556. RECENZJA, KTÓRA MOGŁABY BYĆ BEZ SŁÓW
SVENJA HERRMANN
„WILCZKI”
(TŁ. ANNA URBAN)
MEDIA RODZINA,
POZNAŃ 2018
ILUSTROWAŁ JÓZEF
WILKOŃ
Znacie pewnie te
odurzające wiosenne noce, w które absolutnie nie można spać?
„Pewnej
rozgwieżdżonej nocy młoda wilczyca obudziła się w swojej norze.”
Mamy nie było, bo była akurat na polowaniu, bracia spali w
najlepsze. Ale w niej nagle zrodziło się coś tak wielkiego, że
nie mogła się temu oprzeć – zew przygody! Z takim wewnętrznym
wybuchem, z tą przemożną ciekawością, z tym nagle odkrytym
zadziwieniem, że się jest na świecie, że się istnieje i z taką
przeogromną pewnością że można zdobyć cały świat – z tym
wszystkim, co poczuła nagle i naraz ta malutka wilczyca po prostu
nie sposób walczyć! Jeden krok w stronę wyjścia, potem drugi,
trzeci i już się jest na zewnątrz, już się łapie w nozdrza to
powietrze, które pachnie tak oszałamiająco – wiosną i
wolnością. Resztki strachu spadają z biegnących łap. Bracia
przebudzili się także, a skoro ktoś zrobił już za nich ten
pierwszy, najbardziej przerażający krok, oni musieli tylko włożyć
swoje łapy w ślady siostry*. Zrobiły to chętnie, bo poczuły
wszystko to, co i ona…
Cztery młode
wilczki idą w las…
A w lesie, jak to w
lesie – przygoda goni przygodę, są te niebezpieczne („A co robi
w tej historii śpiący myśliwy?”) i te zabawne („Kiedy
spojrzały w połyskującą toń, zobaczyły cztery małe wilczki,
takie same jak one!”), a każda ubogaca, daje doświadczenie. Jest
chwilka absolutnej grozy, gdy cztery wilczki nie potrafią odnaleźć
drogi do domu, ale zaraz po tej chwilce jest jedna z najpiękniejszych
– wilcze wycie, nawoływanie, po raz pierwszy…
Dla mnie, starej
wilczycy-matki, to książka o zdobywaniu samodzielności. I o
dawaniu samodzielności – jak prezent, od czujnych, troskliwych,
opiekuńczych rodziców. To już czas – wilczki po raz pierwszy
wychodzą same z nory i biegną w noc, bo gna je radość życia. To
już czas – mała dziewczynka po raz pierwszy sama idzie na
podwórko, żeby pozjeżdżać na zjeżdżalni, bo gna ją radość
życia. Małe wilczki po raz pierwszy spotykają jeża i uczą się,
że nie można zbyt blisko jego kolców trzymać swojego nosa. Ona po
raz pierwszy wstukuje kod do domofonu i uczy się na pamięć numeru
mieszkania, bo inaczej nie otworzą się drzwi, gdy już będzie
chciała wracać. Te same emocje, ta sama ekscytacja, podszyta nutką
lęku. I ta sama duma, gdy uda się coś zrobić zupełnie samemu.
A dla małej
dziewczynki-wilczycy, która lubi zakładać maskę wilka i skakać
po łóżku kręcąc ogonem z wypchanej rajstopy? To książka o
przygodach czterech małych wilczków. Tak po prostu. Zwykła,
fascynująca, bez podtekstów. Myślę, że to przyciągnie dzieci –
ten bez-morał, ten bez-dydaktyzm (a przynajmniej bardzo głęboko
ukryty, jeszcze na kilkanaście lat przynajmniej). Historyjka
napisana prostym językiem, trafi w każde uszko, spragnione
historyjek. Ta prostota jest jej ogromną siła, jest jej
uniwersalizmem.
Ale ja pytam Majkę:
„Co ci się najbardziej podobało w tej książce?”
„Obrazki” -
odpowiada bez namysłu.
Gdy oglądała tę
książkę pierwszy raz za każdą odwracaną kartką słyszałam
„łał!”. Podwójne, bo ja oczywiście też werbalizowałam
zachwyt. Obydwie donośnie. Obydwie zafascynowane. „Mamo, jak ten
ilustrator to zrobił?” - pyta Majka zapatrzona w wilczki kąpiące
się w jeziorze (nasza ulubiona ilustracja!). „Nie wiem.” -
odpowiadam i uśmiecham się, bo wyobrażam sobie jak te wilczki
urodziły się najpierw w głowie Józefa Wilkonia, a potem on w
swojej niesamowitej pracowni, uwalniał je na papier. Kolejny raz po
zamknięciu książki z Jego ilustracjami podsumowuję: „Mistrz, no
Mistrz po prostu!”.
Więc właściwie,
żeby powiedzieć o tej książce, wcale nie musiałabym mówić. Że
właściwie mogłabym tylko zostawić tu obrazy...
*Stara
wilczyca-kobieta wyje do księżyca jeszcze dlatego, że to wilczyca
wyszła z nory pierwsza, że to wilczycy starczyło odwagi na
inicjację, że to za wilczycą poszli bracia. Girl power! Auuuuu!!!
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękuję za słowa do prywatnej kolekcji...