396. KSIĄŻKA, KTÓRĄ TRUDNO SFOTOGRAFOWAĆ
„CHIŃSKIE CIENIE.
WESOŁA ZABAWA DLA WSZYSTKICH”
ŹRÓDŁO:
BILBIOTEKA NARODOWA, WYDANIE Z 1935 ROKU
OPRACOWANIE
GRAFICZNE I SKŁAD ADELINA SANDECKA
ART EGMONT, WARSZAWA
2017
„TEATRZYK CIENI.
WYCIENANKA”
OPRACOWANIE
GRAFICZNE I SKŁAD ADELINA SANDECKA
ART EGMONT, WARSZAWA
2017
Czarne toto, choć
okładkę ma białą. Z pięknego, matowego papieru, który połyka
calusieńkie światło i nie chce oddać. A do tego rusza się
ciągle, wierci, podskakuje, przybliża i oddala. Szuka najlepszego
kąta oświetlenia, najostrzejszego konturu. Na dodatek trzeba tę
książkę oglądać w ciemnościach, z jednym małym punktowym
światełkiem, rzuconym wcale nie na stronice, tylko na ścianę…
Mówię o „Chińskich
cieniach”, kolejnym zaskakującym tomie od Art Egmontu. Było już
rysowanie, była kaligrafia, zapomniane sztuki, które, jak się
okazuje, może posiąść każdy. Teraz czas na coś genialnego w
swojej prostocie, prastarego, odwiecznego, towarzyszącego
człowiekowi od chwili, gdy wykrzesał pierwszy ogień. Czas na
cienie…
Każdy chyba na
koncie swojego dzieciństwa ma lecącego po ścianie ptaka, złożonego
z dwóch dłoni. To trochę jak międzynarodowy znak dobrej zabawy,
trochę jak patyk, guma do skakania i kamień, trochę jak
rozwinięcie hasła „childhood unplugged”, trochę jak „nie
robiłeś, to nie miałeś dzieciństwa”… Jedna z tych zabaw, po
które sięga się, gdy zawodzą wszystkie inne. Albo taka, z której
można zrobić coś zupełnie magicznego...
I tu „Chińskie
cienie” wygrywają już na starcie, zanim w ogóle się do nich
zajrzy. Bo cóż to za wspaniała książka, którą „czyta” się
dopiero po zmroku? Tajemnicza, zagadkowa, niesamowita…
A jeśli dodać do
tego przygotowania, wycinanie kształtów z wycinanki „Teatrzyk
cieni”, obmyślanie fabuły, to drżenie oczekiwania przerodzi się
w hołd dla książki, czarne strony w twardej oprawie przeistoczą
się w dobrą zabawę – zupełnie jak alchemia, papier w złoto…
To przecież tak
naprawdę tylko kilkadziesiąt stron z rysunkami rąk! Jak to
możliwe, że to jest tak bardzo nośne? Jak to możliwe, że nie
można się oderwać i próbuje się, dopóki na ścianie nie pojawi
się zamierzony kształt? Jak to możliwe, że dotąd jeszcze nie
wyciągnęło się czarnego brystolu i ze wstydem teraz korzysta się
z pomocy wycinanek, pieczołowicie wycinając kształty wilka, słonia
i ryby? Jak to możliwe, że nie zauważyło się samemu, że ścinki
przypominają delfina i też warto je nadziać na słomkę i obsadzić
w teatrze?!
Wierszyki, zapisane
w książce przy każdej instrukcji cienio-rzucania, były nam
zupełnie zbędne. Rzuciłyśmy na nie okiem i zaczęłyśmy snuć
swoją własną opowieść – o słoniu, który spotkał rybkę i
kota i skrył się z nimi przed upałem pod palmą… I o wilku
Wolfim, który kończył zabawę cieniami, bo niektórzy musieli się
udać na spoczynek… „Mamo, chcę jeszcze cieni! Nie mogę iść
spać!” - oznajmiła stanowczo moja córka. I zaczęła wykręcać
dłonie na wzór pokazany w książce – koza, pies, zając, gęś…
„Jeszcze tylko pięć, dobrze?” - zapewnia błagalnie. I krzyczy
z zadowolenia, gdy coś jest choć trochę podobne do pierwowzoru.
Nieśmiała ta
książka, skrywa się w cieniu, wychodzi po zmierzchu, unika
aparatu, światło słoneczne ją razi… Jak paprazzi podglądałam
ją trochę przez obiektyw, ale nie umiem dobrze pokazać jej
wnętrza. Trzeba po prostu samemu rzucić je na ścianę...
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękuję za słowa do prywatnej kolekcji...