52.A JA NIE...
MICHEL DEON
„TOMEK I NIESKOŃCZONOŚĆ”
(TŁ. MILENA KUSZTELSKA)
OFICYNA WYDAWNICZA G&P, POZNAŃ
2010
ILUSTROWAŁ ETIENNE DELESSERT
...po prostu nie, mnie się to, mnie to
się nie podoba” - śpiewał kiedyś Robert Janowski w musicalu
„Metro” i miał na myśli życie podobne do wszystkich innych
żyć. Nie chciał podążać za tłumem, chciał mieć własne
zdanie, być kontra, anty i przeciw.
Ja też jestem. Czytałam mnóstwo słów
zachwytu, nie znalazłam ani jednej złej recenzji, Tomka porównywano
z Małym Księciem i udowadniano, że ta lektura nie da o sobie
zapomnieć.
Ja po jej przeczytaniu, staję z boku i
myślę – co zrobiłam nie tak? Dlaczego nie porusza mnie ta
historia tak jak reszty ludzkości?
Tomka z Małym Księciem łączy chyba
tylko symbolika i nie dosłowność. Na pewno nie ulotny czar i
kultowość. Małego Księcia trzeba kochać, Tomkowi się tylko
współczuje. Bo owszem, nie jestem bez serca, żal mi dziecka, które
leży zamknięte w pokoju, zmorzone chorobą i właściwie tylko
noce, gdy zostaje sam, są dla niego chwilą wytchnienia. Przenosi
się wtedy na swoją wyspę, którą obsadził pięknymi roślinami,
na którą przeniósł pluszowego lwa i małpkę i dał im życie.
Tam, na wyspie, przestaje czuć piekące stopy, nie ma gorączki –
a jeśli jest, to i tak roztapia się w promieniach słońca, woda
koi zmysły, można zjeść egzotyczny owoc. Skotłowana, przepocona
pościel zostaje poza świadomością – to obrona przed
odchodzeniem, jego oswajanie. Dzieci zazwyczaj szybciej się godzą
na umieranie, niż dorośli, Tomek nie skarży się na to, że musi
umrzeć, chce tylko wiedzieć, czym jest nieskończoność, żeby być
przygotowanym.
W ten idylliczny świat, w którym
Tomek tak po prostu czeka na śmierć, pojawia się Maurycy. Niby
duch, niby zjawa. Nie rozumiem tej postaci, nie rozumiem jej celu,
nie rozumiem, po co wkracza na wyspę, skoro nie potrafi odpowiedzieć
na żadne z pytań Tomka i skoro staje między nim a śmiercią,
której chłopiec przecież pragnie, która jawi mu się, jak piękne
wyzwolenie?
Mój sceptycyzm wobec tej historii nie
wynika z tego, że Tomek to umierające dziecko. Jak słusznie
zauważył we wstępie Grzegorz Leszczyński, baśnie są po to, by
oswajać świat i nie powinno być w nich tego rodzaju tabu. Wielu
bohaterów umiera – między innymi wspomniany Mały Książę. A
obok niego idzie Oskar z „Oskara i pani Róży”, Mała Syrenka
czy Dziewczynka z zapałkami.
Mój sceptycyzm wynika z
niedopracowanej treści, z fabularnych zgrzytów (rodzice wyrzucają
nocną pielęgniarkę, bo „to jakaś wariatka” - ale dlaczego?),
z wyczerpania przy czytaniu tej książki – cały czas miałam
wrażenie, że Tomek jest pogodzony ze swoim losem, a wszyscy
trzymają go za nogi na świecie na siłę. Że on chce się wyrwać,
że te jego wycieczki na wyspę to przedsionek, że tak wyobraża
sobie swoje niebo i bardzo chce już tam być, a ktoś ciągle
sprowadza go na dół. I męczy go, wycieńcza, wykańcza. I ja przez
to też się tak czułam. Zmęczona. Choć tę książkę można
czytać tylko szeptem – jest idealna na nocne zasypianie, po
cichutku się toczy, w ukryciu.
A graficznie to małe dzieło sztuki –
Etienne Delessert namalował serię obrazów które ilustrują tę
książkę – niepokojących, magicznych, które nie pozostawiły
mnie obojętną i dużo piękniej opowiadają Tomka, niż słowa,
dużo sugestywniej mówią o odchodzeniu, dużo donioślej krzyczą,
żeby pozwolić Tomkowi zamknąć oczy. I pięknie są wkomponowane w
tekst, igrają z kolorowymi stronami i mają w sobie lekkość –
mimo wszystko.
Więc gdyby zrobić z tego komiks
pewnie powiedziałabym „A ja tak!” - niestety, tekst sobie
zakrywam zawiedzionymi dłońmi i oglądamy z Majką ilustracje, do
których opowieści snują się same spomiędzy palców...
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękuję za słowa do prywatnej kolekcji...