402. KSIĄŻKI BEZ SŁÓW
Są takie dni, gdy
nie mam sił. Przychodzę do domu, nogi bolą po wspinaniu się na
czwarte piętro, w środku głowy mam jeszcze wciąż małpy z
miliona maili, które przeczytałam tego dnia w pracy, a do tego
zaczyna boleć głowa. Najchętniej zakopałabym się pod kocem, tak
głęboko, że nie byłoby mnie widać i spałabym ze trzy dni. Ale w
progu wita mnie radosny szczebiot mojej Córki: „poczytamy?”.
Albo w sobotę rano…
Sobota to magiczny dzień – w tygodniu zwlekam Majkę z łóżka,
stosując drastyczne metody – zrywanie kołdry i przymusowe
pionizowanie. A sobota – zimne stopy, które przytulają się do
moich ciepłych, snem rozgrzanych i jakieś chichoty, jakieś słowa,
twarda okładka książki wbita w mój bok… podnoszę powiekę –
jest 6:23… I słodkie, donośne „poczytamy?”.
No czasami mi się
nie chce! Język mam zdrętwiały. Oczy bolą. Albo wolałabym
poczytać sobie, „w głowie”. I choć uwielbiam głośne czytanie
mojemu Dziecku, to czasem mam ochotę wrzeszczeć - „naucz się już
literek!”.
I wtedy pojawiają
się takie książki - koła ratunkowe. Książki bez słów.
Książki, w których można układać fabułę, jak nam wygodnie –
nawet nielogicznie, nawet bez sensu, z dialogami lub bez… To
książki, które można wyciągnąć, jak magik z kapelusza, w
najlepszym możliwym momencie, wręczyć dziecku, posadzić je tuż
obok siebie i półsennie słuchać, jak zmyśla, wymyśla, bawi się
słowem… Polecam taki sposób na niedospane sobotnio-niedzielne
poranki… Zawsze warto mieć coś „bez słów” w zasięgu dłoni,
wyciągniętej z okolic łóżka – szafka nocna, pod-poduszka,
podłoga tuż przy wezgłowiu…
KONCEPCJA KRZYSZTOF
ŁANIEWSKI-WOŁŁK
„BINEK I PULPET W
ŚWIĄTYNI MAJÓW”
DWIE SIOSTRY,
WARSZAWA 2016
ILUSTROWAŁ ADAM
WÓJCICKI
Niby zwykła
wycieczka: jakiś Jukatan, Gwatemala, Meksyk czy inny las tropikalny.
Wycieczka autobusem firmy Polonus Rex, wprost w okolice świątyni
Majów. Wszędzie aparaty fotograficzne, chcące utrwalić szczegóły:
dziwne zwierzęta, niesamowitość zieleni, osobliwości
architektoniczne. Binek też może zrobiłyby kilka zdjęć i uważnie
przyjrzał się krajobrazowi, gdyby nie Pulpet! Wyrywa chłopcu smycz
z ręki i biegnie. Gdzie? Wprost do wejścia do świątyni. Binek nie
ma wyboru – przecież nie odjedzie stąd bez psa! Cały mokry,
spocony i zmęczony upałem, biegnie za swoim pupilem...
Co to jest za
książka! Co to jest za wyprawa! Ogrom szczegółów, kolorów,
wątków, dynamiczna akcja (każdy Binek na stronie to inny moment
wędrówki), niebezpieczne pułapki i nieprawdopodobne przygody:
zjazd rwąca rzeką, przeprawa na lianie przez potok, w którym
mieszka krokodyl, rejs czółnem, walka z wężem, zrywający się
most i walące się na głowy starożytne cegły… Dzieje się!
Właściwie nie wiem, co się dzieje najpierw, a co potem, co jest
skutkiem a co przyczyną, gdzie się przygoda kończy, a gdzie
dopiero zaczyna… Nie bez powodu na okładce widnieje „tam i z
powrotem”! Można tę historię zacząć opowiadać od tyłu do
przodu, można zacząć od środka… Jest też pewien haczyk… Na
każdej ze stron ukryły się elementy do znalezienia: trzy węże,
rytualna maska Majów, pięć małpek złodziejek (ach, jak trudno je
dostrzec wśród innych małp!) i nieśmiały Kinkażu, który od
razu został maskotką całej książki i szuka się go w pierwszej
kolejności (najpierw myślałyśmy, że to imię, ale naprawdę
istnieje takie zwierzę, które unika bezpośredniego kontaktu ze
światłem słonecznym… może stąd pomysł, że jest nieśmiały?).
A gdy już wszystko znaleźliśmy, gdy emocje opadły, gdy Binkowi i
Pulpetowi jakoś udało się wykaraskać ze wszystkich tarapatów, to
jest jeszcze magiczna tablica… Na tej tablicy rysunki, literki,
cyferki… O co tu chodzi? Szyfrujemy, jak prawdziwi łamacze Enigmy…
4K, 1I, 20O… i tak dalej… i nagle… Czyżby? Naprawdę?
Niemożliwe? Są tam? Ale gdzie? No to Z POWROTEM!!
DOBROSŁAWA RURAŃSKA
„ZNAJDKA”
TADAM, WARSZAWA 2016
Dobrosława Rurańska
urzekła mnie już kiedyś, przy okazji „Myszki”. Teraz
utwierdziła w przekonaniu, że jej talent wielki jest! Stworzyła
prześliczną, przewspaniała opowieść o samotności! To zupełnie
nieprawdopodobne, jak wiele emocji, jak wiele myśli, jak wiele uczuć
przekazała samą tylko ilustracją. No, nie „tylko”, aż! Jej
obrazy są misterne, zaszczegółowione, kunsztowne i dopracowane. Te
listki! Te trawy! Te blaszki na grzybów kapeluszach! Te łuski
rybie! Te ziarnka malin! Te wnętrza kwiatów, które z taką ochotą
obsiadają owady! Rurańska kocha się w przyrodzie i to widać.
Narysowała jej magię, jej witalność. Tu wszystko żyje, brzęczy,
rusza się, pełza, kołysze… Oglądanie tej książki to tak,
jakby w pełni lata położyć się na łące i wtopić się w tło,
usłyszeć ziemię, otworzyć się na to, co widać, słychać, co
rodzi się, co rozkwita… Natura ma zawsze wiele spraw do
załatwienia, jest pracowita, nigdy się nie zatrzymuje i to wszystko
jest w tym picturebook'u. Cała natury witalność. No i jest też
jeden czarny zwierz (roboczo nazwijmy go kotem dla potrzeb
interpretacji…). Jeden, sam, choć wszystko wokół niego istnieje
podwójnie – dwa robaki, dwie ryby, dwie muchy i dwie myszy… Kot
nagle zdał sobie sprawę, że czegoś, kogoś!, brakuje u jego boku…
Zaczyna się zastanawiać, może nawet tęsknić… Ale Natura nie
darmo nazywana jest matką – podsuwa Kotu jajo… To co, że dwie
ryby wyglądają identycznie, to co, że dwie muchy wyglądają
identycznie, to co, że dwa słonie(???) wygadają identycznie, a on
i jajo to dwie zupełnie różne postacie… Kot jest czarny, jajo
złote, kot jest puchaty, jajo gładkie, kot ma uszy i ogon, jajo
jest okrągłe… Ale teraz kot też istnieje podwójnie, ma się o
kogo troszczyć, ma kogo przytulać w nocy, ma z kim dzielić się
malinami i obserwować świat… Tylko co wykluje się z jaja???
SONIA CHAINE, ADRIEN
PICHELIN
„SWOIMI SŁOWAMI…
CZERWONY KAPTUREK”
ENTLICZEK, WARSZAWA
2016
Na koniec absolutna
perełka!
Gdy po raz pierwszy
zobaczyłam tę książkę pomyślałam – to mapa skarbów!
Skarbami są słowa, skarbem jest opowieść. Choć przecież słów
nie ma w tej książce. Nie ma nawet ilustracji. Są znaki! Dziewięć
prostych form graficznych – mama to niebieski trójkąt, Kapturek
jest oczywiście czerwony, a babcia ma kolor fioletowy. Las to po
prostu zielony kolor. A wilk, bez którego nie byłoby żadnej wersji
„Czerwonego Kapturka”? To czarne nożyce.
Instrukcja jest
prosta – dajemy Ci ważne dla historii miejsca, przedmioty i
bohaterów – reszta należy do Ciebie! Można iść tropem znanej
wszystkim baśni, tylko użyć do jej opowiadania słów z własnego,
prywatnego słownika, a nie posiłkować się stylem Grimmów. Być
może dziewięć symboli to za dużo, by zapamiętać, by się nie
pomylić i nie opowiedzieć babci zamiast myśliwego… Jest sposób
– na czerwonej wstążeczce przyczepiona jest do książki zakładka
– a na niej najprawdziwsza ściąga, bryk taki, bo jest i legenda,
wyjaśniająca symbole i streszczenie baśni w 32 punktach. Ale warto
po prostu puścić wodze fantazji, nie trzymać się ram i
opowiedzieć swoją własną baśń. To może się wydawać trudne,
może być na początku mozolne, może krępować, możemy myśleć,
że „ja nie potrafię” i wracać na spokojne, utarte szlaki
klasycznej opowieści. Albo, co gorsza, odrzucić tę książkę. Ale
warto wyjść z kokonu, warto dać popracować zastygłej wyobraźni,
warto kompletnie oderwać się od „Czerwonego Kapturka” i
podryfować gdzieś na zupełnie inne oceany… Jeśli się
wstydzimy, to pierwszy raz można powiedzieć coś samemu sobie.
Jeśli się boimy, że nam nie wyjdzie, to można opowiedzieć sobie
„Bajkę geometryczną” - w domu stał trójkąt, drugi poszedł
drogą i spotkał nożyczki… Drugi raz można dodać więcej
szczegółów – choćby uzupełnić kolory: jeden trójkąt był
niebieski, a drugi czerwony, a droga biała, a nożyczki czarne.
Trzeci raz warto dodać - „Dawno, dawno temu” na początku.
Czwarty raz – pójdzie samo!
Ta niepozorna
książeczka kryje w sobie prawdziwą magię! To trochę jak
podręcznik bajkopisarstwa, trochę jak podręcznik do ćwiczeń
wyobraźni, trochę jak pomoc przy pokonywaniu własnych słabości –
wstydu i niewiary w siebie. Od tej książki mogą się zacząć
bardzo ciekawe historie! Każdy z nas może być bajko-twórcą!
Idę dziś do biblio po Binka, bo Młodszy nie może się oderwać od "O.G.R.O.Du" z DS i zastanawiam się czy to przez stronę merytoryczną czy graficzną. Przetestuję :D
OdpowiedzUsuń