36.CZASEM KAMIENIE, CZASEM KASZTANY...


LOTTA GEFFENBLAD
„KAMYKI ASTONA”
(TŁ. HANNA DYMEL-TRZEBIATOWSKA)
ENE DUE RABE, GDAŃSK 2010
ILUSTROWAŁA LOTTA GEFFENBLAD

Była jesień. Mój Mąż pojechał na wycieczkę rowerową, a ja zostałam z Majką w domu. Gdy wrócił, otworzył kieszeń i wysypał mi na dłoń kilka kasztanów. Kasztany leżą na parapecie w Majowym pokoju. Zamieszkały tu i nikt nie chce ich wyganiać. Mają ciepło, bo parapet nad kaloryferem. Mają wesoło, bo mogą wyglądać przez okno. I nie nudzą się, bo czasem bierzemy je do ręki, a Majka gładzi ich brązowa skórkę. Delikatną, miłą w dotyku. Dobrze mają u nas, u Majki.
Często tak jest. Że się zabiera do domu kasztany. Albo żołędzie. Albo muszelki. Albo patyki.
Aston, wracając z mamą ze sklepu, zauważa na drodze kamień. On zabiera jego do domu. Myje, daje mu swoją czapkę, żeby my było ciepło. I daje łóżko dla lalek, żeby było wygodnie. A potem przy każdym spacerze, zabiera przynajmniej jeden nowy kamień. Szyje im kołderki, dba o nie, rozgrzewa i sprawia, że w kamieniach ożywa dusza, że mogą być za coś wdzięczne. Że są kochane.
To piękna książka, która kończy się dość przewrotnie. Ale to książka o prawdziwym, wrażliwym Dziecku. O Dziecku, któremu nieobce jest współczucie, ale też cierpienie. Zdaje sobie sprawę, że kamieniowi w kałuży może być zimno, że jesień i chłód przejmujący może sprawić, że nawet jemu zrobi się nieprzyjemnie, że kamień nie będzie już kamieniem, tylko czuciem i że trzeba mu pomóc. To Dziecko z otwartym sercem, gdzie wskakują wszystkie bezdomne psy, chorzy rówieśnicy i lalki, które ktoś wyrzucił na śmietnik. To Dziecko, które pewnie nie będzie miało w życiu łatwo, bo empatia w tym materialnym świecie, nie jest w cenie. Ale jest też Dzieckiem, które dostanie w zamian miłość – bo nawet kamień umie być wdzięczny.
To książka o odpowiedzialności, o tym słynnym „ jesteś odpowiedzialny za to, co oswoiłeś”, o tym, że nie można tak po prostu wziąć sobie do domu czyjegoś istnienia... Że trzeba dać mu wszystko to, co jest mu potrzebne, że trzeba odróżnić życie od egzystencji i zadbać o to, by stworzyć świat kamieniowi, kasztanowi czy muszli, którą się wsunęło do kieszeni.
Ale to też książka o rozstaniu, o tym, że czasem trzeba otworzyć dłonie i wypuścić swój skarb – że może z kasztana wyrośnie kasztanowiec, jeśli tylko upuścimy go w żyzną ziemię, a szmaciana lalka spotka szmacianego chłopca...
Ale to też książka o tym, że zawsze za rogiem można spotkać kota bez oka. Albo zapomnianą piłkę.
Oprócz kasztanów, na naszej półce stoi drewniany słoń. Bo kiedyś w markecie spotkaliśmy go na półce i patrzył na nas i mój Mąż nie potrafił go tam zostawić.
W doniczce razem z kwiatkiem od roku mieszka kurczak wielkanocny na patyku. Bo wypadł z kosza pełnego takich kurczaków, a ja nie potrafiłam go włożyć z powrotem i zostawić (bo może ktoś go wypchnął?). Omijamy szerokim łukiem działy maskotek, bo co będzie, jeśli spojrzy na nas jakiś miś? Trzeba będzie go wziąć do domu – nie będzie wyjścia...
Wszystko to jest w „Kamykach Astona” - cała dziecięca bezinteresowność i cały ogrom uczuć. Choć słów tam tak niewiele, choć tylko kilkanaście stron, choć w ilustracjach tak niedużo kolorów (ale piękne, sugestywne, pełne czułości). Mały rozmiar, ale wielka treść. Zupełnie jak z Dzieckiem – całe wypełnione sercem po brzegi...




Komentarze