523.ZMYSŁ WYOBRAŹNI
A.F.HARROLD
„PRZYJACIEL Z
SZAFY”
(TŁ.MARIA
JASZCZUROWSKA)
WYDAWNICTWO
LITERACKIE, KRAKÓW 2018
ILUSTROWAŁA EMILY
GRAVETT
Jednym z moich
największych życiowych strachów jest ten, że stracę wyobraźnię.
Że czytając „Alicję w Krainie Czarów” nagle przestanę się
nią zachwycać, krzyknę „Co to za bzdury!” i rzucę ją w kąt.
Że w mojej ukochanej pluszowej małpce z dzieciństwa zacznę
widzieć tylko kawałek materiału. Że nie będę potrafiła udawać
Mistrza Yody w zabawie świetlnymi mieczami. Że gdy ja i moja córka
będziemy wracać ze sklepu naszą ukochaną drogą przy ogródkach,
trawnikach i drzewach, to nie będę potrafiła zobaczyć w tej
alejce dżungli tak, jak dzieje się to teraz. Że zapomnę
wszystkich moich wymyślonych przyjaciół z czasów, gdy miałam
kilka lat… Teraz jeszcze ich pamiętam, choć było ich przez te
lata bardzo wielu. Oczy, ton głosu, to, w czym się najlepiej
sprawdzali. Jeden grał ze mną w moim wymyślonym teatrze, jeden był
moim partnerem w policyjnych pościgach na rowerze Wigry 3, a jeden
po prostu siedział koło mnie, gdy czytałam książkę… I choć
od lata nie rozmawialiśmy, to boję się tego dnia, gdy znikną z
mojej głowy na dobre. Tak, jak pewien wielki pies zniknął z głowy
mamy Amandy…
Amanda ma dziesięć
lat, ma głowę pełną pomysłów, jest inteligentna i wydawałoby
się, że samowystarczalna. Ale właśnie tego dnia, gdy w mokrych
trampkach wchodzi na górę, do swojego pokoju i za nic w świecie
nie może rozwiązać sznurówek, gdy w końcu musi je uciąć, bo
zaczyna sobie wyobrażać, że inaczej to już na zawsze pozostanie w
trampkach i nigdy nie urośnie jej noga (w swoich negatywnych
prognozach opiera się na przykładzie drzewka Bonsai, które
pokazała kiedyś nauczycielka), tego dnia, gdy wokół niej tworzy
się kałuża z opadających z mokrej kurtki kropel, właśnie tego
dnia Amanda znajduje w swojej szafie chłopca. Nawet nie jest
specjalnie zdziwiona. Od razu robi mu żart. Od razu wie – to
będzie jej przyjaciel. Nie szkodzi, że mama go nie widzi. Nie
szkodzi, że nie widzą go jej koleżanki i koledzy ze szkoły. Nie
szkodzi, że nie widzi go nikt oprócz niej. Czy taki drobiazg jak
widzialność może przeszkodzić w przyjaźni? Absolutnie nie!
Dlatego Amanda i Rudger zostają najlepszymi przyjaciółmi. W końcu
Amanda ma kogoś, z kim dogaduje się niemal bez słów, z kim spędza
czas dokładnie tak, jak chce (a nie tak, jak „się powinno”), z
kim nigdy nie jest nudno i kto docenia każdy miligram/milimetr jej
bujnej wyobraźni. Co robią zwykle mamy, gdy orientują się, że
ich dzieci mają wymyślonych przyjaciół? Prowadzą te dzieci do
psychologów. Jeśli psychologowie są mądrzy, to mówią po prostu
coś w stylu „taki wiek”, „to przejściowe”. Ale czasem
zapisują tabletki. Mama Amandy chyba ma gdzieś głęboko w sobie
jakieś ziarno wyobraźni, bo wcale a wcale nie przejmuje się tym,
że Amanda przyjaźni się z Rudgerem. Przeciwnie. Docenia to, że
jej córka rozkwita i jest szczęśliwa. Może zapłacić za to dość
niewygórowaną cenę – to jest rozstawianie do kolacji jednego
więcej talerza czy zapinanie pasami powietrza w miejscu, gdzie
siedzi Rudger. Wszystko jest sielanką.
Do czasu, aż na
progu domu Mamy, Amandy, Kuchenki (ich kotki) i Rudgera oczywiście,
staje Pan Trznadel. Pan Trznadel przeprowadza ankietę – ile dzieci
mieszka w tym domu? - pyta. Ale mama nie bardzo ma ochotę z nim
rozmawiać i szybko go wyprasza.
„- A ona wyglądała
na smutną. Chyba nie lubi tak z nim chodzić – dodała Amanda i
ruszyła z powrotem w kierunku schodów, gdzie czekał na nią
Rudger.
- Jaka ona,
kochanie?
- No, ta
dziewczynka.
- Jaka dziewczynka?”
[s.28-30]
I tak to się
wszystko zaczyna… Ale czy skończy się dobrze, skoro w prologu
czytamy, że Amanda nie żyje…?
W tej książce jest
radość, śmiech, zabawa. Ale jest też ból, śmierć, strach,
egoizm, pragnienie nieśmiertelności, krzywda, lęk i zapominanie.
Jest też przyjaźń – ta najpiękniejsza, bezwarunkowa, dziecięca
przyjaźń, która wydaje się być przyjaźnią aż po grób. I
oczywiście wyobraźnia – tej jest tu mnóstwo, całe tony. I choć
pożera się ją strona za stroną, choć nie można się oderwać,
to nie jest łatwa lektura. Pod skórą ma dużo negatywnych uczuć,
z którymi trzeba sobie w czasie lektury jakoś poradzić. Przyznaję,
że przez Pana Trznadla i Dziewczynkę miałam ciarki na plecach,
nerwowo przełykałam ślinę i oglądałam się przez ramię.
Rzekłabym, że ta opowieść ociera się o horror! Ale jest tak
piękna, tak mądra, tak ważna, tak świetnie napisana, że nie
wyobrażam sobie, aby nie podsunąć jej dziecku (no temu ciut
starszemu) do przeczytania. Niech gimnastykuje wyobraźnię, niech ją
ćwiczy, niech zarzuca wyobraźni największe ciężary! Żeby potem,
gdy dziecko dorośnie, umiało powiedzieć, jak miał na imię jego
wymyślony przyjaciel sprzed lat. Według Amandy (i Rudgera też) -
to gwarantuje dużo piękniejszą rzeczywistość.
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękuję za słowa do prywatnej kolekcji...