79.NIE ZAKRYWAĆ OCZU
TOMI UNGERER
„OTTO. AUTOBIOGRAFIA PLUSZOWEGO
MISIA”
(TŁ. MICHAŁ RUSINEK)
FORMAT, WROCŁAW 2011
ILUSTROWAŁ TOMI UNGERER
Tabu w literaturze dziecięcej
przybiera wiele postaci – czasem zasłania się figowym listkiem,
czasem zatrzaskuje wieko trumny, a czasem zatyka w lufę pistoletu
czerwony kwiat. Świat nie jest pluszowy. Świat nie ma czystych
kolorów. W świecie czasem cieknie krew. I czasem boli. Do tego
czasem niesprawiedliwie. Ale my chcemy chronić dzieci, uróżowić
im dzieciństwo, włożyć na nosy kolorowe okulary, odwracać je
zawsze plecami do biedy, albo do okrucieństwa. Żeby miały
sielsko-anielsko. Żeby wyjadały cukier z cukierniczki życia, żeby
w przyszłości obracały się za siebie tylko z uśmiechem, żeby
wspominały jakiś dziecięcy raj, jakieś iluzoryczne państwo bez
przemocy, biedy, strachu, w którym żyły nie wiedząc przez jakie
„u” pisze się „głód”. I oczywiście miały żyć wiecznie.
Jednym z takich tabu jest wojna.
Jak mówić dzieciom o jej
niszczycielskiej sile, o życiach, które zdusiła w swoich rękach,
o tej rzece nienawiści, która płynęła, zabierając po drodze
domy, krzesała, walizki, łóżka, ubrania i pluszowe misie?
Może nie warto mówić wcale?
Może lepiej pomilczeć, a potem ktoś
nas wyręczy?
Jestem zdania, że jednak warto
przełamywać tabu – na pół, bez sentymentów, bez reszty.
Ungerer znalazł na to świetny sposób
– wszedł w kostium pluszowego misia i jego pluszowymi ustami
opowiada wcale niepluszową historię.
O tym, jak byli sobie Dawid i Oskar. W
jednym stali domu. I Dawid dostał na urodziny pluszowego misia –
nazwali go Otto. Bawili się z nim razem – ramię w ramię, Żyd i
Niemiec. Gdy Dawid musiał nosić na ramieniu żółtą gwiazdę,
Oskar też chciał taką mieć. A gdy Dawid musiał gdzieś wyjechać,
podążyć za ciemno ubranymi mężczyznami, pewnie na zawsze, bo nie
wiadomo gdzie, na schodach, tuż przez progiem, podarował Otta
Oskarowi.
Potem jeszcze było bombardowanie,
potem kula, którą Otto przyjął na siebie i uratował
ciemnoskórego żołnierza. Była mała czarnoskóra dziewczynka,
która układała Otta do spania w kartonie. I był śmietnik, z
którego go wyłowiono i z którego trafił na witrynę sklepu z
antykami.
A to jeszcze nie koniec. To tak
naprawdę początek drogi do sedna, którym jest przyjaźń, miłość,
pamięć, tolerancja. I od razu chcę powiedzieć, że kończy się
dobrze, że na wojnie też czasem zakwitają kwiaty, może słabsze,
a może silniejsze?
I że dzieci też są mocniejsze, niż
nam się wydaje, że chcą wiedzieć i nie można ich oszukiwać, że
czasem nie warto kolorować świata, bo umknie nam szary kolor i nie
nauczymy dziecka jego barwy.
Brawo dla Ungerera za odwagę. Brawo
dla Ungerera za tego bohatera, za Otta, ciepłego, dobrego misia,
zakurzonego czasem, czasem zakrwawionego swoją krwią pluszową, nie
jeden raz o krok od śmierci. Brawo dla Ungerera za tę jawną z
dzieckiem rozmowę, za nieuciekanie od ciężarów życia. Ktoś musi
je dźwigać, a „Otto” to dobra siłownia.
Bardzo lubimy tę książkę.
OdpowiedzUsuńBo jest taką książką do lubienia - wbrew wszelkim pozorom!!!
Usuńświetna recenzja! Czytałam z wielką przyjemnością!
OdpowiedzUsuńDzięki :-))))
UsuńNie słyszałam o tej książce. Pięknie o niej napisałaś.
OdpowiedzUsuńDziękuję :-) A Otta warto poznać - naprawdę!
Usuń