240a. ZAKAMARKI ŚWIĄTECZNE

[Już czuję zapach choinki, na języku obietnica czerwonego barszczu i jedynych w swoim rodzaju gołąbków z kaszą gryczaną, czytam książki oświetlona migoczącymi lampkami, ręce mam umączone po łokcie, a Majka zlizuje z palców miód. Czekamy na święta, a nasz Mikołaj ma już worek tak pełen prezentów, że nie wciśnie się już żaden, nawet najmniejszy. Czekamy spokojnie.
Jeśli jednak jest tu ktoś, kto ma w oczach panikę, kto jeszcze teraz, za chwilę, będzie pomagał Mikołajowi, to rzucam jedno hasło KSIĄŻKA NAJLEPSZYM PREZENTEM. Ale nie książka byle jaka. To taki krótki przegląd nowości świątecznych, książki warte każdego centymetra pod choinką.]

coś dla Małych

JUJJA WIESLANDER
„WIGILIA MAMY MU I PANA WRONY”
(TŁ. MICHAŁ WRONEK-PIOTROWSKI)
ZAKAMARKI, POZNAŃ 2014
ILUSTROWAŁ SVEN NORDQVIST

Mama Mu to zdecydowanie moja ulubiona krowa. Do tej pory nie darzyłam krów żadnym uczuciem, nie wyobrażałam sobie, że mogłyby być ulubionymi bohaterami. Ale Mama Mu jest absolutnie genialna. Po pierwsze dlatego, że ma takie długie rzęsy, a po drugie dlatego, że jest optymistką. Że nigdy się nie poddaje. Że zawsze widzi „bright side of life”. Że chce spróbować wszystkiego, co wydaje jej się rozśmieszać, rozbawiać i sprawiać przyjemność. Czytanie, huśtanie, sanki? Mama Mu próbowała już tego wszystkiego. Teraz chciałaby świętować najpiękniejsze dni w roku.
Mama Mu urządza Wigilię. Gospodyni zawiesiła w oknie obory gwiazdkę, krowy ubierają choinkę i przystrajają rogi. Jest ciepło, magicznie, jasno. A u Pana Wrony, nieodłącznego towarzysza Mamy Mu, jakoś zawiewa chłodem i ciemno. Nie ma świątecznych światełek i na pewno nie ma świątecznego klimatu. Pan Wrona zupełnie zapomniał o Wigilii!
Wigilia Mamy Mu to Wigilia najprawdziwsza. Pokazuje istotę Świąt. To świąteczna propozycja dla najmłodszych i mówi to, o czym Dzieci w święta myślą. Możemy się oszukiwać, że dla nich najważniejsza jest biblijna historia i pierogi z grzybami. Ja doskonale pamiętam siebie i pospiesznie zjadane 12 wigilijnych potraw i to zerkanie raz po raz po choinkę. Ukradkowe liczenie paczuszek i przeliczanie ich na liczbę domowników.
Dla Dzieci liczy się śnieg, liczą się gwiazdy w oknach, pierniki i światełka na choince. Choinka! Choinka się liczy! I to, co pod nią. I obdarowywanie jeden drugiego. Pamiętam, jak byłam mała i niewiele grosików było w śwince skarbonce. Ale zawsze wysupłałam choć kilka na prezenty – bardziej chyba cieszyło mnie dawanie, niż branie.
Bo to jest książka o tym, co najważniejsze – o radości dawania, dzielenia się. Tak, o prezentach, ale w tym międzyludzkim wymiarze.
Pewnie zaraz ktoś krzyk podniesie, że dla Dzieci liczy się to, czego się je nauczy. Nie mówię, że nie ma znaczenia historia o stajence i małym Jezusku, jeśli taką historię będziemy im opowiadać do poduszki. Nie mówię, że nie doceniają smaku dwunastu potraw i odświętnych sukienek, zaprasowanych mankietów koszuli.
Ale mój apel i apel Mamu Mu jest chyba taki, żeby dać Dzieciom przeżywać Święta na swój sposób, żeby pozwolić im cieszyć się najbardziej z tego, co jest dla nich ważne. Bo inaczej po co byśmy taką wagę przykładali do zakupu prezentów, do najlepszego miodu w piernikach i do tego, żeby koniecznie mieć w Święta wolne i usiąść wspólnie pod choinką? Dorosną do mistycznego i duchowego przeżywania Świąt, jeśli będzie im to potrzebne. Na razie, niech zostanie sama, czysta radość.






coś dla Małych trochę większych

FRIDA NILSSON
„PREZENT DLA CEBULKI”
(TŁ. AGNIESZKA STRÓŻYK)
ZAKAMARKI, POZNAŃ 2014
ILUSTROWAŁA MARIA NILSSON THORE

W zeszłym roku był Mikołaj, który stracił wiarę w Święta. W tym roku jest Cebulka. Cebulka w Święta wierzy bardzo mocno, ale już w Mikołaja niekoniecznie*. Wie, że prezenty kupuje Mama. I doskonale zdaje sobie sprawę, że nie stać jej na prezent, który jemu się marzy. Cebulka marzy bowiem o rowerze! Zielony, czerwony, czarny, obojętnie. Byleby miał dwa koła i jeździł – dokładnie tak, jak w wyobraźni Cebulki. Mama każe mu jednak wymyślić coś innego. Coś do 300 koron, jakieś Lego na przykład... „Ale to niemożliwe! Jeśli się marzy o jednej jedynej rzeczy na świecie, to wszystkie pozostałe wydają się nic nie warte! Równie dobrze mógłby poprosić o starą, przepoconą skarpetę, jeśli nie może o rower!” [s.9] Tata też nie może kupić Cebulce roweru. A to dlatego, że nie ma żadnego taty. To znaczy owszem, był ktoś, dzięki komu Cebulka się urodził. To było dawno. Mama poznała go w Sztokholmie, ale wcale go nie chciała. Chciała tylko Cebulkę. To byłą jedna noc, a potem mama zgubiła kartkę z adresem taty Cebulki – pamięta tylko, że to była bardzo długa ulica. Cebulka marzy o tym, że kiedyś pojadą do Sztokholmu, znajdą jego tatę, a on od razu będzie wiedział, że Cebulka jest jego synem. Ale póki co tkwi w domu, w którym furtka ma chyba ze sto lat, przed wejściem stoi rozlatujący się samochód, który co rusz trzeba naprawiać, mama pisze artykuły do gazety i każe mu wymyślić prezent za 300 koron i na pewno nie kupi mu roweru. Ale Cebulka znajduje sposób, aby dostać upragniony prezent. Postanawia poprosić o pomoc Karla, miejscowego dziwaka, który mieszka nad warsztatem samochodowym, naprawia auta i hoduje kury. Ale jest coś, co wyróżnia Karla spośród innych – Karl umie te kury hipnotyzować! Tak, żeby chodziły do tyłu. Może więc będzie potrafił tak zahipnotyzować mamę, że zapomni o tym, że brak im pieniędzy i Cebulka dostanie to, o czym marzy?
To w gruncie rzeczy książka o tym samym, o czy mówi świąteczna Mama Mu - to książka o istocie świąt, o dawaniu. O tym, że czasem lepiej dostać niematerialne, ale też o tym, że trzeba dojrzeć do tego, aby taki prezent docenić. O byciu razem, o szczerości, o tym, że trzeba nauczyć się być innym niż wszyscy. I że to wcale nie jest łatwe i czasem wymaga całego kilograma odwagi. O tym, że czasem trzymanie na rękach kury staje się ważniejsze, niż pedałowanie. O tym, że jak się nie ma taty, to bardzo chce się go mieć, czasem nawet za wszelką cenę. Albo za cenę roweru. I o tym, że „nie należy przykładać aż takiej wagi do tego, jak być powinno” [s.23], że należy cieszyć się z tego, co jest, bo może się to okazać najpiękniejszym darem losu, jaki mogliśmy dostać.
Piękna, magiczna książka, choć uprzedzę od razu – niełatwa. I jeśli ktoś nie zamierza siadać razem z Dzieckiem pod choinką i tłumaczyć, dyskutować, oswajać lęki, to lepiej niech kupi czekoladki – to książka dla tych, którzy docenią zieloną nitkę na białym materiale i chcą pokazać swoim Dzieciom, że to od nich zależy, czy Święta będą piękne.






*książka jest dla tych starszych, którzy już pewnie z Mikołajem się nie kumplują...

Komentarze