92. POŚCIG
WANDA CHOTOMSKA
„PANNA KRESECZKA”
MUZA SA, WARSZAWA 2013
ILUSTROWAŁ BOHDAN BUTENKO
[MUZA SA otwiera ramiona i chce
zagarniać Dzieci, czytając im dobre książki]
Panna Kreseczka nie jest różowa. Nie
jest nawet w innym, powszechnie uważanym za dziecięcy, kolorze.
Jest czarna. I składa się z kresek i kropek. I ma też zieloną
buzię, ale nie od początku. I kokardę we włosach, którą skądś
dostała. I ktoś ją po prostu namalował na płocie. A że Panna
Kreseczka uważa, że na płocie nie powinno się mazać, to z płotu
zeskoczyła i poszła w świat. I miała tyle przygód, że starczyło
na kilkadziesiąt pięknych stron.
Panna Kreseczka nie mówi nowoczesnym
językiem. Wie, co to stalówka. A uczennice z tej książki noszą
berety i teczki do szkoły. A chłopiec zaś bawi się procą.
To świat, którego już nie ma.
Bo Panna Kreseczka urodziła się 55
lat temu i kwiaty z tamtego czasu dawno zwiędły, a w miejscu tego
płotu, gdzie mogła Kreseczka się urodzić, stoi pewnie teraz
hipermarket. I mimo że na pewno Kreseczka nie zna słowa cool, to
taka właśnie jest – pełna wdzięku, dowcipna, energiczna,
nostalgiczna.
To kilka kresek, które zamyka w sobie
wielkie serce. Kilka kresek, które nagle ożyło i głaszcze
wyobraźnię.
Panna Kreseczka jest mi bliska z powodu
swojej prostoty, nieskomplikowania, łagodności. Nie gryzie w
wyciągnięte do niej palce, nie w głowie jej przemoc, nie świeci
się, nie gra, nie można nic w niej nacisnąć. Jest prosta, a
dzięki temu można ją przyswajać w dużych dawkach. I chce się
więcej i więcej, bo nie ma przesytu i bólu zębów.
Ta książka wpisuje się gdzieś w
nurt, w ideę zabawy bez zabawek, w czerpanie ze świata, z tego, co
dookoła, z najprostszych rozwiązań - z pojemnika w którym
zamknięto ryż i tak powstała grzechotka i z łyżki obijającej
się o garnek. Można wziąć kilka kresek i kropek i dać im życie,
najważniejsze, żeby pozwolić tym kreskom zejść z płotu i pójść
w świat. A tam... zamieszkać z myszkami, zrobić psikusa malarzowi,
najeść się ziół nasennych w aptece, podróżować na księżycu
i znaleźć długo poszukiwaną mamę. I wiele, wiele innych...
Te 55 lat temu komiksy o Pannie
Kreseczce pojawiały się co tydzień na ostatniej stronie
„Świerszczyka” - a ja nie mam pojęcia, jak Dzieci wytrzymywały
ten tydzień. Bo ja, jak Pannę Kreseczkę dopadłam, to wyczytałam
ją od razu, całą, do ostatniej kreseczki w zdaniu. I Majka
zasłuchała się. I trochę się bawiła, a trochę podbiegała i
patrzyła. I trochę leżeliśmy w trójkę (bo jeszcze Tata) na
kanapie i wszyscy śledziliśmy Kreseczkę. Bo w tym wierszu jest
tyle dynamiki, tyle zdarzeń, tyle rytmu, rymu, radości, że nie
sposób się od niej oderwać. Chce się dalej, i dalej, i dalej. I
przeczytaliśmy w jeden wieczór całe dwa roczniki ukazywania się
Kreseczki w tygodniku. A potem można od nowa...
Wydaje mi się, i chyba nie mogę się
mylić, że Panna Kreseczka jest taką bohaterką, przy której
twórcy bawili się równie dobrze, co odbiorcy. Że jest na tyle
nieprzewidywalna, że nagle zaczęła żyć własnym życiem i
wyskoczyła do Chotomskiej i Butenki z roboczych kartek i uciekła, a
oni mogli tylko za nią gonić i sprawdzić, co jej się wydarzy. A
teraz my w pościg, za nimi, żeby zdążyć wszędzie tam, gdzie
dotrą...
[Dziękujemy wydawnictwu MUZA SA, że
zaprosiło nas do gry i rozdaje instrumenty]
My zakupiliśmy Pannę Kreseczkę już jakiś czas temu i jeszcze do niej nie zajrzeliśmy! wstyd!
OdpowiedzUsuńZajrzyjcie! Szybko! Już!
Usuń