235.PATRZĄC PRZEZ LEWE RAMIĘ
Kiedy
obejrzeć się za siebie, koniecznie przez lewe ramię, bo lewe jest
od serca, zawsze spogląda się w swoje dzieciństwo. W moim były
książki. Pamiętam wielkie płachty gazetowych wydań, które
nosiło się do introligatorni, pamiętam małe, cienkie książeczki
z serii „Poczytaj mi mamo”, które gromadziły się na półkach,
zapełniając miejsce, pamiętam rosyjskie bajki, których nie
potrafiłam przeczytać, ale miały piękne ilustracji i szeleściły
kartkami, pamiętam kilkunastotomowe wydanie dzieł Sienkiewicza,
które przyszło w wielkim kartonie i miało brzydkie brązowe
okładki, pamiętam Babcię, która wiersze mówiła z głowy...
Zawsze chodziły za mną słowa – czasem starałam się biec tak
szybko, żeby mnie nie dosięgły, ale nigdy nie udało mi się przed
nimi uciec.
Dziś
chciałabym napisać o dwóch książkach, które choć wydane teraz,
przed chwilą, są dla mnie kwintesencją mojego ze słowami
dzieciństwa.
„KLASYCY
DZIECIOM”
NASZA
KSIĘGARNIA, WARSZAWA 2014
ILUSTROWAŁA
EMILIA DZIUBAK
Po
głowie kołaczą mi się całe frazy. Nie wiem, skąd tam przyszły,
ale tkwią w krwiobiegu.
Zdawałoby
się, że wydawanie klasyków nie ma dziś sensu. Ale ja jestem tym
tomem oczarowana. Zatraciłam się w nim, bo przyniósł źródło
wielu powiedzonek, które dotąd brały się z chmur. Kto wie, skąd
pochodzi „już był w ogródku, już witał się z gąską”, albo
kto napisał „Osiołkowi w żłoby dano”? Każdy śpiewa
„kukułeczka kuka, gniazdka sobie szuka”, gdy słyszy głos
kukułki , nie myśląc, kto pierwszy złożył te słowa w taką
frazę. Albo „Z pamiętnika Zofii Bobrówny” - to jeden z moich
ukochanych wierszy, który powtarzałam raz po raz. Nawet nie wiem,
kto mi go podarował, czy Babcia, czy Mama, czy w jakimś wyczytałam
go tomie. Zaczynał się od „Niechaj mię Zośka o wiersze nie
prosi” - to tajemnicze „mię”, które tak dziwnie brzęczało w
uszach, które akcentowałam, jakby mi je ktoś rozpuścił na
języku, te frazy nie do końca zrozumiałe, ale jakoś w samym sercu
posiane. I jeszcze „Szkolne przygody Pimpusia Sadełko” i
przepiękny, wzruszający „Powrót taty” i ten tato, co „nie
wraca ranki i wieczory, we łzach go czekam i w trwodze”....
W
„Klasykach dzieciom” zafascynował mnie język, archaiczny, a
jednak wciąż zrozumiały – zapragnęłam ocalić od zapomnienia
wszelkie „bieży”, „tedy”, „nazajutrz” i niecodzienną,
niespotykaną dziś składnię. Postanowiłam taki język dać w
prezencie mojej córce. Żeby wiedziała, że jest coś więcej niż
zapożyczone „OK”, „spoko” i wypowiadane bez zbędnego
wysiłku „nara”.
Spotkanie
z klasyką to zawsze swego rodzaju wyzwanie. Już na sam dźwięk
słowa „klasyka” niektórzy dostają dreszczy i z góry
zakładają, że się nie da, że to przestarzałe, że na pewno nie
może się podobać. A tu jest przecież pół naszego dziedzictwa,
trzy czwarte potocznego języka i wszystkie bajki z dzieciństwa!
Poza tym Emilia Dziubak dokonała cudu – oswoiła tę klasykę,
uwspółcześniła ją, nie zmieniając tekstów, a jedynie (albo aż)
ilustrując je. To trudna sztuka, bo dawne teksty nie poddają się
łatwo dzisiejszym, współczesnym ilustratorom. Od nowoczesnych
metod i narzędzi wolą raczej kałamarz i tusz, co brudzi ręce. A
Dziubak się nie poddała i zrobiła tak, że ilustracje są o tym, o
czym te stare teksty prawią, a jednocześnie są dzisiejsze,
czytelne i jak zawsze ładne.
„POCZYTAJ
MI MAMO. KSIĘGA PIĄTA”
NASZA
KSIĘGARNIA, WARSZAWA 2014
Z
małych, cieniutkich książeczek polskich autorów, które z
założenia miały być dla wszystkich (świadczyły o tym cena i
nakład), których miałam całe stosy, został mi jeden malutki
tomik. Dlatego, gdy zobaczyłam, że Nasza Księgarnia zaczęła
zbierać w pęki te opowieści i wydawać w pięknych, solidnych
tomach, to w oku zakręciła mi się łezka wzruszenia. Te książki
są kwintesencją radosnego oczekiwania. Gdy tylko pojawia się
zapowiedź kolejnej części, ja już czekam i zastanawiam się,
które opowiadania, wiersze zobaczę na nowo. Do każdej części
podchodzę jak do albumu ze zdjęciami – to kadry z mojej
przeszłości. Gdy otwieram książkę, otwiera się we mnie świat
mojego dzieciństwa. Puszczają tamy, mam w oczach litry łez. Wielu
z tych utworów nie pamiętałam, ale okazuje się, że znam całe
frazy, całe sensy zdań, że mogłabym wyrysować ilustracje po
jednym, przypominającym rzucie oka. To trochę jak otzrąsanie się
z amnezji i zaglądanie w jakiś szczęśliwy poranek wiele lat temu,
gdy wślizgiwałam się do łóżka rodziców i wyciągałam w ich
stronę książeczkę z obrazkami Pokory, Krzemińskiej czy
Orlińskiej, z historią ukochanej Musierowicz, albo sympatycznej
Skarżyńskiej.
Julian
Tuwim
"Pan
Maluśkiewicz i wieloryb"
ilustrował
Mirosław Pokora
Małgorzata
Musierowicz
"Kredki"
ilustrował
Mieczysław Kwacz
Barbara
Lewandowska
"Wielka
przygoda małej Zosi"
ilustrowała
Janina Krzemińska
Małgorzata
Musierowicz
"Bijacz"
ilustrował
Zdzisław Byczek
Barbara
Lewandowska
"Mokry
łakomczuch"
ilustrowała
Janina Krzemińska
Adam
Bahdaj
"Malowany
ul"
ilustrował
Zdzisław Witwicki
Wiera
Badalska
"Dom"
ilustrowała
Wanda Orlińska
Adam
Bahdaj
"Księżycowy
koncert"
ilustrowała
Grażyna Rogowska
Ewa
Skarżyńska
"Babcia
na hulajnodze"
ilustrował
Zdzisław Byczek
Wanda
Chotomska
"Ślimak"
ilustrowała
Grażyna Rogowska
Takie
książki chciałabym darować mojemu Dziecku z wielu powodów.
Najważniejsze, że łączą pokolenia. To jakiś rodzaj magii, że
moja córka w 2014 roku czyta coś, co Krasicki pisał około roku
1800. Że przed nią czytałam te słowa ja, przede mną moja mama, a
przed nią babcia i reszta drzewa genealogicznego. Że to utwory
ponadczasowe, bo mimo że pisane w konkretnym czasie, mimo że mówią
czasem słowami, które zapadły w sen zimowy i budzimy je z rzadka,
to wciąż niosą prawdy uniwersalne. Człowiek w swojej istocie jest
niezmienny – wciąż, od wieków, targają nim te same żądze, te
same ma przywary i tak samo chce przechytrzyć los. Wciąż gra o
swoją duszę z diabłem, jak pan Twardowski, co siedzi w knajpie,
gdzie „siedzą, piją, lulki palą”, niezmiennie baba z chłopem
kłóci się czy „golono czy strzyżono”, ślimak nigdy nie
będzie chciał mieszkać w kurniku, a morze zawsze będzie pożerać
narysowane na piasku statki i latarnie morskie.
[Dziękujemy Naszej Księgarni za machinę czasu]
A mnie "Klasycy" trochę rozczarowali - pół książki Konopnickiej i dosłownie kilka utworów Mickiewicza i Słowackiego, to nie jest to, czego spodziewałam się po zapowiedziach. Liczyłam na więcej wieszcza Adama, na którego bajkach się wychowałam, tymczasem przyjdzie jednak drukować teksty z internetu, bez ilustracji... A już szczególnie nie rozumiem, po co w książce tego typu fragmenty "Sierotki Marysi". Albo całość w osobnym wydaniu, albo wcale, a miejsce w książce wypełnić tekstami stanowiącymi całość. Za to ilustracje przecudne.
OdpowiedzUsuńTrochę masz rację z tymi utworami we fragmentach. Ale ja jestem tak oczarowana całością (no kocham Dziubak, co poradzę), że nie odczułam tego aż tak mocno.
UsuńMam tak samo ... "Do każdej części podchodzę jak do albumu ze zdjęciami – to kadry z mojej przeszłości. Gdy otwieram książkę, otwiera się we mnie świat mojego dzieciństwa....." itd Moje książeczki zaginęły - jak oglądam ilustracje w kolejnych tomach, wiem, jestem pewna - miałam je! Dlatego dobrze, że są wznawiane i to tak pięknie! pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTeż się cieszę z tych wznowień, bo są sprzedawane z wkładką sentymentalną, łezka w oku gwarantowana!
Usuń