95.GAZOWANA WODA I GUMKA MYSZKA
ZOFIA BESZCZYŃSKA
„SKĄD SIĘ BIORĄ WILKI?”
MILA, POZNAN 2009
ILUSTROWAŁA ELŻBIETA
KRYGOWSKA-BUTLEWSKA
[Żeby było wartościowo – Mila
ruszy dla nas głową]
To dziwny tekst...
Trochę jak sen, trochę jak wizyta w
czyjejś głowie, w samym środku myśli, tam, gdzie rezyduje
wyobraźnia.
To jak zamknięcie swoich oczu i
wejście w świat dziecka, gdzie wszystko ma inny bieg, inny czas,
rządzi się innymi prawami, wzlatuje poza rzeczywistość. To świat,
gdzie kamień może być hipopotamem, a z tęczy powstają Tęczaki.
I dzieje się dużo, dzieje się cały czas, dzieje się bez
ograniczeń, aż do utraty tchu, aż do powrotu do domu, do snu,
który kołysze i zatrzaskuje powieki.
Bohaterką jest Ania. Ania ma kilka
lat, włosy związane w kucyki i akurat tego dnia nie ma nic do
roboty.
Dzieci potrafią się nudzić, ale
potrafią też się nudą znudzić i na przekór jej, działać,
zmyślać, opowiadać, bawić się, spacerować...
Ania wyrusza w wewnętrzną podróż.
Chce wiedzieć skąd się biorą na świecie zwierzęta. W jej głowie
przysiada wiersz i mówi, że żyrafy są z wędrówek słońca przez
liście, a wilki z kosmatego śniegu. Ale Ania musi sprawdzić to
sama, dotknąć grzywy lwa, pogłaskać ślimaka. I spotka po drodze
wszystkich tych, o których jej się zamyśli – bo i elfa, który
rodzi się z orzecha, i ślimaki w dziwnych czapkach, które są
oryginalne i które chcą się wyprowadzić ze swoich domów, i
Anaabellę, która na co dzień mieszka w Afryce i jeździ na lwie.
Gdzieś tam jest nawet stworek z tęczowymi skrzydłami. A na końcu
wycie wilków, choć przecież nie ma śniegu... Takie pomieszanie z
poplątaniem.
Ania w końcu wraca do domu. Otrząsa
się ze wszystkich przeżyć, odkłada na półkę wyobraźni
zmęczone zwierzęta. Ale wciąż pozostaje dzieckiem i czujna jej
fantazja nie idzie spać. Gdzieś tam daleko słychać wycie wilków,
żeby było wiadomo, że w każdej chwili można znów przenieść
się gdzieś bez kasowania biletu...
Przyznam się, że ciężko było mi
odrzucić normalne widzenie świata, że musiałam potraktować to
jako ćwiczenie, jak zadanie. Musiałam ograniczyć w sobie dorosłe
poukładanie, gumką myszką potraktować metrykę urodzenia, znów
zanurzyć się w dziecięcych wyliczankach i myślankach. Odrzucić
realizm, zostawić magię.
Kolejny raz zachwyciły mnie za to
ilustracje Elżbiety Krygowskiej-Butlewskiej. Są inne niż w
„Krasnoludkach pucybutkach” - mniej przyziemne, mniej dosłowne,
mniej szczegółowe. Ale doskonale oddają ducha tej małej
książeczki – jakiś lekki żarcik, mrugnięcie okiem, jakieś
bajdurzenie przy szklance z pieniącym się napojem gazowanym...
Ot, ciekawostka...
[Miła Mila, że nam miły egzemplarz
udostępniła]
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękuję za słowa do prywatnej kolekcji...