372.PRZYZNAJĘ SIĘ
MÅRTEN
SANDÉN
„ŚWIĘTA
DZIECI Z DACHÓW”
(TŁ.
AGNIESZKA STRÓŻYK)
ZAKAMARKI,
POZNAŃ 2016
ILUSTROWAŁA
LINA BODÉN
Pewnej
zimowej nocy na peronie dworca w Sztokholmie pojawia się trójka
dzieci. To Mago, Stella i najmłodszy – Issa. Plan wydawał się
doskonały – przyjadą tu, napiszą do taty Mago, a on przyjedzie z
Afryki i zabierze całą trójkę do ogromnego domu, gdzie każde z
nich będzie miało swój pokój. Teraz jednak są głodni,
zmarznięci i nie wiadomo, gdzie będą spać. Niepewnie rozglądają
się po pięknie udekorowanym dworcu – już za 24 dni Wigilia.
Szukają swoich twarzy na pierwszych stronach gazet – w końcu
uciekli z domu dziecka. Ale nikt ich nie goni, nikt ich nie szuka.
Nie interesuje się nimi żaden dorosły oprócz jednego - „gruby
staruszek z brudną siwą brodą siedział oparty o ścianę”.
Bezdomny pyta o drobne, a potem zaczyna się martwić o trójkę
dzieciaków bez rodziców, bez grosza, bez perspektyw i bez miejsca
do spania. Tylko że z nim nie jest dużo lepiej. Kartka „Proszę o
datek. Jestem głodny” jest chyba niewidzialna, bo mężczyzna nie
ma żadnych pieniędzy. Nagle Issa zaczyna interesować się
futerałem, który leży przed włóczęgą. Za jego przyzwoleniem,
wyciąga z niego skrzypce i zaczyna grać. Najpiękniej.
Najdoskonalej. Tak, że do wystawionej naprędce czapki zaczynają
sypać się monety. Płacą wszyscy przechodnie. Prawie. Jedna
dziewczynka słucha uważnie, ale nie wrzuca nic do czapki. Kryje się
pod swoim męskim za dużym kaszkietem i obserwuje. Po skończonym
koncercie Issa wręcza całe mnóstwo monet mężczyźnie. Ten bierze
je i odchodzi, utykając na jedną nogę. A dziewczynka w kaszkiecie
zabiera uciekinierów do domu na dachu. „Jesteśmy dziećmi z
dachów” - oznajmia potem. I dodaje, że Issa to ktoś naprawdę
ważny, ktoś kto pomoże Niklassonowi przypomnieć sobie, kim
naprawdę jest.
Kto
to jest Niklasson? Ile tak naprawdę jest dzieci z dachów? Czy Mago
doczeka się na swojego tatę? Czy ten tata w ogóle istnieje? Kim
jest tajemnicza Miriam, która mieszka w czymś, co wygląda zupełnie
jak powiększony domek dla lalek?
Nie
mogłam czekać. Nigdy tego nie umiałam. Gdy byłam mała, nigdy nie
wyjadałam czekoladek z kalendarza adwentowego zgodnie z
harmonogramem. Robiłam sama ze sobą zakłady, obiecywałam sobie
samej złote góry, ale w końcu nigdy nie potrafiłam się oprzeć i
zaglądałam pod dwudziesty czwarty numer. To nie chodziło nawet o
smak czekolady – chodziło o zaspokojenie tej palącej ciekawości,
ciekawości nie do okiełznania, ciekawości bez dna i bez końca:
czy w dwudziestym czwartym okienku jest but, sanie, Mikołaj czy
gwiazda? Zawsze wiedziałam zanim nadeszła Wigilia.
Tutaj
jest dokładnie tak samo. Nie potrafiłam oprzeć się czarowi tej
historii! Oczywiście szybko znalazłam dla siebie usprawiedliwienie
– nie mogłam tych dzieci zostawić samych na wielkim sztokholmskim
dworcu, nie mogłam iść spać, gdy nie wiedziałam, czy wszystko z
nimi w porządku. A potem, gdy zabrała ich do siebie Pirania –
dziewczynka w kaszkiecie – nie mogłam przecież odłożyć książki
– musiałam czuwać nad Stellą, która ma lęk wysokości i
zupełnie nie nadaje się na dziecko z dachu! Wymówek było multum,
żeby choć jeszcze jeden rozdział, żeby dalej i dalej, choćby do
w miarę bezpiecznego miejsca, żebym była spokojna o los trójki
uciekinierów. I musiałam przeczytać wszystko! Bo Sandén
tak buduje napięcie, tak kończy każdy rozdział, że pytania się
mnożą, a odpowiedzi skrywają się gdzieś w okolicach 23 i 24
rozdziału…
To
książka-tajemnica – jest jak szkatułka zamykana na mały złoty
kluczyk. Wieczko uchyla się z każdym dniem coraz szerzej, ale wciąż
dostrzegamy tylko fragment tego, co jest w środku. Jest piękne,
jest magiczne, jest błyszczące, fascynuje, kusi, przyciąga…
Niesamowite, jak bardzo ta książka pachnie Świętami, jak
przypomina o ich istocie, jak przywołuje symbole (Stella znaczy
gwiazda, a ojciec Mago na imię ma Melchior i pracuje w kopalni
złota..), jak jest zimowa i nastrojowa! Piękna po prostu! Do
oglądania też – delikatne, acz misterne rysunki, stonowane w
swojej kolorystyce, ale pełne szczegółów, dopełniają tę
historię jak należy.
A
czytanie jej to doskonałe ćwiczenie woli, doskonały kalendarz
adwentowy, doskonały sposób, by czekać. Ja, słaba istota, nie
wytrzymałam i uległam pokusie… I niby wszystko było tak, jak
myślałam że będzie, niby rozsiane po całym tekście wskazówki,
zebrałam i pookładałam przed sobą w spójny obraz, niby od
początku wiedziałam, kim jest Niklasson… Skoro tak, skoro to
wszystko proste takie, bez dna drugiego, bez zagadki, to dlaczego tak
bardzo dałam ponieść się emocjom? Dlaczego wzruszyłam się do
łez, do potoku, do oceanu? Dlaczego chciałam od razu zacząć
czytać „Święta dzieci z dachów” od nowa? Nie! Tego nie
zrobię! Moje małe/wielkie oszustwo upchnę z powrotem w małe,
kilkucentymetrowe okienka, zakleję przezroczystą taśmą klejącą,
a od deski do deski przeczytamy tę cudną książkę gdy błyśnie
pierwsza gwiazda, wprost pod choinką...
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękuję za słowa do prywatnej kolekcji...