393. CZYTAM SAMA

GABRIELA MISTRAL
„CZERWONY KAPTUREK”
(TŁ. KRYSTYNA RADOWSKA)
NASZA KSIĘGARNIA, WARSZAWA 2017
ILUSTROWAŁA PALOMA VALDIVIA

GABRIELA MISTRAL
„ŚPIĄCA KRÓLEWNA”
9TŁ. KRYSTYNA RADOWSKA)
NASZA KSIĘGARNIA, WARSZAWA 2017
ILUSTROWAŁĄ CARMEN CARDEMIL

Aleksandryn i dziesięciozgłoskowiec nie są metrum, z którym jestem oswojona. Język na próżno szuka prostych rymów, chce to rymowanie przyspieszyć. Nieprzyzwyczajona do takiej recytacji czuję, że wychodzi dość koślawo. Przenoszę wzrok z tekstu, na Majkę i już wiem, że to nie dlatego zakrywa uszy…

Od urodzenia Gabrieli Mistral dzieli nas 128 lat, 103 od jej debiutu . Od Chile, skąd pochodzi, ponad trzynaście tysięcy kilometrów. Czy to te liczby sprawiają, że taka nas dzieli przepaść?

Jako pierwszego czytam tego zupełnie niesamowitego „Czerwonego Kapturka” jej autorstwa i widzę czerniejące oczy mojej córki. Zaczyna się zwyczajnie, od tego, że dziewczynka ma odwiedzić babcię. Dziwi mnie tylko, że Kapturek jest blondynką, bo zawsze ją sobie wyobrażałam z włosami kruczoczarnymi. Mama macha jej na pożegnanie, jak w każdym innym „Kapturku”. Jak w każdym innym spotyka Wilka, jak zawsze gawędzą nie-miło. Trochę dreszcz biegnie po plecach, gdy Wilk dociera do babci i „pożera ją z kosteczkami, z wszystkim”, ale przecież tak jest w każdej wersji… Ale potem… Zrobiłam błąd, bo nie przeczytałam tekstu wcześniej sama. Teraz już nie zatrzymam się w połowie, bo nie mam jak. Sama przełykam głośno ślinę. I drżę już cała przy końcu „miażdżą mięśnie, kosteczki te szczęki mordercze i serce wysysają niczym miąższ wisienki”. Koniec… Zapada cisza. Wreszcie suche usta Majki pytają „To na pewno koniec? Dlaczego nikt jej nie ratuje?”. Ach, dlatego córeczko, że oryginalna bajka, spisana przez Charlesa Perraulta w 1697 roku miała właśnie takie zakończenie i była pisana „z intencją wychowawczą”. A dopiero w XIX wieku delikatniejsi nieco bracia Grimm podarowali jej szczęśliwe zakończenie*. Dopowiadamy je więc sobie naprędce, powtarzamy, jak za każdym razem, gdy czytamy/słuchamy „Czerwonego Kapturka”, że wilki tak naprawdę są dobre, jemy po pół czekolady naraz, a ja w tym czasie niepostrzeżenie chowam książkę pod poduszkę. Pod SWOJĄ poduszkę…
Na „Śpiącą Królewnę” Majka nie daje się namówić. Wycofuje się rakiem, mówiąc „to ja już pójdę” i przywołuje mej pamięci próbę wspólnego oglądania filmu „Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków” wyprodukowanego przez Disneya (rok 1937), która zakończyła się w pierwszych parunastu minutach, tuż po scenie ucieczki Śnieżki spod noża służącego swej macochy… Tu królewna, tu królewna, straszliwy „Czerwony Kapturek” jeszcze dźwięczy w uszach, nie, to wszystko razem to za dużo…
Nie, nie próbujcie tego w domu…







„Śpiąca Królewna” jest jednak subtelniejsza. To wersja bez niespodzianek, z zakończeniem pełnym miłości, opowiedziana z jakąś niezwykłą delikatnością. I choć ta Królewna „cięty język i dowcip miała, bystra była jak morska fala”, ja widzę ją raczej jak unoszącą się ciut, ciut nad ziemią, istotę, która z racji swego przeznaczenia jest trochę w tym świecie, a trochę w tym ze snu. „Czerwony Kapturek” był mocny, brutalny nawet, a „Śpiąca Królewna” w sen odpływa zadziwiona, pogodzona z losem. No i książę przybywa na czas, pocałunkiem budzi, ślub jest – wszystko w najlepszym porządku...






Tę różnicę między dwoma opowieściami Gabrieli Mistral widać też w ilustracjach. Ta eteryczna Królewna, pastelowe kolory, rozedrgane kreski, rozpływające się kontury, świat, gdzie nic nie jest dosłowne, nic kanciaste, staje naprzeciwko mocnego, wyrazistego, geometrycznego Czerwonego Kapturka, z zaburzonymi - dla podkreślenia wydźwięku – proporcjami. Kapturek też nie jest dosłowny, nie ma tu krwi, lejącej się z pyska bestii i kości porozrzucanych po pościeli. Jest całe pole wyobraźni do zaorania! Zachwycona jestem tą obrazkową interpretacją! Ilustracje do „Śpiącej Królewny” są ładne, ba!, śliczne nawet, ja jednak oddaję swe serce tym z „Czerwonego Kapturka” - są niesamowite, niebanalne, niejednoznaczne, niesztampowe, nienudne… zaryzykuję tu słowo, choć mogę być posądzona o nadmierną egzaltację, że są genialne!

Więc teraz czytam sobie te baśnie sama (co prawda póki co odważyłam się po Kapturka sięgnąć jedynie w świetle dnia, bo traktuję go trochę jak thriller…) A jak nie czytam, to oglądam, głaszczę cudne okładki i czekam na pozostałe dwie do kolekcji (bo będzie jeszcze „Kopciuszek” i „Królewna Śnieżka u krasnoludków”).

* taka mądra jestem po przeczytaniu posłowia krytycznoliterackiego…

Komentarze

  1. Ach, to ja się przyłączę do zachwytów, bo też niesamowicie podoba mi się ten Czerwony Kapturek, ilustracje, tekst, cała koncepcja. Popełniłam taki sam błąd, czytając na głos bez wcześniejszego przekartkowania choćby. Mój syn tylko wykrztusił z siebie: "Co?!", a potem po prostu uciekł. A ja sama dla siebie jeszcze kilka razy przeczytałam i żałowałam, że muszę odesłać książkę recenzentowi ;-) Na pewno sobie kupię, do kolekcji zresztą, bo mi się już trochę tych różnych wersji Kapturka uzbierało.

    OdpowiedzUsuń
  2. Stwierdzenie z posłowia, że Grimmowie podarowali "Czerwonemu Kapturkowi" szczęśliwe zakończenie jest moim zdaniem błędne. Przecież oni tych baśni nie wymyślali, ale "spisywali z natury"! Perrault także spisał tylko jedną z wersji, nie może być mowy o jednej oryginalnej. Zresztą Grimmowie wyśledzili ich więcej. Zakończenie Perrault odebrało CzK wiele wartościowych znaczeń.

    U Bettelheima czytam: W łacińskiej opowieści Egberta z Lieges, "Fecunda ratis" z 1023 r. pojawia się dziewczynka znaleziona wśród wilków, nosi ona jakieś czerwone nakrycie głowy, co odgrywa w opowieści istotną rolę, a według komentatorów ma to być czerwony czepek. Tak więc już przeszło sześćset lat przez Perrault znajdujemy główne elementy jego opowieści: dziewczynkę w czerwonym czepku, wilki, dziecko połknięte żywcem i bez szkody wracające do życia, kamień włożony do brzucha po wydobyciu dziecka.

    OdpowiedzUsuń
  3. A miałaś może do czynienia z "Baśniami braci Grimm dla dorosłych i młodzieży" Pullmana? :) Podobał mi się też "Czerwony Kapturek w wielkim mieście" z ilustracjami Roberto Innocentiego. Wielość interpretacji baśni poraża, ale ja się akurat cieszę :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za słowa do prywatnej kolekcji...