342. „KIM JEST PRZYJACIEL? TO DRUGIE JA.” [ZENON Z ELEI]

MARIA PARR
„GOFROWE SERCE. LENA I JA W ZATOCE PĘKATEJ MATYLDY”
(TŁ. ANETA W. HALDORSEN)
DWIE SIOSTRY, WARSZAWA 2016
ILUSTROWAŁA HELEEN BRULOT

Pierwszego dnia wakacji pomiędzy dwoma domami zawisła kolejka linowa. Lena miała pierwsza przejechać na sznurze, rozwieszonym między jednym a drugim oknem. Zawsze pierwsza próbowała takich rzeczy. I przeważnie to ona je wymyślała. W połowie drogi Lenie omsknęły się nogi i zawisła między dwoma domami, na wysokości pierwszego piętra. Kręciołek najpierw zachęcał ją, by szła dalej, ale Lena nie jest zbyt silna. „Wszyscy wygrywają z nią w mocowaniu na rękę” [s. 11], więc wcale niełatwo było jej dalej iść. Kręciołek więc wymyślił jak ją uratować, przytargał z łóżka mamy i taty materac i rzucił go dokładnie pod lądującą Lenę. Na szczęście tym razem obyło się bez wstrząsu mózgu. A wstrząsy Lena już miała – dwa.
Lena jest może niepozorna z wyglądu, ale siedzi w niej całe mnóstwo energii. Tej kreatywnej, tej, której mocno obawiają się rodzice i lekarze na szpitalnych oddziałach dziecięcych. Lena cały czas ma odrapane kolana, poobijane łokcie, a od czasu do czasu zdarza się jakieś złamanie, czy wstrząs mózgu właśnie. Lena jest nieobliczalna, nieposkromiona, nieustraszona, zawsze trzaska mocno drzwiami, a wyobraźnią mogłaby obdzielić nie tylko wszystkich mieszkańców Zatoki Pękatej Matyldy, ale nawet tych z miasta.
Ten, co wolno i mozolnie ciągnie materac, żeby Lena zawsze miała miękkie lądowanie, to Kręciołek. Nazywa się Theobald Rodrik, ale uważa, że jest zbyt mały do tego ogromnego imienia, więc zadowala się Kręciołkiem. Kręciołek jest zwyczajny – ma jasne włosy, dołek w policzku, dużą i gwarną rodzinę i uważa Lenę za swoją najlepszą przyjaciółkę. Ale w związku z tym, że jest taki cichy, niepozorny i zwyczajny, boi się upewnić, czy Lena też uważa go za przyjaciela. I tak sobie żyją w tym związku – jedno wciąż upada, a drugie stara się trafić materacem w to upadające, żeby tym razem nie rozbiła głowy z drobny mak.
Aha, uważam, że Kręciołek jest bardzo, ale to bardzo odważny. A to dlatego, że zawsze się boi tego, co wymyśla Lena. Najczęściej obawia się całkiem słusznie i nie bez przyczyny. Z pomysłów Leny wychodzą bowiem złamane kończyny i wizyty na ostrym dyżurze (a czasem nawet lot helikopterem pogotowia ratunkowego). Ale mimo że się boi, idzie zawsze tą drogę, którą obiera Lena. Bo tak właśnie robią przyjaciele. Mając w zanadrzu pomysł, skąd wziąć materac do spadania, albo tyle siły w nogach, żeby biec bez zatrzymywania od samych gór do domu, żeby sprowadzić pomoc.
Lena i Kręciołek nie mogliby się bardziej od siebie różnić. Cicho-głośni, energiczno-spokojni, szalenie-zdroworozsądkowi. A jednak polubili się na tyle, że „Lena przychodzi [do nas] tak często, że jest prawie swoją własną sąsiadką.” [s.13]. Być może to dlatego, że Pękata Matylda, zatoka, na której mieszkają, jest malutka i uboga w dzieciarnię. Ale może też dlatego, że po prostu potrzebowali jedno drugiego, żeby się uzupełniać, żeby razem sprawdzać, ile zwierząt pomieściła arka Noego, żeby razem zarabiać śpiewaniem w mieście na nową piłkę, żeby razem z dziadziusiem i ciocią-babcią (dwójką przemiłych, serdecznych i szalonych staruszków) urządzać wojny o honor i gofry, czy żeby uratować kobyłkę z górki od niechybnej śmierci w końskiej rzeźni.
„Czym dla ptaka są skrzydła, tym dla człowieka jest przyjaźń: unosi go ponad proch ziemi.” [Zenta Maurina Raudive] – to właśnie o tych dwojgu! Bo Lena pozwalała Kręciołkowi na trochę szaleństwa, była bodźcem, który kazał mu skakać, śpiewać, tańczyć, biegać, zdobywać szczyty, jeździć na pace dziadkowego motocykla i zjeżdżać na sankach z gór, z których absolutnie zjeżdżać się nie powinno (ale jakiż to niepowstrzymany pęd!). Kręciołek dawał Lenie stabilizację, pewność, herbatniki w zawsze pachnącej jedzeniem kuchni i namiastkę rodziny, którą ona miała niepełną. Lenę wychowywała tylko mama; a gdzie tata, który służy do zjadania kapusty? (ani Lena, ani Kręciołek nie lubią gotowanej kapusty, więc całe szczęście dla Kręciołka, że ma tatę, który zjada kapustę za niego). Tata Leny zwiał. Więc Lena szukała w Kręciołku oparcia. I materaca, który lądowałby pod jej tyłkiem zawsze wtedy, gdy spada z pierwszego piętra.
O ”Gofrowym sercu” nie potrafię napisać nic sensownego, wszystko będzie brzmiało, jak banał. No bo, że ciepła? Że rodzinna? Że z humorem? Że do płakania czasem? Że mądra? Że cudna? Że można zazdrościć Lenie i Kręciołkowi? Czego? Swobody! Tego, że mogą chadzać własnymi drogami. Że mają domy pełne miłości, śmiechu i życzliwości. Że nigdy im się nie nudzi, bo gdy się nudzi, to zaraz coś wymyślają. No i że mają siebie, a taka przyjaźń nie zdarza się ot tak, w każdym życiu i w każdej książce.
Brzmi, jak opis serialu na kanale Romantica. Ale „Gofrowe serce” takie właśnie jest – no po prostu jak gofrowe serce. Słodkie. Choć czasem pali w przełyku od łez wzruszenia. Astridolindgrenowe (zresztą podobno „Ronja” i „My na wyspie Saltkrakan” należały do ulubionych lektur Marii Parr). O takich książkach pisze się najgorzej, żeby nie przedobrzyć z cukrem. Więc napiszę krótko, bez tych wszystkich „ochów”, „achów”, „koniecznie musicie przeczytać” i bez anglojęzycznego „must have” (jak by to było po norwesku?).

Dodaję do ulubionych. Po prostu.  







Komentarze

  1. Też mam ją w ulubionych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Bi Bi - jeśli się przeczytało, trudno nie mieć - wyjątkowa lektura!

      Usuń
  2. Czytaliśmy. Pisałem. Z utęsknieniem czekam na nową Parr :D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za słowa do prywatnej kolekcji...