514.NIE POWIEM NIC!
KATHERINE RUNDELL
„ODKRYWCA”
(TŁ. PAWEŁ
ŁOPATKA)
PORADNIA K, WARSZAWA
2018
ILUSTROWAŁA HANNAH
HORN
Podobno jedną
książkę może napisać każdy (phi!, no pewnie, co w tym trudnego,
po prostu poskładać literki…). Schody zaczynają się przy tej
drugiej. Wtedy, gdy ta oczywista historia, którą (znów podobno…)
każdy nosi w sobie, już spłynęła z pióra, trzeba się wziąć
za bary (albo pod rękę) z wyobraźnią. Pomyśleć, przetworzyć
świat, zbudować szkielet i na nim doczepić pióra, które sprawią,
że poleci się z tą historią do chmur.
W „Dachołazach”
zakochałam się ze względu na niebanalną historię, język (i
tłumaczenie!), ze względu na ten wyjątkowy, oniryczny nastrój.
Czekałam na „Odkrywcę” bardzo. I bałam się tego spotkania nie
mniej.
Co wspólnego mają
ze sobą „Odkrywca” i „Dachołazy”?
Dzieci.
Dzieci, które
dorastają zbyt szybko, dzieci naznaczone tragedią, dzieci, które
muszą wejść w dorosłe buty i biegać w nich, skakać i znaleźć
sposób, by nie spadły ze stóp. Dzieci mądre, inteligentne i w tym
wszystkim nie zatracające poczucia piękna.
Dzieci wyjątkowe.
Choć zwyczajne.
Tu też takie są.
Czwórka dzieci na pokładzie samolotu. I nagle – bum! Czwórka
dzieci sama w Amazońskiej dżungli!
Najstarszy Fred,
Con, Lila i jej mały braciszek Maks – każdy zupełnie inny,
różnią się narodowością, kolorem skóry, wiekiem i
zdolnościami. Pewnie, gdyby spotkali się w normalnych warunkach,
nie zostaliby przyjaciółmi. Pewnie każdy jadał inne śniadania,
pewnie lubił inne przedmioty w szkole. W normalnych warunkach pewnie
nawet nie zamieniliby ze sobą słowa, oceniając się po pozorach,
wyrabiając sobie opinię na swój temat na podstawie jednego rzutu
oka i stereotypów. Tylko, że to nie są normalne warunki – to
warunki, w których czwórka dzieciaków znalazła się w odludnym
miejscu, nie ma jedzenia, nie ma wiedzy, jak to jedzenie zdobyć, a
jedno spośród nich nie umie jeszcze odmieniać dobrze słów przez
przypadki! Są zdani na swój spryt (którego na szczęście
posiadają dosyć), na swój zmysł obserwacji, na uśmiech losu i na
współpracę. Nie mają wyboru – muszą działać ramię w ramię,
muszą stać się naoliwioną maszyną, muszą chodzić równo, krok
w krok, żeby się nie wywrócić, nie upaść i nie zostać w tej
przeklętej dżungli jako pożywienie dla aligatorów, lampartów czy
drapieżnych ptaków. Muszą być razem, żeby nie być samotnymi.
Samotność w dżungli zabija szybciej niż jad węża.
Ale czy naprawdę
dzieci są w tej dziczy same…?
Bardzo, bardzo,
bardzo chciałabym opowiedzieć o czym naprawdę jest „Odkrywca”.
Bo jak się rozgarnie liście, uważając na węże i pająki, gdy
otrze się pot z oczu, żeby widzieć wyraźnie, to okaże się, że
jest o czymś niezwykle ważnym, o sednie istnienia. Nie tylko o
przetrwaniu, o przyjaźni, o byciu razem, o współpracy, o otwarciu
na drugiego człowieka, o radzeniu sobie ze stratą, o miłości
rodzica do dziecka, o tym, jak można skrzywdzić dziecko
nieświadomie swoją ignorancją, o podróżach i poznawaniu nowych
miejsc. Z powieści przygodowej o tym, jak przetrwać w dżungli,
czym karmić leniwce, które pająki można jeść, a których lepiej
nie i jak zbudować tratwę, stanie się mini traktatem filozoficznym
o rzeczach fundamentalnych. Ale absolutnie nie mogę zdradzić, o
czym jest między linijkami. Dlaczego? Bo nie chcę nikomu odebrać
tego zaskoczenia, szeroko otwartych oczu, opadającej dolnej szczęki…
Tego dotarcia do pestki, do przesłania, które stoi za doskonałą,
świetnie się czytającą historią.
Nie umiem
powiedzieć, która z książek Katherine Rundell podobała mi się
bardziej. Każda poruszyła we mnie inną strunę. Powiem tylko, że
obydwie z tych strun potrącone słowami, grają muzykę.
Najpiękniejszą. Prosto z serca. Więc, choć tym razem ramię w
ramię z innym tłumaczem, Rundell zrobiła to znowu – rozkochała
mnie w sobie po raz wtóry! zazdrość o talent pisarski wywołała
po raz wtóry! - oszołomiona zamknęłam „Odkrywcę” i
przekonana jestem, że odkryłam skarb...
Tak, urzekająca książka! :-)
OdpowiedzUsuń