486. GRATULACJE DLA DOKTOR AGATY!


MAŁGORZATA CACKOWSKA, ANETA WINCENCJUSZ-PATYNA
„POLSKA SZKOŁĄ KSIĄŻKI OBRAZKOWEJ”
PROJEKT I OPRACOWANIE GRAFICZNE GRAŻKA LANGE
PUBLIKACJA WYDANA W RAMACH PROJEKTU 12. BAŁTYCKIE SPOTKANIA ILUSTRATORÓW
NADBAŁTYCKIE CENTRUM KULTURY W GDAŃSKU

Dziś gdańska ilustratorka, Agata Królak, obroniła (publicznie!) swoją pracę doktorską pt. „Rozmawianie obrazem. Książka obrazkowa a rozwój języka wizualnego”. Piszę o tym z dwóch powodów. Po pierwsze, żeby pogratulować. A po drugie, żeby zwrócić uwagę na pewną niesamowitą książkę, którą dotyczy właśnie książki obrazkowej.
Mowa o „Polskiej Szkole Książki Obrazkowej”. To publikacja, która powstała najpierw w języku angielskim pt. „Look! Polish Picturebook!” i towarzyszyła wystawie kolekcji polskich książek obrazkowych na Litwie, Łotwie i w Estonii w 2016 roku. Docenili nas, chwalili, mówili dobrze, bardzo dobrze, mówili „wow!”. Szczerze mówiąc, dziwić się nie ma czemu… Mamy w Polsce doskonałych ilustratorów, ale też doskonałych projektantów książki obrazkowej. To nieco inne dziedziny, choć łączy je jedno – odbiorca, który ma być wrażliwy na wizualną stronę publikacji książkowej, traktować obraz nie po macoszemu, a na równi z tekstem, mieć świadomość, że czasem tekstu w ogóle może nie być. To wciąż trudne u polskiego odbiorcy (choć bardzo dużo już się nauczył!) – uświadomić sobie, że obraz też może być komunikatem, że może być treścią samą w sobie. Gdy pracowałam duuuużo lat temu w księgarni (ponad pół dekady), takie podejście było nie do przyjęcia. Ma być tekst, bo inaczej rodzic, dziadek, ciocia, wujek, generalnie – dorosły, nie miał pojęcia, co zrobić z książką. Oglądać? Bez sensu! To absolutnie nic nie wnosi. Dzieciak niczego się nie nauczy! (a książka przecież musi być edukacyjna, bo inaczej to po co w ogóle…). Że ja mam opowiadać? Ale co opowiadać? To, co jest na obrazku? Rozmawiać o uczuciach, jakie wywołuje? A skąd te słowa brać? No skąd? Skoro nie są podane na tacy? I owszem, mówili „no ładne” (gdy już cudem jakimś trafiła się książka obrazkowa), ale odkładali na półkę. Brali bajki, w których wszystko było „po bożemu”. Stosunek tekstu do ilustracji musi się zgadzać – więcej liter! więcej liter! - skandowali. No i pozamiatane… A potem było wielkie boooom! I dzięki odwadze kilku polskich wydawnictw, zaczęliśmy mozolną pracę u podstaw. I uświadamianie dorosłego (Dziecko jest uświadomione naturalnie), że obraz ma wielką wartość. Że może coś znaczyć. Że jest sztuką. Że może uczyć. I że w gruncie rzeczy – to już było… Że na tym dzisiejszy dorosły, senior się wychowali. Bo istnieje przecież przewspaniała Polska Szkoła Ilustracji. Nie mówiąc już o Polskiej Szkole Plakatu. We wstępie do „Polskiej Szkoły Książki Obrazkowej” czytamy: „Nie sposób nie dostrzec tego, jak np. sztuka Bohdana Butenki rezonuje w DNA niemal każdego twórcy młodego pokolenia, a Stanny, Tomaszewski i Wilkoń niezmiennie stanowią źródło inspiracji.” [s.3]
Twórcy książki oparli się więc na tej tezie powtarzalności i w pierwszej części książki sprytnie zestawili ze sobą twórców na zasadzie „wczoraj i dziś”. To związki na poziomie formy albo treści, kluczy jest cały pęk. I te zestawienia są fascynujące. I gdy je widzę, to myślę: ależ tak! oczywiście! „Wytwórnik domowy” Agaty Królak (z 2013 roku) to echo „Donga, co ma świecący nos” z ilustracjami Butenki (z 1961 roku); że Wasiuczyńska randkuje sobie z Makowskim (porównać te ich alfabety – z 1962 i z 2009!); że bez Młodożeńca pewnie nie byłoby Bajtlika… Te badania porównawcze nawet nie muszą być okraszone tekstem (a tekst jest – analityczny, mądry, interpretujący, zwracający uwagę na pewne zjawiska, których amatorskie oko może by nie wyłapało). Tam wszystko widać – tę powtarzalność form i treści, to, jak młodzi twórcy chylą się w dziękczynnych pokłonach przed starszym pokoleniem, jak się uczą od nich. Widać tę relację Mistrz-uczeń – czasem, owszem, uczeń Mistrza przerasta, ale czyż nie świadczy to o mądrości, sile i talencie samego Mistrza? Po raz pierwszy widziałam, że ktoś tak mocno zwrócił na to uwagę – na to, że nie powinniśmy się bać książki obrazkowej – ona jest koleją rzeczy, naturalnym efektem rozwoju, nową formą, wyrosłą ze starego ziarna. I należy się tylko cieszyć, że dzisiejsi ilustratorzy, graficy, twórcy książek obrazkowych, mają szansę się rozwijać, poszerzać horyzonty, zachłysnąć się „Zachodem” (to stamtąd przyszły książki obrazkowe, a Polska zadziwiona była, że tak można. Teraz dziwi się już mniej, bo zaczęła uprawiać własną książkę obrazkową). Drugi uśmiech, że doceniają swoją spuściznę w tym temacie, że nie odrzucają tego, co ktoś inny zmalował już wcześniej. To doskonały i wzruszający dowód na to, że stare może współistnieć z nowym. I to tak pięknie.
Druga część książki to indeks nazwisk twórców książki obrazkowej w Polsce wraz z rozkładówkami z ich tworów. To dla mnie taki przewodnik po półkach księgarni internetowych – jakie nazwiska wpisywać w wyszukiwarkę, czyje książki powinny lądować w wirtualnym koszyku. Bo jeśli idzie się do księgarni stacjonarnej i otwiera książkę, to widać od razu, to to jest miłość… Oczywiście – nie ma tu wszystkich, bo wszystkich pomieścić się nie da. Ale jest Paweł Pawlak, Urszula Palusińska, jest Agnieszka Żelewska, Mizielińscy, wspomniana już Wasiuczyńska, czy Marianna Oklejak. No i ta „stara gwardia”: Butenko (oczywiście!), Wilkoń (drugie oczywiście!), Walentynowicz, Themerson, Stanny, Kilian… No i (ostatnie już oczywiście) doktor Agata Królak.










Komentarze