121.BEST+LOOK
STEFAN
THEMERSON
„BYŁ
GDZIEŚ HAJ TAKI KRAJ/ BYŁA GDZIEŚ TAKA WIEŚ”
WIDNOKRĄG,
PIASECZNO 2013
ILUSTROWAŁA
FRANCISZKA THEMERSON
[Można być innym, ale widzieć to
samo, wiedzą to w Widnokręgu i
udowadniają dzielnie]
Znajoma opowiadała mi niedawno o domu
swojej przyjaciółki. Podobno są tam antyki. Podobno każdy bibelot
ma określone miejsce i jest nieprzesuwalny. Podobno książki, które
stoją w salonie, obłożone są wszystkie w taki sam złoty papier.
Żeby ładnie prezentowały się na półce. „A skąd wiesz, jaki
tytuł gdzie stoi?” - pyta moja znajoma. „To nie jest ważne,
ważne, że pięknie wyglądają”.
Parskamy śmiechem i odchodzimy w dwie
różne strony, każda czytać swoją książkę.
Ale dziś, przy czytaniu „Był gdzieś
haj taki kraj, Była gdzieś taka wieś” powraca do mnie ta rozmowa
jak echo. Bo nagle do mnie dociera, że książka może być
traktowana również jako przedmiot. I to wysoce użytkowy, jeśli
jest się oczytanym. Że można ją na chwilę wydrążyć z sensu i
zostawić samą łupinkę, skorupkę – przyglądnąć się
ilustracjom, przyglądnąć się grzbietowi, papierowi, składowi. Że
któreś bierze się do ręki z wielką przyjemnością, a któreś
od razu obkłada się w szary papier, żeby nie straszyły frontem.
Albo po to, żeby nie zaginały się plastyczne ich rogi.
Całe moje rozważania to z powodu
małego słówka „bestlooker”, umieszczonego na stronie
wydawnictwa w kontekście tej małej, niepozornej książeczki. Bo
Themersonowie chcieli, żeby wszystko wyglądało jak najlepiej. To
było ich awangardowe podejście do książki i chyba, mimo upływu
lat, troszkę awangardowe pozostało. Bo mało kto za równie ważne
jak tekst, uznaje to, jak książka leży w ręku i czy głaszcze oko
już po pierwszym z nią przywitaniu.
Owszem, ważne są rysunki, obrazki,
ilustracje w książkach dla dzieci, zwracamy uwagę na ich autora i
zawartość różowego koloru (oby nie za wysoka!). Ale mam wrażenie,
że w książeczce Themersonów nie chodzi tylko o to. Owszem,
ilustracje to jedna ze składowych, ważna część, ogniwo, nanizane
na sznurek tekstu. Ale oprócz tego ważny jest krój czcionki. Albo
kolor okładki. Albo format.
A same historyjki są dwie – jedna o
kraju, który ma bardzo długa nazwę „Alibajdadzikafrajdawtomigraj”
(28 liter!). I w tym kraju oprócz krokodyli, hipopotamów i muchy
tse-tse, żyje sobie Sabarawarak, co piecze figowy tort. I jeszcze
Karawarabas, co nastawia chlebowy kwas. I najpierw coś mieli, czymś
się cieszyli, a potem nagle podstępna mucha tse-tse pozbawia ich
kwasu i tortu, a robi to w taki przemyślany sposób, że w jej
intrygach czytelnik gubi się i plącze. Co prawda wszystko jest
narysowane, napisane, ale tekst biegnie po kole i nie wiem od kogo
zaczyna się ubywanie tortu i kwasu...
A we wsi z kolei najpierw nie ma nic.
No może prócz błota, z którego nie da się zrobić nic
pożytecznego. Ale ważniejsze, że mieszkają tam ludzie, którzy to
nic nagle dostrzegają, zaczyna im przeszkadzać i stwierdzają, że
to od nich zależy, by w miejsce błota stanęły drogi, łaźnie,
kina i spółdzielnie... Dwa odbicia lustrzane – tu było, a nie
ma, a tam jest, choć nie było. Nawet tu Themersonowie dopięli
ostatni guzik, co się kryje w przysłowiu.
Gdy czytam tę książkę Majce – co
nie jest wcale proste, bo „Sabarawarak” wciąż sprawia mi
trudności (już nawet gdy piszę, jest ciężko...), co chwilę
wybucham śmiechem. Bo to jak żart. Jak gilgotki, jak łaskotki –
nie umiem opowiedzieć tych paru linijek w taki sposób, w jaki
napisali/narysowi je Themersonowie Trzeba zobaczyć, trzeba połamać
sobie język na „Alibajdadzikafrajdawtomigraj”. Albo z uwagą
prześledzić drogę kwasu i maku i na koniec z konsternacją
stwierdzić, że nie do końca wiadomo, kto go zjadł i wypił
najwięcej.
Piękno i „best” w tej książce
jest na wszystkich poziomach – treści; samych słów, z których
treść złożona jak misterne puzzle, poskładanych jak cegiełki,
powkładanych jedne w drugie; na poziomie warstwy wizualnej.
Hipopotam został moim idolem! I wciąż ćwiczę płynne czytanie
tych wierszy – za pierwszym razem błędy pędzą na
niedowierzaniu! Bestlooker (sic!)
[Dziękujemy trzem Mamom z ósemką
Dzieci, które patrzą na Widnokrąg,
że przyjęły nas w pewnym sensie do swojego grona i pozwoliły
poczytać swoje książki]
Dziś łamałam sobie język na tych historyjkach i parkałam śmiechem razem z Młodszym. Ja też się pogubiłam jeśli chodzi o kwas i mak... ;-) trudno się tutaj dodaje komentarze..weryfikacja obrazkowa utrudnia życie...
OdpowiedzUsuńO tak! Można język połamać - chichrałam się przy tym sama z siebie! Ale świetne są! Warto pogimnastykować się dla nich :-)
OdpowiedzUsuńMam jakiś problem z wyłączeniem weryfikacji :-(