457. DZIEWCZYŃSKI TYDZIEŃ: A TY? CO Z TYM ZROBISZ?

ANNA DZIEWIT-MELLER
„DAMY, DZIEWUCHY, DZIEWCZYNY. HISTORIA W SPÓDNICY”
ZNAK EMOTIKON, KRAKÓW 2017
ILUSTROWAŁA JOANNA RUSINEK

Gdy ogląda się dom rzadko pamięta się o cegłach. Gdy chwali się jego stabilność, rzadko pamięta się o cegłach. Gdy podziwia się wykończenie, rzadko pamięta się o cegłach. A bez cegieł nie ma domu. Nie ma wytrzymałości, piękna, funkcjonalności, nie ma ochrony przed wiatrem, nie ma podłóg, sufitów i miejsca na biblioteczkę.
Trochę tak jest z tymi kobietami, o których pisze Anna Dziewit-Meller. W większości to cegły. Czasem ktoś o nich wspomni. Najczęściej jakiś fan murarstwa, specjalista od budowy, ewentualnie ktoś dociekliwy…
A przecież bez tych dziewuch nie byłoby nas… Albo bylibyśmy, ale zupełnie inni? I istnieje duże prawdopodobieństwo, że gorsi? Historia bardzo często nakładała spódnicę (albo spodnie, ale damskie), ale przywykliśmy widzieć ją w męskim odzieniu. I wypieramy to, że na wysokich obcasach można iść do walki, można góry przenosić (albo się na nie wspinać), można leczyć, pisać wiersze, malować…
Dziewuchy z tego tomu łączy jedno – ktoś im powiedział „nie możesz!”. Dlaczego? „bo jesteś dziewczyną!”. Niektóre się wściekły, inne rozpłakały, jeszcze inne tylko zacisnęły usta. Ale każda z nich zaczęła działać. A że kobiety są silne, że są mądre, że mają w sobie wielką determinację, to okazało się, że mogą walczyć w powstaniu równie skutecznie, jak mężczyźni, mogą być królami, lekarkami, naukowcami, szpiegami, architektkami… Nachodzi mnie refleksja – co mogłyby uczynić, jak bardzo się rozwinąć, gdyby nie musiały połowy energii wkładać w ukrywanie się, w zdobywanie materiałów (które mężczyźni mieli na wyciągnięcie ręki), w walkę ze stereotypami, w deptanie frazy „nie możesz, bo dziewczyny tego nie robią!”?
Z genialnymi Polkami (albo kobietami polskiego pochodzenia) poznaje nas Heńka. Na nazwisko ma Pustowójtówna (ufff, trudne, a że mało używane, że nieznane, to nie układa się od razu na języku, trzeba poćwiczyć). Ta Heńka to taki szaleniec, trzpiot. „Ja to się urodziłam taka hop do przodu. (…) Żywe srebro – mawiali, patrząc na mnie.” Była panienką „z dobrego domu”, a czesała się po prostu w dwa warkocze i nie nosiła falbanek. I biegała zamiast chodzić! Chodzenie było nudne, jej edukacja była nudna (francuski, koronki, wyszywanie, dyganie, głowy skłanianie, takie pajacykowanie, gdy ktoś pociągnie za sznurek…), więc sobie to życie urozmaicała. Była patriotką i ciągle robiła coś ku chwale ojczyzny. A ojczyzna była wtedy tylko w sercach Polaków, bo pod zaborami, więc z map zniknęła. W piersi Heńki biła mocno, stale, równomiernie, tuż obok serca. Więc zamiast wyszywać te wszystkie kwiatki i makatki, wolała w męskim ubraniu wskoczyć na konia i walczyć w powstaniu styczniowym, ramię w ramię z mężczyznami i chłopakami. Żołnierzem pozostała do końca swoich dni, choć potem była już „tylko” żoną, matką i kwiaciarką. Wciąż pamiętała, że walczyła tak samo dzielnie, jak chłopaki. „Inni za to trochę o tym zapomnieli. O mnie i o innych dziewczynach. Zatem pozwól, że zabiorę cię z wizytą. Odwiedzimy te, które trzeba trochę odkurzyć.”
No to idziemy. Spotykamy Świętosłąwę, która troszkę namieszała w Skandynawii; Jadwigę Andegaweńską, królową, która zasiadła na tronie wieku lat dziesięciu – i poradziła sobie wyśmienicie!; Elżbietę Drużbacką - „najpierwszą poetrię i rymopisarkę”; Magdalenę Bendzisławską – pierwszą kobietę chirurga; Izabelę Czartoryską, która założyła pierwsze w Polsce muzeum (i jedno z pierwszych w Europie) – to dzięki niej do dziś właśnie w Polsce wisi oryginał „Damy z łasiczką”; Marię Skłodowską-Curie, której chyba (na szczęście!) Heńka nie musiała przedstawiać; Narcyzę Żmichowską entuzjastkę, która walczyła o prawo dziewcząt do nauki; Zofię Stryjeńską, której ktoś kiedyś powiedział „nie możesz malować”, a ona udowodniła, że to nieprawda; Marię Komornicką, która zamieniła się w Piotra Własta, bo będąc chłopakiem, mogła osiągnąć dużo więcej; Krystynę Krahelską – to jej twarz ma warszawska Syrenka!; Simonę Kossak – przyrodniczkę, którą ostatnimi czasy wyciąga się z lamusa (drugie na szczęście!); Krystynę Skarbek – kobietę-szpiega; Stefanię Wilczyńską i Irenę Sendlerową, o których bohaterstwie coś tam się mówi, coraz więcej nawet, ale wciąż za mało, za cicho! (Stefanię na przykład przyćmiewa postać Korczaka, ja sama do niedawna nie miałam świadomości, że Stefania też poszła z dziećmi na śmierć); architektki Warszawy – kobiety, które zaprojektowały Warszawę na nowo, po wojnie; Barbarę Hulnicki – bardzo słynną projektantkę mody; Wandę Rutkiewicz – trzecią kobietę na świecie, pierwszą Europejkę i pierwszą Polkę, która stanęła na najwyższej górze świata.
Anna Dziewit-Meller wyszukała takie kobiety, o których mało kto pamięta, te cegły, na których wyrosła dzisiejsza Polska, te wzory do naśladowania, bohaterki mantr, które powinny sobie mówić dziewczęta codziennie przed lustrem. Te, o których warto, należałoby!, pamiętać, a wcale się nie pamięta. Czuję wstyd za siebie, że nie znałam kilku z tych nazwisk w ogóle, albo nazwisko błąkało się po mojej głowie, ale bez kontekstu i za innych, że wiele z tych nazwisk mój edytor tekstu podkreśla na czerwono. Znaczy nie zna… Znaczy nikt mu nie wprowadził do pamięci Krahelskiej czy Będzisławskiej. A Kossak owszem, ale Simony już nie. Więc pewnie tylko męscy Kossakowie funkcjonują w ludzkiej świadomości.
To ja chciałam podziękować autorce i ilustratorce za tę książkę. Za to, że namówiły te kobiety do odświeżenia swojej garderoby, wyjścia do nas, pokazania się. A najbardziej za to, że Anna Dziewit-Meller napisała tak świetny tekst, taki, który połyka się w całości, bo nie sposób go dawkować. Za to, że napisała go nie tylko dla kobiet, ale przede wszystkim do dziewcząt – zwróciła się do nich bezpośrednio, wybrała jedną bohaterkę, która trzyma je za rękę przez całą podróż do przeszłości, wprowadza na salony i na pola bitew, do laboratoriów i pracowni – z nią mogą czuć się się mniej onieśmielone. . A to wszystko słowami, które zrozumie każda dziewczynka, każda nastolatka - autorka nawet wytłumaczyła trudniejsze rzeczy (feministki, bohema, secesja, lamus…).
Na koniec Dziewit-Meller ustami Heńki mówi rzecz bardzo ważną: „pamięć o bohaterkach, o wielkich kobietach jest od teraz również w twoich rękach”. To jedno z najważniejszych zdań w tej książce.

Czujesz tę odpowiedzialność? Co z tym zrobisz?  











Komentarze