518. TYDZIEŃ Z DWOMA SIOSTRAMI – O TŁUMACZENIU SŁÓW KILKA
ANNIE M.G.SCHMIDT
„JAŚ I JANECZKA
T.1”
„JAŚ I JANECZKA
T.2”
„JAŚ I JANECZKA
T.3”
(TŁ. MAJA
PORCZYŃSKA-SZARAPA)
DWIE SIOSTRY,
WARSZAWA 2018
ILUSTROWAŁA FIEP
WESTENDORP
Gdzieś tam, w
przyszłości, w odległej galaktyce dojrzewania obecnie
pięcioletniej mojej córki, wydarzy się rozmowa pomiędzy nią a
jej młodszym o cztery lata kuzynem. Może nad piwem, może na
biwaku, może przy choince. Przy choince najpewniej, bo podczas Świąt
Bożego Narodzenia włącza się automatycznie „nostalgia”. To
będzie rozmowa o ich ulubionych książkach z dzieciństwa.
Majka: A pamiętasz
„Julka i Julkę”?
Franek: Nieeee… nic mi to nie mówi. Ale gdy tak wspominasz ten tytuł, to kojarzy mi się z „Jasiem i Janeczką”. To były takie przygody dwójki urwisów, sąsiadów, z takimi fantastycznymi czarno-białymi ilustracjami i…
Franek: Nieeee… nic mi to nie mówi. Ale gdy tak wspominasz ten tytuł, to kojarzy mi się z „Jasiem i Janeczką”. To były takie przygody dwójki urwisów, sąsiadów, z takimi fantastycznymi czarno-białymi ilustracjami i…
Majka (tonem
znawcy): A tak, prawda, ty jesteś młodszy, ty ich znasz pod innymi
imionami. Bo wiesz, to ci sami bohaterowie…
I wspominają.
Wyciągają swoje ulubione przygody („A pamiętasz, jak się w
ogóle poznali? Jaś utknął w dziurze w żywopłocie, bo chciał
przejść do Janeczki na skróty!”, „A jak zeżarli po całej
tabliczce czekolady od sąsiadki, która dała im je w nagrodę za
pomoc w rozwieszaniu prania?” „A jak Jaś się zaczepił nitką
od swetra o drzewo i spruł prawie cały?” „A jak zjeżdżali ze
zjeżdżalni tak, że aż Jasiowi zrobiła się dziura w
spodniach?”).
No to jak to jest z
tym tłumaczeniem? Dlaczego Jaś nie mógł zostać Julkiem, a
Janeczka Julką? Porozmawiałam sobie trochę ze znajomym tłumaczem
i to, co wyciągnęłam z tej rozmowy to konkluzja, że tłumaczenie
tekstu literackiego to nie jest wklepanie kilku nieznanych słów w
Google translatora. To niejako budowanie nowego tekstu. A jak się
buduje tekst? Opierając się na własnym słownictwie. Skąd ono się
bierze w człowieku? Skąd na języku, w głowie, w atramencie
skapującym z jego pióra? Z doświadczenia! Z tego, jak mówili do
niego rodzice, jakie czytał książki, czy znał poezję, czy
oglądał dużo telewizji, a jak oglądał, to czy były to filmy czy
raczej TV Show, z tego, jakich miał kolegów i jeszcze z tego, jaką
miał/ma! pasję. Słownictwo człowieka to poniekąd on sam. Nic
więc dziwnego, że każdy z tłumaczy inaczej rozumie tekst. I że
chce po swojemu go opowiedzieć. Dla Mai Porczyńskiej-Szarapty
oryginalne imiona Jip i Janneke bliższe były polskim Jasiowi i
Janeczce.
Zresztą, czy to
ważne, jak się nazywają, skoro po długiej nie-bytności i brakach
towarowych na półkach, znów pojawili się w księgarniach i mogą
bawić kolejne pokolenia dzieci? O ileż świat literatury dziecięcej
byłby uboższy bez tej dwójki!
Swego czasu czytałam
te książeczki codziennie. Nasze stare egzemplarze są wyczytane i
wyświechtane, były cytowane z pamięci i leżały zawsze na nocnym
stoliku, żeby łatwo było po nie sięgnąć w dzień i w nocy. I to
się nie zmieniło! Gdy Majka zobaczyła nowe wydanie od razu kazała
sobie czytać. Jak zwykle się zaśmiewała, jak zwykle wołała
„Jeszcze! Jeszcze! Jeszcze chociaż jeden rozdział!”. A że
rozdziały są krótkie, to łatwo rodzica naciągnąć na ten
„jeszcze jeden”. Ale ja się nigdy specjalnie nie opieram (no
może trochę, dla zasady), bo sama uwielbiam przygody tej dwójki.
Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że to bardzo inteligentne, twórcze,
kreatywne, odważne i samodzielne dzieci. No i ciekawe świata. A to
czasem prowadzi je do niebezpiecznych sytuacji (zgubili się na
przykład razu pewnego w lesie… o stłuczonych kolanach, kłótniach
i guzach na czole nawet nie wspomnę…). Tu chciałam pochwalić
rodziców. Ich mądrość i spokój. Ich poszanowanie dziecięcej
przestrzeni. Oczywiście – te książki były pisane bardzo dawno
temu. A właściwie przygody Jasia i Janeczki ukazywały się
najpierw w odcinkach w holenderskim dzienniku w latach 1952-1957. To
była inna mentalność, inna świadomość, inne metody wychowawcze.
Owszem, dużo mniej samochodów na ulicach (to w kontekście
wycieczek, które dzieciaki urządzają sobie, idąc nawet kilka ulic
dalej na samotne wędrówki). Ale też dużo większe było zaufanie
rodziców do dzieci. Wierzyli, że wystarczy powiedzieć raz i
dziecko to po prostu przyjmie. Inaczej być nie mogło. A jeśli nie
przyjmie? Sparzy się, uderzy, potknie, zgubi, wywróci, zawiedzie,
ale drugi raz nie popełni już tego samego błędu. To jego lekcja,
dar, którego już nikt mu nie może odebrać. Ale żeby nie było –
te dzieciaki są zwyczajne! Psotne, figlarne, lubią jeździć na
rowerze, bawić się lalkami (no Jaś może nie do końca, choć robi
to czasem dla Janeczki i bawi się z nią jej Lalą), lubią słodycze
(lody, czekolady, jabłka i kanapki z dżemem), bajki i małe kotki i
pieski. I uwielbiają sobie wyobrażać rożne rzeczy. Wiedzą, że
wyobraźnia to absolutnie bezkonkurencyjna, najlepsza w świecie
zabawka. A najbardziej lubią się bawić na dworze. Tam jest ich
naturalne środowisko i cierpią, gdy mama nie pozwoli im z jakiegoś
powodu wyjść na dwór. No i jest jeszcze jedna rzecz, którą lubią
chyba najbardziej ze wszystkich – siebie nawzajem!
Drugi powód, dla
którego tak cenię tę serię, są ilustracje. Jako, że początkowo
były drukowane w gazecie, w dzienniku, nie mogły być kolorowe. Są
więc czarno-białe, ale są doskonałe! Ta trudność, narzucona
ilustratorce sprawiła, że wymyśliła doskonałych wizualnie
bohaterów! Dla mnie to małe mistrzostwo i Fiep Westendorp powinna
dostać za to medal (dostała holenderską Nagrodę Złotego Pędzla,
nawet za całokształt twórczości, a to był Pędzel stworzony
specjalnie dla niej! No i jeszcze pomnik Jasia i Janeczki, który
stoi w Zaltbommel). No jak pokazać na tej czarno-białej plamie,
która wyobraża dziecięcą buzię, emocje? A tu są! Uśmiech,
zaciekawienie, zawstydzenie, przestrach. No wszystko, jak na dłoni
(na twarzy!).
Jak to dobrze, że
Janeczka wprowadziła się właśnie do tego domu obok Jasia! Inaczej
nie byłoby tych uroczych i bezpretensjonalnych książeczek! Mają w
sobie jakiś czar, bo mimo że nie opowiadają o przygodach
superbohaterów, nie ma tu fajerwerków i czarów, mimo że jest tu
po prostu codzienność dwójki pięciolatków, to przykuwają uwagę
i po protu nie można odłożyć tych książek na półkę, bez
dowiedzenia się „co jeszcze wykombinuje ta dwójka?”.
A na stronie
Wydawnictwa zobaczyłam właśnie zapowiedź wersji audio w interpretacji Jarosława Boberka – to będzie COŚ. Czuję, że
będą się te płyty obracać w odtwarzaczu non stop. Czekam!!!
Fakt, z tłumaczeniami jest różnie. A bloga będę odwiedzać, bo kompletuję chrześniakowi już literaturę. Pozdrawiam ! jardian, autor bloga Imperium Lektur 2.
OdpowiedzUsuń