548. TOGETHER FOREVER
MARIA PARR
„BRAMKARKA I
MORZE. BURZA W ZATOCE PĘKATEJ MATYLDY”
(TŁ. ANETA W.
HALDORSEN)
DWIE SIOSTRY,
WARSZAWA 2018
ILUSTROWAŁA HELEEN
BRULOT
„- Co to było? -
zapytał mój starszy brat Magnus.
- Albo jakiś
kataklizm – odpowiedziała mama – albo Lena Lid wróciła z
wakacji.
To nie był
kataklizm” [s.9]
Kto poznał Lenę i Kręciołka już wcześniej, ten absolutnie na pewno czekał na
wieści z Pękatej Matyldy.
No to są – ona i
on, para najlepszych przyjaciół, która mogłaby ilustrować
powiedzenie „przeciwieństwa się przyciągają”: wygadana,
odważna, szalona, wybuchowa, bezkompromisowa Lena i jej sąsiad
Kręciołek – cichy, rozsądny, układny, spolegliwy i nie
rzucający się w oczy.
Lena wróciła z
wakacji na Krecie, gdzie była ze swoją mamą i z jej chłopakiem
Izaakiem. Zrobiła się jakaś inna – jest opalona, ma warkoczyki
we włosach, bez przerwy gada o swojej podróży: jak było gorąco,
jak płynęła motorówką, jak kąpała się w ciepłym morzu, jak
codziennie na obiad jadła chipsy… Ale Kręciołek już nie może
wytrzymać i przerywa ten monolog o bezpańskim psie ze wścieklizną
i naleśnikach na śniadanie, bo ma Lenie coś bardzo, bardzo ważnego
do powiedzenia.
„Skoczyłem z najwyższego miejsca na molo!” - oznajmia. A że Lena nie bardzo w to wierzy, to Kręciołek musi jej udowodnić, że faktycznie, skoczył i umie to zrobić jeszcze raz i jeszcze… Do tej pory mistrzynią skoków w Pękatej Matyldzie była Lena i to się absolutnie nie może zmienić. Więc pofrunęła „w dżinsach bluzie, kurtce, szalu i adidasach. Pluuusk!” [s.14]
„Skoczyłem z najwyższego miejsca na molo!” - oznajmia. A że Lena nie bardzo w to wierzy, to Kręciołek musi jej udowodnić, że faktycznie, skoczył i umie to zrobić jeszcze raz i jeszcze… Do tej pory mistrzynią skoków w Pękatej Matyldzie była Lena i to się absolutnie nie może zmienić. Więc pofrunęła „w dżinsach bluzie, kurtce, szalu i adidasach. Pluuusk!” [s.14]
I od tego momentu
znów wszystko jest jak dawniej – Kręciołek i Lena, Lena i
Kręciołek, nierozłączni, jakby klejem sklejeni, najważniejsi dla
siebie nawzajem, uzupełniający się, dopełniający, z milionem
pomysłów na sekundę (no, wiadomo, że mistrzynią w tych
ryzykownych i niebezpiecznych, potocznie zwanych „głupimi” jest
Lena…).
Do czasu aż w
mieście pojawia się Birgitte – słoneczna dziewczyna. Birgitte
wprowadziła się do Pękatej Matyldy z Holandii, ma dużego psa i
będzie chodzić z Kręciołkiem i Leną do klasy. On pieje z
zachwytu. Lena posępnieje. Kręciołek ćwiczy swój angielski, bo
Birgitte nie jest najlepsza z norweskiego. Lena spuszcza głowę, bo
angielski nie bardzo jej idzie. Kręciołek zaprasza Birgitte do
budowania razem z nimi tratwy. Lena jest wściekła, bo tratwa to
była ich tajemnica – jej i Kręciołka, a nie jakiejś głupiej,
słonecznej dziewczyny!
Kręciołek działa
trochę jak zahipnotyzowany – czyżby Birgitte rzuciła na niego
jakiś czar?
W Pękatej Matyldzie
wszystko się zmienia…
Co gorsza do drużyny
piłki nożnej, w której gra Lena, przychodzi nowy trener. Gdy
przeczytałam to zdanie, to wstrzymałam oddech, tak się
przestraszyłam, że „nowy” nie pozwoli jej grać. Pozwolił.
Niby. Ale Lena wcale nie jest szczęśliwa. Okazuje się, że musi
trenować dwa razy więcej, tylko dlatego, że jest
dziewczyną…Dobrze, że Lena jest przedstawicielką ruchu
#girlpower, bo jakby ona nie dała rady, no to kto?! To jedna z tych
bohaterek, które zawsze sobie radzą – nawet, gdy muszą zaciskać
zęby i po każdym treningu wystawiać kolana do opatrunku.
A to wszystko
jeszcze nie koniec. Bo jest jeszcze dziadek Kręciołka – wciąż
jeszcze samodzielnie wypływający w morze na połów, ale już coraz
starszy, mający coraz mniej siły i… nagle trochę jakby mniej
ważny dla Keciołka… Birgitte przysłania sobą cały świat.
Dlaczego pierwsze
miłości nie mogą być prostsze? Dlaczego to nie mogą być tylko
ćwierkające ptaszki, unoszące się w powietrzu serduszka i smak
truskawek na języku? Dlaczego zakochany pierwszy raz w życiu
chłopiec może stać się nagle takim egoistą? I to tak naprawdę
wbrew swojej woli? Tak jak poprzednio, ta książka jest lekka,
zabawna, ale tylko na wierzchu. Bo w środku jest tyle uczuć, tyle
ważnych spraw, parzy i zamraża jednocześnie!
Maria Parr ma tę
niesamowitą zdolność wywoływania skrajnych emocji. Czytając
stronę 117 się śmieję, a na 118 już mam mokro w oczodołach i
nawet pociągam nosem. Kolejny raz zmieściła w jednej książce
wzruszenie, refleksję, humor, ciekawość i przygodę. Tym razem
oprócz przyjaźni i miłości rodzicielskiej jest jeszcze pierwsze
zakochanie, zazdrość, determinacja, przemijanie, odchodzenie, żal,
menopauza (sic!) i ciąża (naprawdę!)… Przepięknie pokazała
trudną relację między dorastającym chłopcem a dziadkiem, który
kiedyś był bohaterem, a nagle staje się trochę jak mebel, który
trzeba ominąć, żeby dojść do celu (och, jak ryczałam przy tym
wątku, jak ryczałam!). Świetnie pokazała relację chłopak
przyjaciel i dziewczyna przyjaciel i kogoś, kto wchodzi nieświadomie
w tę relację i sprawia, że „together forever” staje pod
znakiem zapytania. W ogóle doskonale pokazała, że nic nie jest „na
zawsze” i że o wszystko, co chciałoby się takim widzieć, trzeba
nieustannie dbać. Kręciołek wychodzi z cienia Leny, zyskuję
trochę swojego głosu, ale tymi nowymi częstotliwościami zagłusza
wszystkie te, które dotąd były ważne. Wybaczam mu, pomna moich
własnych pierwszych miłości. Ale jako starsza i bardziej
doświadczona, miałam ochotę krzyczeć do niego, żeby czasem
rozejrzał się dookoła. OK, no dobra, przyznaję się, trochę
nawet krzyczałam, ale czy to nie jest właśnie wyznacznik dobrej,
świetnie napisanej książki? Że się gada z bohaterami, a czasem
nawet krzyczy między okładki „Nie rób tego!!!!”. No jest.
Czyli ustalmy to, po
raz drugi, Maria Parr pisze naprawdę dobre książki.
I już znów mi
tęskno do Pękatej Matyldy i chciałabym wiedzieć, jak to teraz tam
u nich będzie…
To prawda, Maria Parę pisze świetne książki. Szkoda tylko, że tak długo każe czekać na kolejne. Ale może jakość potrzebuje czasu? :)
OdpowiedzUsuń