287. LICHY LISTOPAD
IAN OGILVY
„LICHOTEK I
CZARNOKSIĘŻNIK”/”LICHOTEK I DRAGODON”
(TŁ. PAWEŁ
ŁOPATKA)
WYDAWNICTWO
LITERACKIE, KRAKÓW 2015
ILUSTROWAŁ CHRIS
MOULD
Licho z tym
Lichotkiem. Chudy strasznie. Śmierdzi, bo się nie myje i nie ma kto
prać mu ubrań. Wiecznie głodny i wiecznie zmarznięty. A do tego
jego „brązowe włosy wiecznie sterczały w najeżonych kępkach –
długie tam, gdzie powinny być krótkie, a krótkie gdzie zwykle są
długie. To dlatego, że Lichotek sam się przystrzygał, tępym,
zardzewiałym kuchennym nożem tnąc włosy, gdy tylko odrosły tak,
że zaczynały włazić do oczu”. Ma 10 i pół roku. I brak mu
rodziców. W wyniku spotkania z jadowitym wężem, zginęli, gdy
Lichotek miał cztery lata. Najbliższym żyjącym krewnym chłopca
okazał się Bazyli Deptacz – czwarty potomek dwunastego kuzyna
rodziców. I to on zajął się Lichotkiem. A także ogromną sumą
pieniędzy, jaką pozostawili w banku jego nieżyjący rodzice.
Lichotek chcąc nie chcąc (bardziej nie chcąc) wprowadził się do
strasznego domu na samym końcu pustej, niezamieszkanej ulicy. I
rzecz dziwna – nad jego dachem wisiała mała czarna chmurka, z
której nieustannie padał deszcz.
Lichy jest również
los Lichotka. Bo głodny – dostaje zawsze tylko niedogotowane
kartofle, podczas gdy Bazyli zajada się stekiem z frytkami; bo
nieubrany – w ogóle nie ma w swej garderobie skarpetek, choć
Bazyli ma kilkanaście par jedwabnych; bo samotny – tęskni za
rodzicami i życie upływa mu na tej właśnie tęsknocie, podczas
gdy życie Bazylego upływa na zabawie największą i najfajniejszą
kolejką elektryczną na świecie. To konik Bazylego – dokupuje do
niej wciąż nowe elementy, jakieś drzewa, krzewy, ludziki…
Wszystko po to, by jego miniaturowe, zabawkowe miasto było jak
najbardziej realne.
Bazyli niemal nie
opuszcza domu – wszystko zamawia z dostawą pod same drzwi, dlatego
Lichotek nigdy nie miał szansy zasiąść do sterów kolejki. Aż do
dnia, w którym wymyślił szczwany plan – Bazyli opuszcza dom
tylko po to, by odwiedzić bank. Lichotek wprowadza go w błąd i
wysyła trzy mile pieszo do kas. I zasiada do sterów kolejki…
Szybko jednak
okazuje się, że chwilka uciechy i radości jaką poczuł, gdy
przekręcał włącznik zabawki, nic nie była warta… Rozzłoszczony
Bazyli ukarał go bowiem przykładnie – zmniejszył go do rozmiarów
pasażera owej elektrycznej kolejki…
Bowiem Bazyli to
czarnoksiężnik, a Lichotek nie jest jedyną osobą, która została
zmniejszona i umieszczona na makiecie miniaturowego miasta. Oprócz
niego jest jeszcze 6 osób i pies. Skamieniałych, a raczej
splastikowionych. I trzeba ich uratować…!
Spoilerując trochę,
siłą rzeczy, muszę powiedzieć, że Lichotek się uratuje. Nie
może być inaczej, skoro pojawia się w drugiej części. Wszystko
byłoby wspaniale, bo okazuje się, że jego dom jest zupełnie gdzie
indziej, że ma tam gosposię, a gosposia przecież musi znaczać
obiad – i to z deserem, że wcale nie nazywa się Lichotek i to
imię nie determinuje mu życia, że bogaci rodzice tak naprawdę
żyją, są dość niezwykli, jak na zwykłych rodziców i chcą
odzyskać stracone lata – wszystkie urodziny, Gwiazdki i wakacje.
Ale pewnego dnia to, że jego rodzice nie są do końca normalni
(mama na przykład jest manadłem – jednym z trzech istniejących
na całym świecie), pokutuje tym, że rodzicielka zostaje porwana, a
tata traci pamięć. I to Lichotek – znów! - musi ich uratować.
Szalone pościgi,
wielkie karaluchy, które chcą pożreć małych chłopców,
maskotki, które ożywają i którym wyrastają ostre zęby,
opuszczona ulica i opuszczone, upiorne wesołe miasteczko, samochód,
który sam się prowadzi, złe moce, których znakiem są chmury, bez
wytchnienia produkujące deszcz, czarnoksiężnicy i jeszcze więcej
czarnoksiężników, smoki, czy coś w tym rodzaju, telepatia,
morderstwa i zabójstwa, sceny trzymające w napięciu do ostatka…
ale też czarodzieje, znawcy magii, dobrzy ludzie, kolorowe cukierki,
które są nie tylko smaczne, ale dają niewidzialność, miłe
zakończenia, czasem obiad i pewien obdarty pies, który macha ogonem
na widok Lichotka i bierze go z całym dobrodziejstwem inwentarza za
swego pana – to wszystko jest w tej książce. I mnóstwo humoru –
może niekoniecznie i zawsze zauważalnego dla Dzieci, młodzieży,
ale dla dorosłych owszem – humor zgryźliwy, humor czarny, humor
ironiczny… I świetne ilustracje, bardzo w klimacie powieści.
Seria na długie
jesienne wieczory – albo na jeden, bo czyta się właściwie samo i
oderwać się trudno. Bo co będzie dalej? Czy Lichotek uratuje się
z rąk Bazylego? Czy pokona Dragodona? Czy wreszcie będzie mógł
być szczęśliwy w objęciach swoich rodziców?
Nie znam Lichotka, nie słyszałam o tych książkach, ale chętnie po nie sięgnę i podsunę dzieciom:)
OdpowiedzUsuń