397. TROCHĘ STARSZY TYDZIEŃ PO RAZ PIERWSZY CZYLI O ZAGROŻONYCH GATUNKACH

GAVRIEL SAVIT
„ANNA I PAN JASKÓŁKA”
(TŁ. ZUZANNA BYCZEK)
JAGUAR, WARSZAWA 2017
ILUSTROWAŁA LAURA CARLIN

Na początku Anna ma 7 lat i piękne imię i nazwisko. I tatę, profesora na Uniwersytecie Jagiellońskim. I mnóstwo przyjaciół, z którymi rozmawia we wszystkich językach świata. Ale nagle zostaje zupełnie sama. Tata idzie na jakieś ważne zebranie z Niemcami na uczelni. Zostawia ją pod opieką Herr Doktora Fuschmanna w zaprzyjaźnionej aptece. Ale gdy nie wraca jedną, dwie, trzy, godziny, gdy nie wraca cały dzień, okazuje się, że z „zaprzyjaźnionego” Doktor przeistacza się w „nieprzyjaznego”. I nagle Kraków staje się pustynią. Choć Anna zna każdy język, jakim posługują się mieszkańcy tego miasta, nie ma z kim rozmawiać. Dla takiej dziewczynki, jak ona, która żyła dotąd wśród słów, rozmów, gadania, mówienia, to jak koniec świata. Drzwi jej mieszkania tao zamknął na klucz. Anna ostatni raz widziała go przed apteką, więc to tam postanawia na niego czekać. Nie ma do roboty nic innego. Nie ma pomysłu na to całe nie-mówienie. Ale czeka zupełnie na próżno. A to dlatego, że jest wojna. Że są Niemcy, Polacy, Żydzi. Że ktoś nagle dał sobie prawo decydowania, kto może zachować życie, a kto nie. Że ktoś ułożył zupełnie szalony i nieprawdopodobny plan, który można określić bardzo trudnym słowem „eksterminacja”. Dlatego Anna siedzi pod apteką dawnego przyjaciela zupełnie sama. I mogłaby tak siedzieć chyba do śmierci, gdyby nie pewien niezwyczajnie wysoki i niezwyczajnie szczupły mężczyzna, który pojawił się właśnie tam i zapytał Annę, kim jest. A potem użył języka, którego Anna nie znała – języka ptaków. I chyba ją zaczarował, bo poszła za nim i dobrowolnie oddała mu swoje imię. Od tej chwili była skarbem, złotkiem, córeczką, ale nie Anną. „Anna” była zbyt niebezpieczna, „Anna” była zbyt osobista, „Anna” była znakiem przeszłości, „Annę” można było wyśledzić, a Anna miała pozostać niewidzialna tak długo, jak tylko zdoła.
Od tej chwili jej życie polegało na drodze.
Bardzo szybko poddała się nowym rytuałom, sprawnie zapanowała nad tęsknotą. Przeistaczała się w grzeczną mała Niemkę lub grzeczną mała Rosjankę – w zależności, z której strony świata przekraczali akurat granicę. I wędrowała za Panem Jaskółką, który zazdrośnie strzegł swego imienia, miał w torbie pistolet i fiolkę z lekami i mówił w wielu językach, choć nie w tylu, w ilu ulatujący z pamięci ojciec. Szła wszędzie tam, gdzie Pan Jaskółka, goniła jego kroki, stawiała stopy w odciski jego podeszew na drodze, po to, by się nie zgubić, by już nigdy nie być sama.
„- Panie Jaskółko? Dokąd my idziemy? (…)
- No więc – zaczął Pan Jaskółka – ty i ja bierzemy udział w misji o kluczowym znaczeniu dla nauki. (…) Czy wiesz, co to jest zagrożony gatunek? (…) Gatunek to taki rodzaj zwierząt. A kiedy jest zagrożony, to znaczy, że z jakiegoś powodu zwierząt tego rodzaju zostało bardzo mało.
- O – powiedziała Anna. Zrobiło jej się smutno. - Wcale mi się to nie podoba.
Pan Jaskółka potrząsnął głową.
- Mnie też nie. Właśnie dlatego tutaj jesteśmy. W tym kraju żyje pewien ptak, niezwykle rzadki i bardzo, bardzo zagrożony. Został tylko jeden. A ja pragnę go ocalić.” [s.84-85]
Czy to możliwe, że ten ptaki mówi w dziwnym języku jidysz?…
To powieść drogi, ale właściwie drogi donikąd. Drogi-ucieczki, drogi w kółko, drogi po własnych śladach. Anna i Pan Jaskółka uciekają – wiedzą przed czym (przynajmniej on to wie), ale nie mają pojęcia dokąd. To bardziej droga-misja, która nie prowadzi do celu. Bo ich celem jest tylko to, by iść – póki się idzie, ma się szanse na przeżycie. To też przepiękna historia miłosna. Nie o miłości między kobietą i mężczyzną, ale o miłości między człowiekiem i człowiekiem, o tym, jak się trzeba jej nauczyć, dopuścić ją do siebie, pozwolić jej rosnąć. I o tym, że prawdziwa miłość wymaga poświęceń, czasem tych największych.

To powieść dla starszych czytelników, dla tych, którzy odczytują już metafory bez podpowiedzi „co poeta miał na myśli”. Dla tych, których nie przerazi seria z karabinu, bujające się na gałęzi drzewa zwłoki i ostre, szczekliwe brzmienie niemieckiego w ustach zmęczonych żołnierzy. Albo inaczej – to przeraża każdego. I powinno przerażać!, bo takie przerażenie świadczy o człowieczeństwie. Ale to książka dla tych, którzy będą potrafili zasnąć, odrzucając te obrazy i śnić coś innego niż dół pełen ciał… Bo jest piękna, bo jest niedosłowna, ale jednak czuć woń krwi i zabiera oddech, zaciskając się pętlą na szyi...













Komentarze