555. NIE MA DRUGIEJ TAKIEJ RÓŻY NA ŚWIECIE…
ANTOINE DE
SINT-EXUPÉRY
„MAŁY
KSIĄŻĘ”
(TŁ.
HENRYK WOŹNIAKOWSKI)
ZNAK
EMOTIKON, KRAKÓW 2018
ILUSTROWAŁ
PAWEŁ PAWLAK (SIC!)
Parę lat temu powróciłam do „Małego Księcia”. Pamiętałam niewiele.
Przypomniałam sobie od początku do końca.
[Wróciłam do „Małego Księcia” po wielu wielu latach – próbowałam sobie przypomnieć po ilu, ale nie jestem w stanie. Żyłam w złudzeniu, że pamiętam doskonale tę historię – pamiętałam zaledwie część, pamiętałam nastrój i urywki, te wszystkie „Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”, które powtarza się w szkolnych wypracowaniach, nie zwracając uwagi na sens tych słów u ich źródła.
Nie pamiętałam, że tak piękny, tak wszechogarniający jest rozdział o lisie, że czułam jego rudość na wewnętrznej stronie dłoni i chciałam go oswoić, chciałam, żeby szeptał mi swoje sekrety i brunatność podśniegowej ziemi brał z moje włosy. Czułam dreszcze, gdy słuchałam tego kawałka – piękna proza, piękna definicja przyjaźni, piękne to, że lis, uważany za przebiegłego i nieszczerego został wykorzystany jako jej symbol. Że każdego można oswoić jeśli się chce, jeśli to ważne, jeśli się starasz i jeśli kochasz.
Dużo, dużo takich rzeczy, które mi uleciały z pamięci, dużo też takich, które odebrałam inaczej słuchając, a inaczej czytając. Zawsze, gdy czytam jestem podatna na zdania perełki, na kolekcjonowanie ich, zapisywanie, a tutaj w ogóle tego nie czułam. To było jak jedna wielka całość, którą zauważyłam.]
Teraz co jakiś czas
sięgam po tę lekturę, żeby już nigdy nie zapomnieć. To lektura
z tych ponadczasowych, ponadpokoleniowych. Taka, której choć jeden
egzemplarz, chociażby ten w miękkiej oprawie i na cienkim papierze,
jest w każdym domu (...bo to lektura…) i w każdej bibliotece.
Choćby podpierał akurat stół z powyłamywanymi nogami, to jest.
Wszyscy wiedzą (przynajmniej mnie więcej), o czym to jest. O pewnym
pilocie, który na pustyni, daleko od cywilizacji i od kubka wody,
spotyka dziecko. Jasnowłosego Małego Księcia. I pierwsze słowa,
jakie słyszy od niego to: „Narysuj mi baranka!”. Wszyscy znają
bezpośredniość chłopca i jego śmiech. Każdy choć raz
nakrzyczał na samolubną, egzaltowaną, kapryśną różę. Wszyscy
z napięciem obserwowali proces oswajania lisa. Wszyscy wiedzą, że
ta książka kończy się tylko na poły szczęśliwie.
Nie lubię zmian.
Lubię osiadać. To daje mi poczucie bezpieczeństwa. Znane.
Oswojone. Na zawsze. Lubiłam pisać w listach do przyjaciół to „na
zawsze” i za każdym razem byłam pewna, że to prawda. Lubię fazy
księżyca i wschody i zachody słońca.
A tu nagle, w ten
rytm, w te odpływy i przypływy wchodzi z butami Paweł Pawlak.
Najpierw miałam ochotę go uderzyć. Co ja mówię – uderzyć.
Bić! Mocno, pięciami i po twarzy. No bo… to przecież Mały
Książę! Od zawsze, od 1943 roku, wyglądał tak samo!!! Zmieniał
się, owszem, format, ale wszystko w środku było identyczne. Pewnie
każda drukarnia świata miała wzór kolorów, których należy użyć
w druku, żeby włosy Małego Księcia były włosami Małego Księcia
– niczyimi innymi. Ilustracje, które wykonał sam autor, powinny
onieśmielać. No bo kto zilustruje książkę lepiej niż on
(oczywiście zakładając, że ma talent plastyczny)?! To on przecież
wiedział, co chciał powiedzieć, co chciał zaakcentować, co
uwypuklić. Jego lis… no nie ma drugiego takiego lisa na świecie…
I nagle jakiś Paweł Pawlak postanawia zrobić to po swojemu!
Świętokradztwo – można by rzec… No bo jasne, Paweł Pawlak
jest artystą, nawet znanym, cenionym (i docenianym przeze mnie), ale
– heloł! - to jest sam Antoine de Saint-Exupéry…
Niepokoiło mnie to, uwierało, gniotło… Przestraszało nawet. A
wszystko to do chwili, gdy po raz pierwszy otworzyłam tę książkę…
Jest
magia! Naprawdę!
To
totalnie inna estetyka, zupełnie inne obrazy, ale ta sama moc
rażenia. Może nawet większa…? Bo tutaj dochodzi podziw dla
Pawlaka – jak to jest, że tak doskonale zrozumiał, co autor miał
na myśli, że tak wlazł w niego, rozgościł się w nim… Pawlaka
uwielbiam odkąd poznałam jego prace (pierwsze widziałam chyba
„Sekretne życie krasnali w wielkich kapeluszach”), więc tym
bardziej bałam się o „Małego Księcia” z jego, pawlakowym,
akompaniamentem. Ale teraz mam w sobie wielkie „uffff!”, bo nie
ma drugiej takiej róży na świecie...
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękuję za słowa do prywatnej kolekcji...