358. WYŻSZOŚC KAMIENIA NAD MYSZKĄ KOMPUTEROWĄ

Na Tragach Książki stałam w dłuuuugiej kolejce po ważny autograf tuż za miłym starszym małżeństwem. 45 minut oczekiwania umilaliśmy sobie międzypokoleniową rozmową. Powiedzieli, że czekają tutaj specjalnie dla wnuków, bo od zawsze kupują im książki, a jeszcze jak uda im się zdobyć autograf, to w ogóle są przeszczęśliwi. Tylko jeden wnuk, prawie nastolatek, to dla nich problem. Mądry jest, oczytany, ale wciąż siedzi przed komputerem. Jak go wyciągnąć sprzed ekranu? - debatujemy dłuższą chwilę. Wspominamy siebie samych jako dzieci, chleb z masłem posypany cukrem, chwytany w dłoń, rysowanie kredą po asfalcie, skakanie w gumę i podwórko, zawsze pełne głosów, śmiechów, piłek i rowerów. Centrum wszechświata. W głowie obliczam różnicę wieku – między mną a nimi jest pewnie jakieś 30-40 lat. Między mną a wnukiem połowa tego… A mimo to bliżej mi wspomnieniami do miłych starszych państwa, niż do nastoletniego chłopaka, niż do dzieci. Bo teraz są puste ulice. A jak ktoś wychodzi, to musi mieć plan, musi mieć specjalne zabawki i urządzenia, bo co, jeśli na jedną krótką chwilę zaatakuje nuda? Co jeśli stanie się pośrodku placu, między czterema blokami i będzie trzeba ruszyć głową, uruchomić wyobraźnię, stworzyć coś z niczego, pobawić się patykiem, sznurkiem, kapslem? Takie było moje dzieciństwo, takie było dzieciństwo miłych starszych państwa. Wypełnione po brzegi zabawami, a nie zabawkami. Pełne sznurka, drucików, kamieni, tuszu z piór wiecznych na palcach, papieru i z papieru samolocików… Chciałabym nauczyć Majkę bawić się tym, co pod ręką. Dzięki temu nie będzie musiała uciekać ze świata rzeczywistego. Będzie tak pełen możliwości, inspiracji, pomysłów, że szkoda będzie czasu, na włączanie komputera.
Jestem zagorzałą fanką książek, które uczą i przypominają jak to zrobić.

KATARZYNA PIĘTKA
„GRY I ZABAWY Z DAWNYCH LAT”
NASZA KSIĘGARNIA, WARSZAW A2016
ILUSTROWAŁA AGATA RACZYŃSKA

Katarzyna Piętka spojrzała przez ramię. Na mała Kasię – siebie sprzed lat. Zobaczyła ją, jak zwisa z trzepaka, głową w dół, długimi włosami zamiatając pewnie ziemię poniżej. Potem sprawnie przewija się przez własne nogi i już jest na dole. Biegnie skakać na skakance. Albo może pogra w zbijaka? Tylko najpierw trzeba wybrać drużyny. Albo wyliczyć, kto z kim będzie grał. Nikt nie wziął z domu gumy ani piłki? Nie szkodzi! Wystarczą kamienie, to zagra się w ciupy. Koleżanka wyjmuje z kieszeni chustkę, przewiążą jej oczy i pobawią się w ciuciubabkę. A jak nie, to ustawią się w kole i będą grać w „Anse kabanse flore”. O! Kolega wysypuje z kieszeni garść kapsli. Zaraz ktoś wyciąga kawałek kartki i kredki, rysują flagi państw i robią wyścig. A starsi chłopcy grają za blokiem w noża. Nie ma nikogo, komu trzeba by tłumaczyć jakiekolwiek zasady. Wszyscy je znają, wszyscy mają je we krwi! Większość z nich poznała je w domu, od rodziców, czasem dziadków. Czasem w przedszkolu, bo na podwórku też się można bawić w „Stary niedźwiedź mocno śpi”. O nie! Zaczęło padać i mama każe wracać do domu. Nie można skakać po kałużach, bo dwa dni temu wyszło się z kataru. Biegną we trzy do koleżanki na czwarte piętro i będą grać w szubienicę. Albo zrobią piekło-niebo. W telewizji nie ma przecież nic ciekawego…
Katarzyna mruga, spod powiek znika mała Kasia. Znika „Ociec Wergiliusz”, znika „Piłka parzy!” i znika narysowany kredą na chodniku kształt – osiem pół, ułożonych w kształt „chłopka” - klasy… Przysięgłaby, że kreda jeszcze przed chwilą była na chodniku, że zostawiła tutaj przed sekundą kolorową gumę do skakania, od wujka zza granicy… Katarzyna chwyta za rękę swoją kilkuletnią córkę Mariankę, idą dalej. Sięga do kieszeni i wyciąga z niej paczkę kredy. Przykuca i rysuje znajomy kształt. Nauczy Mariankę, jak oznaczyć poszczególne pola. Zaraz będą skakać…
Prześlicznie ilustrowana książka! Trochę jak mój własny album dziecięcej beztroski. Instrukcje gier i zabaw, takich na słoneczny dzień i tych, w które można się bawić późną, brzydką, deszczową jesienią. Jest wszystko, co powinno być – od „Mam chusteczkę haftowaną” przez „Sekret lub widoczek”, „Zabawę w chowanego” i „Podchody” po „Kalambury”. Staję obok Katarzyny, która spogląda na Kasię. Biorę ją za rękę. Mogłyśmy być koleżankami z jednego podwórka…








IZABELA ŁAZARCZYK-KACZMAREK
„GDY RODZICE BYLI DZIEĆMI. GRY I ZABAWY”
WYDAWNICTWO JUKA, WARSZAWA 2016
ILUSTROWAŁ TOMASZ KOZŁOWSKI

Biorę do ręki tę książeczkę i od razu przypominają mi się brązowookładkowe szorstkie zeszyty z przeszłości. W wersji z kwiatami lub z zamkiem. Zbliżam do nosa, sprawdzam bezwiednie, czy pachną tak samo. Niby nie, niby pachną nowością, ale ja i tak czuję unikalny aromat tamtych lat. Otwieram i moim oczom ukazują się kartki – nie na mięso, nie na masło, ale na czas przed komputerem i słodycze. „Wytnij i zachowaj” czytam z uśmiechem. I jestem pewna, że te na czas przed monitorem wcale nie będą potrzebne. Bo dalej jest tak, jakbym otworzyła swój zeszyt do chemii czy fizyki z podstawówki. Rzędy kratek, przygotowanych do gry w kółko i krzyżyk, rzędy kratek przygotowanych do gry w statki, rzędy kratek przygotowanych do gry w państwa miasta… Najprostsze, niezmienne, od pokoleń, od zawsze… Bo zeszyty mojego Taty wyglądały podobnie… Są też hasła do kalamburów, instrukcja wykonania lotki do gry w badmintona (wystarczy mieć piórka, nakrętkę i plastelinę), memory do wycięcia i kółka do wycięcia i pomalowania - specjalnie dopasowane rozmiarem do wielkości kapsli… Ułatwienie, pomoc, wyciągnięcie ręki. „
Nie chce mi się robić tych kapsli, nie wiem, jaki powinny mieć rozmiar!” - dzisiejszy zblazowany, znudzony młody człowiek, którego we wszystkim trzeba wyręczać
„Proszę, to one, wystarczy wyciąć!” - rodzice, zdeterminowani, by pobawić się z młodym człowiekiem sensownie i przyjemnie.
„Nie chce mi się rysować tabelki do państwa miasta.”
„Proszę, to ona, weź do ręki ołówek!”
„Nie mam planszy do warcabów, jest gdzieś na dnie szafy, zapomniana i zakurzona!”
„Proszę, to ona. Możemy grać!”
Świetna, tania, dobrze zaprojektowana, przemyślana książeczka!
To co? - „Palec pod budkę, bo za minutkę, budka się zamyka...”
Aaaa! I są naklejki!








IZABELA ŁAZARCZYK-KACZMAREK
„GDY RODZICE BYLI DZIEĆMI. JESIEŃ”
WYDAWNICTWO JUKA, WARSZAWA 2016
ILUSTROWAŁ TOMASZ KOZŁOWSKI

Łezka w oku… „Wykreśl wszystkie litery P, a poznasz nazwę zabawki, którą bawili się twoi rodzice. Poproś, żeby opowiedzieli ci o tej zabawce” - m… a...ł...y… k...o...n… - wiecie, co będzie dalej, prawda? A pamiętacie celuloidowe lalki? A „Z kamerą wśród zwierząt”? Jak wyglądał wasz strój do szkoły? Też nosiliście granatowe fartuszki, z przyszytą na ramieniu tarczą? I z plakietką wzorowego ucznia, jeśli się poszczęściło? Vibovit (koniecznie na sucho – czy ktoś to w ogóle rozpuszczał???), bar mleczny, guma Donald (najlepsza guma świata!), jelcz 043, ogródki działkowe, Plastuś i zośka… Wszystko, wszystko tu jest! Cały ten kram. I banknoty 20000. I zadania – bardzo ciekawe – zaprojektuj swój banknot, przyklej kolorowe liście zebrane podczas spaceru, wykonaj swoją pamiątkę turystyczną, wklej zdjęcie swoich rodziców z czasów młodości, a obok narysuj siebie w podobnym stroju…- jest i „Burda”. To nie jest taka zwykła książeczka z zadaniami na pochmurny czas, gdzie wystarczy machać ołówkiem i kredkami po kartce. To książeczka międzypokoleniowa. To wehikuł czasu. Zadziwiające, że po niewielu właściwie latach kompletnie abstrakcyjna i wymagająca poniekąd obecności rodziców, żeby tłumaczyli fenomen trzepaków, neonów, płytek PCV, syrenki i warszawy, meblościanki i prodiża. Gdzieniegdzie są nawet pieczątki: „Zapytaj rodzica” i hasła: kartki, komitet kolejkowy, wuzetka... No i ktoś musi przecież zaśpiewać przeboje z „Dyskoteki pana Jacka” - na przykład „Zakazany owoc” z kasety.... I kto inny, jak nie ten rodzic lat 30-40 płakałby ze wzruszenia nad tą niepozorną książeczką?
Aaaa! I są naklejki!







Takie zabawy żyją i wciąż są takie same, nie zestarzały się, nie straciły na atrakcyjności. Komputer dezaktualizuje się szybko, tablet i gierki w komórce też. Kto dziś ma sprzęt, który odtworzyłby kasetę z Commodore C64, super nowoczesnego komputera późnych lat osiemdziesiątych? Żeby pograć w pikselowego Super Mario Bros? Kto ma wejście na dyskietkę w swoim nowoczesnym laptopie? Nie przeczę, uwielbialiśmy grać w gierki. Spędzaliśmy dużo czasu, próbując przejść kolejną planszę Giana Sisters lub zjeść jak najwięcej kropek swoim Pacmanem. Ale najważniejszy był świat realny, ten za oknem, powietrze, którym można było oddychać tylko na zewnątrz i guma do majtek, co zamieniała się w taką do skakania. Wróci to jeszcze kiedyś? Ta wyższość kamienia nad myszką komputerową?


Komentarze