117.CZTERDZIEŚCI KONTRA JEDEN


GUNILLA BERGSTRÖM
„DOBRANOC, ALBERCIE ALBRETSONIE”
(TŁ. KATARZYNA SKALSKA
ZAKAMARKI, POZNAŃ 2012

GUNILLA BERGSTRÖM
„ALBERT I TAJEMNICZY MOLGAN”
(TŁ. KATARZYNA SKALSKA
ZAKAMARKI, POZNAŃ 2013

[Zakamarki – gdzie modzie i sztampie mówi się wielkie NIE!]

-Cześć, nazywam się Albert Albertson.
-A ja jestem Majka.
-Bardzo mi miło.
-CAŁA przyjemność po mojej stronie.

Dopiero się poznali. Nigdy wcześniej nie mieli okazji się widzieć. Nigdy wcześniej nie rozmawiali. I teraz nadrabiają stracony czas, chodząc ze sobą wszędzie* i patrząc na to samo, to samo zwiedzając. Mimo, że Albert ma czterdzieści lat, a Majka tylko rok, to rozumieją się świetnie. Bo dziecko w dziecku nie zmienia się tak naprawdę. Zmienia się dookolny świat, bo tam, w przeszłości może nie było komórek, komputerów i ajfonów, były własne dłonie, kilka kartonów, jakiś miś pluszowy i wielkie podwórka, ale w środku wszystko pozostaje tak samo. Te same lęki, te same pragnienia, ten sam błysk w oku, gdy robi się coś zakazanego...
A Albert ma cztery lata, od czterdziestu lat wciąż tyle samo, i jest modelowym dzieckiem.
Bo wymyślił sobie przyjaciela, który bawi się z nim wtedy, gdy tata nie ma dla niego czasu. Z Molganem jest się odważniejszym, jest się bardziej twórczym i można nawet bez pozwolenia wziąć fajkę taty, której nigdy nie można ruszać! A gdy fajka się gubi, to można rozłożyć odpowiedzialność po równo między siebie a przyjaciela. Choćby nawet był wymyślony. Albo najlepiej w ogóle milczeć i nie przyznać się do tego, że fajka była potrzebna po to, by lokomotywa z kartonów i pudeł, była jak najbardziej realistyczna. Milczymy, szukamy po kryjomu i martwimy się, bo tata bez fajki nie jest sobą...
Albo wtedy, gdy nadchodzi prawie dziewiąta wieczór i tata zagania Alberta do łóżka. Bo czas spać. Tylko, że Albertowi spać się wcale nie chce. I leżąc w łóżku wymyśla sposoby na to, by przedłużyć dzień – a to zęby nieumyte, a to pić, a jak pić, to wiadomo, siku, a to lew w szafie, a to... a to... i co chwilę z dziecinnego pokoju odzywa się głosik „Tato!” o natężeniu bliskim hukowi silników odrzutowca...
Podziwiam tatę Alberta. I chciałabym taka być – taka cierpliwa, taka mądra, patrząca na swoje dziecko i naprawdę je widząca. Jeśli to dziecko mówi, że trzeba postawić trzeci talerz, bo przecież niewidzialny przyjaciel dziś jest na obiedzie, to po prostu go stawiać. I dawać buziaka także wymyślonemu przyjacielowi, gdy żegna się dziecko pod drzwiami przedszkola. I zawsze przepraszać, gdy się na niewidzialnego przyjaciela przypadkiem nadepnie. I jeszcze przynosić wszystko, co leżące w łóżku dziecko musi mieć koniecznie teraz zaraz – szczoteczkę do zębów, ozdobioną kleksem pasty, nocnik, albo szklankę soku. I wielką pułapkę na lwy, choć przecież lwy raczej nie żyją w dziecięcych szafach. I tylko czasem mieć trochę gorszy humor. Ale tylko wtedy, gdy zginie ulubiona fajka i zakłócą się rytuały.
Ciepłe, mądre, fantastyczne książeczki o zwykłym życiu, o tym, że przygodą może być nocne zasypianie. O tym, że dziecięcą wyobraźnię trzeba polerować. Narysowane w taki sposób, że moje dziecko nieustannie wertuje „Alberty” - na zamianę jednego i drugiego. Że znajduje je pośród wielu innych, ustawionych w kopczyku przy łóżku, choćby nawet były na samym dnie. I z dbałością o szczegóły – bo zawsze jest ta sama lalka – pewnie ulubiona albertowa.
I aż wierzyć się nie chce, że Albert urodził się na początku lat siedemdziesiątych. Aż wierzyć się nie chce, bo tak świetnie się bawi z moją córką, tak dobrze po dziecięcemu się dogadują.

-Dobranoc Albercie. Nie zapomnij pozdrowić Molgana. Do zobaczenia jutro rano.







*dziś Albert korzystał z bezdeszczowej niedzieli i lasy oliwskie deptał razem z nami

[Dziękujemy Zakamarkom, że wpuściły nas w swoje bez-ogonkowe ;-) królestwo]

Komentarze