417. KONSTERNACJA RODZICA
EVA LINDSTRÖM
„MÓJ
PRZYJACIEL STEFAN”
(TŁ.
MARTA WALLIN)
ZAKAMARKI,
POZNAŃ 2017
ILUSTROWAŁA
AUTORKA
Od zawsze fascynował
mnie realizm magiczny. W bardzo dużym skrócie i w jeszcze większym
uproszczeniu – to przenikanie się realizmu z magią, z
wyobrażeniem. Pochłaniałam ogromne ilości literatury, w których
ujawniała się ta tendencja, wyszukując je na zakurzonych
bibliotecznych półkach, czytałam prace naukowe na ten temat i
zachwycałam się filmami, kręconymi w tym duchu. Aż odkryłam
literaturę dla dzieci. I okazało się, że ona cała (no prawie),
jest realno-magiczna. Że dzieciństwo jest realno-magiczne! Że
dzieci sprytnie przeskakują z rzeczywistości, do zmyślenia, że
nie widzą różnicy między kolegą z podwórka, a potworem spod
łóżka (obydwa są tak samo realne), że mogą najeść się
wymyślonym obiadem (choć z wymyślonymi lodami już niekoniecznie
jest tak łatwo) i że czasem używają zaklęć, a one działają.
Otwieram szeroko oczy ze zdumienia, a one nic, jak skały, to
przecież normalne...
W takim właśnie
duchu napisany jest „Mój przyjaciel Stefan”. Kim jest Stefan?
Puszczykiem. Puszczykiem, który występował w telewizji.
Puszczykiem, który występował w telewizji, ale teraz pracuje w
sklepach, gdzie wierci dziury w ścianach, żeby potem ktoś mógł
tam powiesić półki. Nieprawdopodobne? Ależ dlaczego? Tylko
dlatego, że dotąd się to nie wydarzyło? Ale teraz właśnie się
wydarza – w tej historii. I wydarza się jeszcze to, że pewna
dziewczynka poznaje Stefana i się z nim zaprzyjaźnia. Uczestniczy
przez pewien czas w jego życiu, ogląda z nim telewizję, wysłuchuje
zwierzeń i rodzinnych historii, wspiera, gdy traci pracę, tęskni,
gdy długo się nie widzą. Kiedyś nawet bierze udział w lekcjach
latania, które Stefan prowadzi dla zwykłych ludzi, a jako
przyjaciółka, nie musi nawet za nie płacić. Ot, takie sobie
zwyczajne życie dziewczynki i pewnego puszczyka. Zwyczajne, choć
magiczne. I nie ma fajerwerków – NAPRAWDĘ to już cała historia.
Ta opowieść,
przeznaczona dla kilkulatków, będzie pewnie nie lada wyzwaniem dla
niejednego rodzica. Nic się nie zgadza! Jak to puszczyk wiercący
dziury pod sklepowe półki? I do tego szkoła latania i jedna
wzorowa uczennica? A gdzie morał? A gdzie akcja? Bo przecież nie
dzieje się nic! Spotykają się od czasu do czasu, Stefan ma
problemy w pracy, Stefan tęskni za domem, Stefan pracuje w sklepie…
Gdzie emocje? A gdzie prawdopodobieństwo przedstawionej historii?
Gdzie, ewentualnie, antropomorfizacja, która ma służyć edukacji i
przekazywaniu ukrytych sensów? No nie ma… Rozumiem doskonale
skonsternowanego rodzica, który nie będzie wiedział, co z tą
książką począć, czy czytać ją rano, czy wieczorem i jak
odpowiedzieć na pytanie „co poeta miał na myśli?”. Nie ma tu
ani jednej znanej rzeczy. Jest kilka piór, para skrzydeł i jeden
dziób. I ta historia nie uczy, nie jest tak do końca normalna, nie
mieści się w żadnych ramach. A jednak bawi, a jednak zaciekawia, a
jednak schodzi z półki na wieczorne czytanie. Bo w życiu potrzeba
czasem zaprzyjaźnić się z puszczykiem. Niekoniecznie po to, by się
od niego uczyć, ale tak po prostu. Magię trzeba czasem wpuścić do
mieszkania. Tak po prostu.
Uwielbiam spokój, z jakim dzieci przyjmują takie historie. Pelna akceptacja :)
OdpowiedzUsuń