328. ZBLIŻA SIĘ
Zaraz
Ten Dzień. Dzieckowy, Dzieciowy, Dziecięcy. Prezentów czas i
czasem głowa wypełniona powietrzem jak piłka. Przemyślałam to
sobie i chcę coś pokazać.
Nie
pokażę książek, bo książki pokazuję na co dzień. Bo dla
niektórych to nie prezent, a chleb powszedni i bułka z masłem. Bo
trwają Warszawskie Targi Książki i książki są wszędzie, łatwo
do nich trafić spod każdego adresu.
Nie
pokażę też drogich zabawek, bo to nie sztuka kupić coś fajnego,
gdy w kieszeni szeleszczą banknoty. Jest bowiem dużo zabawek
hendmejd, jest drewno, z którego można stworzyć piękne, naturalne
zabawki, jest ogrom nowych firmówek, są stare sprawdzone od pokoleń
(na przykład zaczynające się na L…). Pokażę raczej to, co
można kupić za garść monet. Chcę pokazać prezenty za
kilkanaście złotych. Dla tych, którzy kupują coś małego z
zasady. Dla tych, którzy nie mają kasy. Dla tych, którzy szukają
czegoś, żeby dorzucić do większego prezentu (stosu książek na
przykład...). Poza tym ja lubię mieć. Stoi u mnie w przedpokoju
szafa z ubraniami. No nic ciekawego, tak jak wszędzie, kilka par
dżinsów i kurtki, jakaś zapomniana spódnica. Ale powyżej
wieszaków są dwie półki bynajmniej nie wypchane bawełną i
sztruksem. To półki „na potem”, półki „za chwilę”, półki
„z przeceny” i półki „przezorny zawsze ubezpieczony”. Są
tam bowiem zawsze jakieś fajne drobiazgi, które wpadną mi w oko, a
później przydają się gdy idziemy na popołudniową herbatkę do
znajomych, a oni akurat mają dwójkę dzieci. Lubię mieć te
„pierdołki na wszelki wypadek” na wyciągnięcie ręki, no może
na stanięcie na taborecie...
Czerwiec
szóstym miesiącem roku, więc propozycji prezentowych będzie
sześć. I kolejność jest tu nieprzypadkowa, kolejność jest
zupełnie sportowa – pudło, podium i medale na samym końcu.
6.
INSTRUMENTY
Oczywista
oczywistość. Dzieci lubią tworzyć dźwięk. Lubią bębnić,
tarabanić, piszczeć, dzwonić… Instrumenty to moja miłość.
Choć nie umiem grać na niczym, oprócz kołatki, a i to nie
wychodzi mi tak, jakbym chciała, to instrumenty uważam za zawsze
trafiony prezent. Nie znam dziecka, które nie lubi zrobić czasem
trochę hałasu. Pamiętam, jak wiele lat temu, bezdzietna będąc (o
dzieciach nawet nie myśląc jeszcze, a może zupełnie wręcz
przeciwnie), kupiłam mojemu chrześniakowi bębenek. Z radością
bębniłam z nim ze dwie godziny popołudniowej herbatki, ale z
radością wychodziłam od kuzyna, mając nadzieję, że nie wcisną
mi bębenka z powrotem. Nie mniej jednak nie przestałam obdarowywać
instrumentami, a Majka ma ich sporą kolekcję. Oczywiście,
profesjonalne instrumenty są drogie i cenne jak cholera, ale flet w
najbliższym markecie kupicie za kilka złotych. Nie chodzi o
profesjonalizm, nie chodzi o czyste brzmienie i o A-dur i Cis-moll,
ale o siłę sprawczą, o tworzenie, o bycie słyszanym.
5.
GUMA DO SKAKANIA, SKAKANKA, SZCZUDŁA
Gdy
miałam kilka lat, podwórka były pełne. Pełne nas. Nie
potrzebowaliśmy wiele, kawałek kredy, kawałek sznurka, skakankę,
gumę do skakania. Byliśmy giętcy, gibcy, silni i szybcy. Bo
byliśmy w ruchu niemal nieustannie. Zatrzymywaliśmy się tylko na
pączki z błota i zupę z trawy i suchego piasku. Z niedowarzaniem
zdaję sobie dziś sprawę z tego, że jako dziecko umiałam skoczyć
uszka! (jeśli ktoś nie ma pojęcia o co chodzi w grze w gumę,
niech zapyta Google, choć nie jestem pewna, czy będzie wiedział,
bo wtedy go jeszcze nie było na świcie). Ale takie prezenty to
drugi, po instrumentach, pewniak. Bo w dzisiejszych dzieciach też
tkwi ta potrzeba skoków, biegów, tańców, szaleństwa, ruchu. Może
nie do końca uświadomiona, czasem przyćmiona tłuszczem z chipsów
i zalana colą, ale jest! A szczególnie, jeśli zaraz po
rozpakowaniu prezentów pobiegniemy razem z nimi na podwórko i
będziemy sobie przypominać wersję męczyduszy z własnej dzielni.
Uwaga:
Nasze szczudła są z Tigera (koszt 10 zł) – pięć słów o
Tigerze i mojej do niego miłości poniżej, już na podium.
4.
TORBA/KUBEK
Jestem
torbo- i kubko- maniaczką… Stosy, góry, kolekcje! Ale gdy patrzę
na wieszak w pokoju mojej córki i gdy wybiera codziennie w którym
swoim kubku chce pić dziś herbatę – wcale nie zapowiada się, że
będzie inaczej! Na babcine pytanie co by chciała dostać w
prezencie odpowiedziała bez wahania „torebkę”. Zaczęłam
tłumaczyć, że na wieszaku wisi już milion, ale potem zganiłam
się w duchu – a jak jest u mnie? Kocham torby płócienne i
właściwie oprócz momentów, gdy wychodzę do teatru, tylko takie
noszę. Dlatego za jeden z hitów uważam torby i kubki z naszego
ukochanego sklepu indyjskiego Lokaah. Torby kosztują 9,90, a kubki
11,90. My kompletujemy wzory z Muminkami. Są jeszcze z Rumcajsem.
3.
LATARKA
To
nie chodzi tylko o światło. To chodzi o to, że światło masz
zawsze ze sobą. Że możesz je trzymać w dłoni. Ostatnio, gdy
robiliśmy grilla na tarasie kolegi, zamarzył nam się spacer coś
około 11 w nocy. Na głowie Majki wylądowała czołówka i była
naszym świetlikiem, wskazującym drogę. Była radość wielka! I
duma po czubek głowy, na której zamocowaliśmy latarkę. Całą
zimę chodziłyśmy rano do przedszkola z latarką w kieszeni. Nie
zapalałyśmy światła na klatce, bo dziwnie, radośnie i tajemniczo
chodzi się po ciemnej klatce schodowej za maleńkim światełkiem
lampki. To trochę jak mieć w kieszeni magię. Na wyciągnięcie
ręki. Dwie ulubione latarki Majki to taka na szyję, która świeci
tuż pod stopy, tam, gdzie potrzebujemy światła, by się nie
potknąć, a nie przeszkadza w obserwowaniu gwiazd (niestety jest
zagrzebana gdzieś w rzeczach piknik/obóz/biwak, więc nie pokażę).
Druga to lampka rowerowa z Decathlonu. Uwaga – przednia jest biała,
tylna czerwona – czyli jeszcze więcej magii!
2.
MEMORY DIY
Jestem
wielką fanką memory, choć zwykle przegrywam. Nie będę mówić o
zaletach tej gry – są powszechnie znane, a nawet oczywiste. Ale to
memo jest specjalne. I zapewniam, że absolutnie nikt na świecie nie
ma takiego samego! Bo to memory Do It Yourself! Kupiłam je w
sklepie, z którego pochodzi pół szafy „pierdołki na wszelki
wypadek” - w Tigerze. Kocham go miłością ślepą, szaleńczą i
taką, jakiej nie cierpi mój portfel. Nigdy nie wyszłam stamtąd z
pustymi rękoma, ale o to nietrudno, bo rzeczy, które mnie
interesują, kosztują kilka-kilkanaście złotych (by the way: Memo
DIY to koszt 10 złotych). To memo jest genialne! W pudełeczku
zamknięte są 22 pary okrągłych klocków. Na jednych są wąsy, na
innych grzywka, na jeszcze innych kokarda. Musimy stworzyć pary –
a potem już tylko grać! U nas w domu to zabawa Majki i Taty. Tworzą
kafelki niespiesznie – to jak rytuał. Jeden kafelek dostaje Tata,
drugi Majka. I raz rysuje jedno, a raz drugie. Zadanie jest proste –
odwzorować tak, żeby potem być pewnym, że znalazło się parę.
Bardzo polecam!
1.KARTY
Żeby
tylko nikt nie powiedział, że karty nie są dla dzieci!
Pamiętam
bowiem, jak mając lat kilka zaledwie byłam na wakacjach na
Mazurach. Wraz ze mną przebywała moja rodzina (mama, tata, brat,
młodszy ode mnie o roku jeden i pół) oraz zwierciadlany zestaw
rodzinny przyjaciół moich rodziców. Rżnęliśmy w karty aż miło!
Niekończące się partie – dwójkami, trójkami, czwórkami i
chmarą. I wcale nie w wojnę, choć bywało i tak nudno… Graliśmy
w Makao, najcudowniejszą grę w karty, jaką wymyślono! Do dziś
pamiętam upał za oknem, otwarte drzwi balkonowe, mały stolik i
dwójki, trójki, Króla kier, z uśmiechem podsuwane sąsiadowi…
Bo my nie mówiliśmy „czerwo” czy „serduszko”. Nasi rodzice,
wychowani na kartach, od początku wtłaczali nam do głowy poprawne
nazwy. Do tego mogą służyć karty. Do gry, zabawy, nauki… A
szczególnie takie karty! W dzieciństwie zbierałam absolutnie
wszystko, co związane było ze zwierzętami: kartki pocztowe,
ołówki, gazety, reklamówkę z psem, kupioną na rynku za 5 tysięcy
złotych… Zabiłabym wtedy za taki zestaw kart. Są na razie trzy:
Dzikie zwierzęta, Dzikie ptaki i Grzyby (być może bardziej
pożądane w tamtym okresie przez mojego Tatę albo Brata
ewentualnie, niż przeze mnie. Teraz jako pierwszy wyciągnął rękę
po tę talię mój Mąż – grzybiarz). Wydawca, Trefl Kraków, zapowiada
jednak, że to nie koniec, że tworzy nowe talie! Oby! Są świetne!
Pięknie narysowane, z pięknymi rewersami i co mnie zachwyciło od
razu – ilustrowana jest każda karta, a nie, jak to zwykle bywa,
9,10, walet, dama, król i as. Z takimi kartami można nie tylko
grać, ale też bawić się w zgadywanie „co to za grzyb”, w
wybieranie ze stosu ptaków na określoną literę, grupowanie
zwierząt na wodne i leśne… Do każdej talii dołączona jest mini
książeczka, która w paru zdaniach przedstawia każde ze
zwierząt/ptaków/grzybów z talii. Jest naprawdę mini – mieści
się nie tylko do plecaka, ale też do dziecięcej kieszeni. Nic
tylko brać! Na wycieczkę, na wieczór przy winie i pokerze, do
szafy na później, dla siebie i znajomych, no i na ten Dziecka
Dzień, też!
A ja w Makao nigdy nie grałam! Tylko w durnia i wojnę - z babcią. Memory też uwielbiam (i też przegrywam), pomysł z latarką genialny - muszę kupić! Instrumenty muzyczne pożądane ze wszech miar zawsze i wszędzie - ciekawe co na to sąsiedzi ;)
OdpowiedzUsuń