502. KAŻDY MA W SOBIE COŚ Z BASI


Z lubością wyobrażam sobie taką sytuację – jest piątkowy poranek. Coś między szóstą a siódmą, czyli moment, gdy ściągam kołdrę z mojej córki i kieruję jej somnambuliczne kroki w stronę kuchni i talerza z owsianką. Ale tego piątkowego ranka jest zupełnie inaczej, bo na krześle z przygotowanymi na ten dzień ubraniami jest koszulka z Basią. Majka ubiera się bardzo szybko! Oczywiście do tego getry w paski. Potem je śniadanie z miseczki z Basią, popijając z kubka z Basią i Miśkiem Zdziśkiem (no taki kubek akurat istnieje i my go mamy!), myje zęby szczoteczką z Basią, wyciera twarz w ręcznik z Basią, wkłada buty z Basią i już jest gotowa do wyjścia. Szybciej niż ja, bo Basią dopalona! Piękna wizja! Zamiast chudonogich księżniczek Disneja w sukienkach, w których nie można się swobodnie poruszać, Basia, ta w wygodnych dresach, co czasem się ubrudzi błotem, ta co podjada żelki, czasem się złości, często ma rozczochrane włosy i chodzi do przedszkola. Nasza. Polska. Prawdziwa. Z krwi i kości. Taka, którą można by było spotkać w swoim własnym przedszkolu. Z identycznymi problemami. Ludzkimi. Takimi na tu i teraz. Zawsze powtarzam, że za to cenię Basię najbardziej. No! Właściwie całą jej rodzinę! Za autentyczność. Jak rozleje się mleko, to jest mleczna kałuża. I trzeba powycierać. Jak ktoś włoży króliczka z różowym nosem do prania białych koszul, to potem wszystko jest różowe. I trzeba użyć wybielacza. I to jest najważniejsza rzecz na świcie, żeby te koszule znów były białe, bo tata nie ma co włożyć jutro do pracy. Nie liczy się nic innego i nie można tego wybielania na później odłożyć. Jak się jej chleb, to zostają okruszki. A żółw zostawia żółwie bobki. No nie ma takich cudów, żeby żółw nie zostawiał żółwich bobków. I ja te żółwie bobki kupuję, bo są takie prawdziwe, jak żółwie bobki w każdym innym polskim domu, który ma za lokatora żółwia. I ubrania są zupełnie takie same, i stare samochody, którym odpadają rury wydechowe, i brak pieniędzy na nowego laptopa, i odpadająca klamka, i klej i mazaki wszędzie, w każdym pomieszczeniu – bo tak właśnie wyglądają domy, w których mieszkają pięcioletnie dziewczynki. A co najważniejsze emocje są zupełnie takie same – złość, smutek, rozczarowanie, ale i radość, ekscytacja, miłość. Nikt się tak nie przytula, jak rodzina Basi (no chyba, że moja własna!).
I te emocje idą z duchem czasu pod rękę. W najnowszej części to tablet je wywołuje.


Janek dostał tablet od swojego kuzyna Antka. Tablet ma w jednym miejscu pęknięty ekran i jest już stary, ale wciąż doskonale nadaje się do grania - w owocki na przykład. A to wciąga tak, że czasem trudno się opanować i trzeba bardzo uważać, żeby nie wpaść w nałóg. A co to jest ten „nauk”? - pyta Basia. I jak to zwykle w basiowej rodzinie, w której dużo się rozmawia, mówi się szczerze i żadnego dziecięcego pytania nie zostawia się bez odpowiedzi, rodzice wyjaśniają Basi i Jankowi, co to jest nałóg. To kolejna rzecz, za którą tak lubię Basię! Szczerość i prostolinijność! Tutaj nie ma miejsca na ściemę – jest kawa na ławę. I zawsze tak to wszystko wytłumaczone, że pięciolatka wie. No to ja też ze swoją pięciolatką rozmawiam o tym „nauku” i tablecie i wujku D., który pali papierosy, choć to przecież niezdrowe i „podśmierduje”. „Ale dziwne, że mama tak upominała Basię, że nie może grać długo na tablecie, a sama teraz gra w owocki dwie partyjki.” - kwituje Majka. No, bo dorośli przecież nie są wolni od wad. I czasem im też trzeba przypomnieć, co jest najważniejsze w życiu!







Ta seria jest dla trochę starszych dzieci (pewnie zastępy osób, które wychowywały się na Basi, a które dziś lat mają 2 lub 2,5 raza więcej niż Basia, dziękują autorce i wydawnictwu, że pozwolili im zostać z Baśką na dłużej), bo emocje w niej są trochę inne, bardziej dorosłe, już nie do pomieszczenia w dziecięcym ciałku. Teraz chodzi o Lulę. Alicja zwana Lulą, kuzynka Basi, nie może zasnąć. Następnego dnia jest dzień specjalny. Po raz pierwszy wystąpi w programie baletowym na prawdziwej scenie przed prawdziwą widownią. Dlaczego więc zamiast radości czuje takie dziwne coś w brzuchu i nie może zasnąć? Przecież wszystko umie, jest najlepszą tancerką w całej szkole baletowej, gdy ma tańczyć wietrzyk, to nie tańczy – ona staje się wietrzykiem. Zna cały układ, ma przygotowany strój, o co więc chodzi? Czy tylko o młodszą kuzynkę Basię, która będzie tańczyć z nią, a która na pewno w tańcu nie jest delikatnym i zwiewnym zefirkiem…? W końcu nadchodzi moment, gdy trzeba przygotować się do występu i okazuje się, że w worku ze strojem nie ma rajstop...
To nie jest tylko książeczka o tremie. To historia o doskonałości, o chorobliwym do niej dążeniu. I o tym jak to jest, gdy tak bardzo chce się kogoś zadowolić, że zatraca się siebie. Ale to historia, którą powinni przeczytać też rodzice. Po co? Żeby zastanowić się, jak silny wpływ wywierają na dziecko, gdy mówią „chcę, żebyś była najlepsza”. I jeszcze wtedy, gdy ich nie ma na co dzień, a ich obecność jest świętem. Jak bardzo wtedy dziecko chce się pokazać, żeby zatrzymać na sobie wzrok takiego rodzica? Jak bardzo doskonałe musi być, żeby je zauważył i odłożył ciągle dzwoniący telefon…? Ciężki temat podany w lekkim, stanecko-oklejakowym stylu. Bez łatwych odpowiedzi i bez moralizatorstwa. Taka tylko szpileczka wbita na ułamek sekundy pod rodzicielski paznokieć...







Na koniec wisienka na torcie, coś dla kompletnych basiowych świrów… „Wielka księga słów” Basi to taki przegląd z życia basiowej rodziny. Przegląd ich wartości, pojmowania świata, tego, co jest dla nich najważniejsze, co się wydarzyło, co ma się wydarzyć, tego, do czego przykładają wagę, bez czego nie mogą się obejść, co ich frapuje i co kochają. Jest w niej Dziadek, Mama, jest Basia, jest żółw, jest opiekunka, jest remont, jest alergia, obowiązki, śledzie, zoo, adopcja, żelki (no jasne!), Misiek Zdzisiek, biblioteka i oczywiście… błotne kotleciory! To coś jak słownik, ale bardzo osobisty, nawiązujący do konkretnych wydarzeń z życia basiowej rodziny. Ta książka mocno nas zainspirowała, bo jest trochę jak kronika rodzinna, jak pamiętnik, do którego Basia będzie mogła wrócić za kolejnych 10, 20 czy 30 lat i porównać, czy wszystko ma ten sam sens, czy tak samo rozumie poszczególne słowa, czy te same umieściłaby teraz w swojej „Wielkiej księdze”. My też chcemy to sprawdzić, dlatego wyciągnęłyśmy z szafy piękny zeszyt i zrobimy księgę słów naszej rodziny. Na razie tworzymy spis treści. Część haseł pokrywa się z tymi basiowymi. Dlaczego? Bo każdy z nas jest chociaż trochę jak Basia!










Komentarze