635. ENTUZJAZM, FASCYNACJA, UNIESIENIE, ROZGORĄCZKOWANIE, WRZENIE…
KATHERINE
RUNDELL
„WILCZERKA”
(TŁ.
PAULINA BRAITER)
PORADNIA
K, WARSZAWA 2019
ILUSTROWAŁ
GELREV ONGBICO
Zmyłam
już naczynia. Zarezerwowałam bilety do kina na przyszły tydzień.
Umyłam lustro. Pokroiłam warzywa na sałatkę. Wyrzuciłam śmieci
– dwa razy. Tylko po to, żeby nie usiąść do komputera i nie
zacząć pisać o tej książce. Dlaczego? Czasem gdy kończę czytać
jakąś opowieść, czuję coś wyjątkowego. To rodzaj absolutnej
pewności: ta książka jest napisana specjalnie dla mnie. Jest o
tym, o czym myślę, o czym mówię, albo co skrywam głęboko w
sobie, między płucami a żołądkiem, co kocham, czym oddycham. To
rodzaj hołdo-zazdrości – ktoś posługuje się językiem tak, jak
ja bym chciała umieć. Ktoś ujarzmił litery, słowa, dosiadł ich
i teraz na nich jedzie i będzie pewnie tak jechał do końca świata.
I wtedy wszystko, co powiesz o książce, wydaje ci się nie
wystarczające. Ale spróbuję choć kilka zdań…
„Wilki,
jak dzieci, nie przychodzą na ten świat, by wieść spokojne
życie.” [s.8]. Ale niektórym ludziom tak właśnie się wydaje.
Więc łapią wilki i ozdabiają nimi swoje salony. Prowadzają je na
smyczach. Dekorują kokardami. Czasem tresują. Nierzadko
przekarmiają. Wydaje im się, że łatwo jest mieć władzę nad
wilkiem. I na wystawnych balach chwalą się swoją władzą,
reperując sobie poczucie własnej wartości. Ale wilka można
jedynie uśpić – nie wytresować. Las zawsze kiedyś w nim zawyje.
I taki wilk zawsze w końcu ugryzie kogoś, kto nie spodziewa się
być ugryziony. I co wtedy? Rosyjscy arystokraci wierzą, że zabicie
wilka przynosi pecha. Nawet jeśli to jedynie przesąd, to nikt nie
chce go sprawdzić na własnej skórze. W takim wypadku wilka, który
popadł w niełaskę, służący oddaje wilczerom. Wilczer ma jedno
zadanie – odswoić wilka i sprawić, że pójdzie za swoją
prawdziwą naturą i wróci do lasu. Wilczerzy „wyglądają mniej
więcej jak przeciętni ludzie, choć istnieją pewne wskazówki:
ponad połowie brakuje co najmniej kawałka palca, małżowiny
usznej, palucha czy dwóch u nogi. Zużywają bandaże w tempie, w
którym zwykli ludzie zmieniają skarpetki, i otacza ich słaba woń
surowego mięsa.” [s.7] Taką wilczerką jest Fieodora. Taką
wilczerką jest jej mama, Marina. Mieszkają we dwie w drewnianym
domu, w którym za tapety służy owcza wełna. To domek w głębi
Rosji, pośród śniegu, lodu i mrozu. Ale Fieo i jej mama nauczyły
się radzić sobie z zimnem. Zresztą od zawsze zajmują się
wilkami, a jak wiadomo, „na świecie nie istnieje koc cieplejszy od
wilka”. Żyją skromnie, ale szczęśliwie, od lat ustalonym,
niezmiennym rytmem. Żyją od wilka do wilka – ludzie podrzucają
im zdezorientowane zwierzęta, które trzeba nauczyć nawet
załatwiania się w terenie. Trzeba mieć dużo cierpliwości,
samozaparcia i miłości do wilków, żeby pokazywać im, jak się
kopie norę, jak się poluje i jak się wyje, żeby przywołać
towarzyszy. Ale w całej Rosji nie ma chyba większych miłośniczek
wilków niż one dwie.
Pewnego
dnia do ich domu przybywają żołnierze, na czele z generałem
Rakowem. Żądają pieniędzy dla cara. I tego, aby zaprzestały
odwajać wilki. To moment, w którym znany dotąd Fieo świat właśnie
się kończy. Nie mija dużo czasu, gdy Rakow wraca i uprowadza
Marinę. Nie mija dużo czasu, gdy Fieo podąża w ślad za nimi. Na
szczęście nie jest sama. Do pomocy ma wilki i… młodego żołnierza
z oddziału Rakowa, który zafascynowany narodzinami młodego
wilczka, nie potrafi już wrócić do poprzedniej profesji.
Przejmująco
piękna książka! Mądra. Wzruszająca. Rozdzierająca trzewia. Jak
scyzoryk, który wypada z rękawa i rani ci dłoń. Jeszcze przed
chwilą nie było go widać, a teraz płaczesz z bólu. Tu jest
dokładnie tak samo – emocje, które towarzyszą lekturze buchają
ustami, bo nie można ich utrzymać wewnątrz. Jest więc śmiech,
ale jest też płacz, taki z zawodzeniem, z wyciem. Jest dużo krwi.
Widać ją doskonale na śniegu. Jest jak oskarżenie ludzkości –
człowieku, wszedłeś trochę za daleko w las! Niszczysz to, co
winno zostać nietknięte twoją dłonią! Zawróć, bo zostawiasz tu
tylko smutne ślady… Niby metafora, niby baśń, niby wszystko
zmyślone, a jednak to opowieść o współczesnym człowieku,
któremu wydaje się, że jest panem nieba i ziemi, niepowstrzymanym,
który może wszystko. I że to wszystko będzie bez konsekwencji...
Jakie
są synonimy słowa zachwyt? Entuzjazm, fascynacja, uniesienie,
rozgorączkowanie, wrzenie… To wszystko jest we mnie po lekturze
tej książki. Pospolite „nie mogłam się oderwać” też,
owszem, ale to stanowczo za mało. Wyświechtane „polecam” nie
oddaje w pełni tego, co czuję, nawet, jeśli dodam do tego
przymiotnik „gorąco”. Modne „must have” ma w sobie zbyt mało
uczucia. Jak więc podsumować, żeby nikt nie przegapił tej
książki? Może ja nie będę już mówić? Pozwolę Katherine
Rundell (i genialnie ją „naśladującej” w języku polskim
Paulinie Braiter!) zacząć: „Dawno, dawno temu, będzie ze sto
lat, żyła sobie dziewczynka, mroczna i groźna jak burza. Była
Rosjanką, a choć włosy, oczy i paznokcie miała zawsze ciemne,
mroczniała niczym burza tylko wtedy, gdy uważała to za konieczne.
Czyli dosyć często. Na imię miała Fieodora”. [s.11]
Wahałam się czy kupić tę książkę... Lubię "wilcze lektury"...
OdpowiedzUsuńAle teraz już wiem co robić ;-) Dziękuję!