341. W TAPETOWYCH ODPADACH BRODZĘ CZYLI HISTORIA POMARAŃCZOWEGO NIESMAKU
MARIANNE DUBUC
„DZIEŃ DOBRY,
POCZTA!”
(TŁ. MAGDALENA
WANIELISTA)
WYDAWNICTWO
ENTLICZEK, WARSZAWA 2016
ILUSTROWAŁA
MARIANNE DUBUC
Od kilku dni nie
mogę umyć włosów. Teraz pomiędzy nimi zamieszkały drobiny
pyłu. Nie wiedziałam, że najlepiej szlifować w czapce. Na
szlifowanie po cekolowaniu przygotowałam już jedną. Po kolana
toniemy w kawałkach okropnej pomarańczowej tapety. Zasypialiśmy i
budziliśmy się z nią pod powiekami przez kilka lat. W końcu
basta. Zrywamy! Na gołej, poranionej szpachelką ścianie piszę MDM
i jeszcze rysuję serduszko. Taka dziecięca przekora i
niepowstrzymanie. Szkoda, że wywieźliśmy Majkę do Dziadków, bo
też by mogła pobazgrać po tynku. A tak tylko ja mam uciechę. Ale
z drugiej strony jej włosy pozostają czyste. I nie ma palców
klejących się od gruntu. Trwa remont. Remont sypialni. Tego
miejsca, od którego powinniśmy zacząć, gdy kilka lat temu się tu
wprowadziliśmy. Trzeba zaczynać od sypialni, żeby mieć dobre sny.
Ale najpierw nie było pieniędzy, potem w drodze była Majka i
woleliśmy jej zrobić błękitny pokój. Ale teraz NARESZCIE!
Umęczeni pyłem, kurzem, wynoszeniem stert książek i łóżka do
innych pokojów, zastanawiamy się – po co? Może ta pomarańczowa
tapeta nie była wcale taka zła? Ale zaraz wzdrygamy się,
przypominając sobie jeszcze ten ohydny szlaczek… Po to! Po to,
żeby przestrzeń mieć sobie podwładną, żeby poruszać się po
niej z zamkniętymi oczami, bo jest tak bardzo nasza, że to jakby
kawałek nogi czy ręki. Po to, żeby zaznaczyć, że to my tu
mieszkamy nie tylko plakietką z nazwiskiem na drzwiach. Po to, żeby
oddychać swobodniej.
Depcząc skrawki
pomarańczowej tapety dumam nad tym, że to zadziwiające, jak różne
są ludzkie gusta, jak różnymi rzeczami lubimy się otaczać, jak
różne rzeczy lubimy mieć po ręką. Ja muszę mieć książkę.
Tata Majki odtwarzacz z wielkimi słuchawkami. Ona kolorowankę,
paczkę kredek i wodę w kubku ze słomką. A co pod ręką musi mieć
Pan Niedźwiedź? Miód – to oczywiste! Ale czy dacie wiarę, że
pluszowego misia? Jak mieści się w małej norce wielodzietna
rodzina Królików? Jak długi jest dom Pana Węża? Gdzie ma
skrzyknę pocztową Pani Wiewiórka? Który pokój ogromnego mrowiska
zajmuje Królowa Mrówek? Gdzie Pani Kret ma spiżarnię? Jaki system
nawadniający wymyśliła rodzina Krokodyli? Gdzie mieszka Pani Mucha
(na pewno nikt się nie spodziewa), a gdzie Pani Żółw? (tego może
spodziewają się wszyscy, ale czy ktoś widział kiedykolwiek jak
dom Pani Żółw jest urządzony?). A Skunksy? A Kury? A Yeti???
Gdy byłam mała
uwielbiałam odcinek Reksia, w którym pokazali jego budę (tak, był
taki!), a tam na ścianie wisiało zdjęcie Reksia jako szczeniaka.
Moim lalkom nieustannie budowałam domki, moje zabawkowe koniki
zamieszkały na jednej z półek regału, gdzie urządziłam im
stajnię z lustrem na ścianie, moje dwa chomiki (jak najbardziej
żywe, nie pluszowe), mieszkały w dwóch sąsiadujących ze sobą
pokoikach domku dla lalek – nie wiem, czy lubiły na rzecz tego
pomieszczenia opuszczać swoje akwarium, ale ja to uwielbiałam! Jest
coś fascynującego w zaglądaniu do cudzych domków, w podpatrywaniu
półek na książki, stołów kuchennych i przydomowych ogródków.
Dlatego tak zazdroszczę Panu Listomyszowi, który co poniedziałek
układa na swoim wózeczku górę przesyłek i wyrusza w drogę, żeby
przekazać je adresatom. Wspina się na drzewo, by dostarczyć paczki
Ptakom, nurkuje z paczką dla Pani Ośmiornicy, wrzuca do jaskiniowej
skrzynki paczkę dla Sióstr Nietoperzyc i śmigłowcem dowozi paczkę
do Pana Yeti. A w przerwie wpada do swojego kumpla Smoka na
grillowane kiełbaski. Nie zdradzę oczywiście, dla kogo niesie
ostatnią, specjalną przesyłkę…
- Narysuj coś dla
mnie – prosi czasami moja Córka. A ja bezwiednie stawiam cztery
kreski. A później jeszcze dwie – na dach. Rysuję okna, drzwi,
koniecznie z nierealną architektonicznie klamką. I to jest DOM. Bo
dom zawsze pierwszy przychodzi mi do głowy*. Ale ja nie umiem
rysować, więc na kartce widnieje tylko kwadrat z trójkątem i mogę
sobie jedynie wyobrażać, że na ścianach tego mojego domku są
regały z książkami od podłogi po sufit i urządzenie do robienia
jajecznicy, które wymyśliłam w przedszkolu wraz z moją
przyjaciółką. Ale Marianne Dubuc rysuje cudownie i jej domy nie
kończą się na sześciu kreskach. To skomplikowane budowle,
wykorzystujące rzeźbę terenu, ciekawe rozwiązania
architektoniczne, funkcjonalność i indywidualny charakter
mieszkańców. To po prostu mini-cudeńka z moich snów dziecięcych!
To prosta książka, z kilkoma zaledwie zdaniami, której nawet nie
trzeba czytać, można opowiadać, albo tylko oglądać. Ale jest
niesamowita i powinna być w każdym małym lub większym domku. A
jeśli twierdzicie, że nie ma na nią miejsca... to co? Remoncik!
*zaraz potem
siedzący kot i słoń stojący tyłem – umie go narysować każdy,
kto nie umie rysować
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękuję za słowa do prywatnej kolekcji...