632. WŁAŚCIWI LUDZIE
ANNE CATH. VESTLY
„8+2 I WYCIECZKA
ROWEROWA DO DANII”
(TŁ. MILENA
SKOCZKO)
DWIE SIOSTRY,
WARSZAWA 2019
ILUSTROWAŁA
MARIANNA OKLEJAK
Jak brzmi przepis na
udane wakacje? Dla każdego inaczej. Jedni lubią zwiedzać, inni
leżeć na plaży, jeszcze inni wspinać się po górach do utraty
tchu. Na przykład Ole Aleksander jedzie na „wycieczkę odkrywców”.
Przepis na taką wycieczkę jest bardzo prosty: trzeba wziąć
samochód, kilka par majtek na zmianę, jakiś ręcznik, patelnię,
namiot i śpiwór. A potem wsiada się i jedzie. Gdy widzi się
miejsce, w którym warto się zatrzymać, to po prostu robi się
postój, rozbija namiot i zostaje tam tak długo, jak się chce. Gdy
Ole Aleksander opowiada, że właśnie wyrusza i przyszedł się
pożegnać, tata wzdycha, bo właśnie tak jego zdaniem powinny
wyglądać prawdziwe wakacje… ech… Wzdycha też mama… ech… i
ośmioro dzieci: Maren, Martin, Marta, Mads, Mona, Milly, Mina i mały
Morten… ech… Tylko babcia nie wzdycha, bo akurat czyta ciekawą
książkę. Nie wzdycha nawet wtedy, gdy w głowach Madsa i Martina
powstaje plan: wycieczka rowerowa. Niedługa. Taka na kilka dni. Ze
spaniem pod namiotem. Nie wzdycha jeszcze wtedy, gdy mama zaczyna
wyglądać jakby bujała w obłokach. A wiadomo przecież, że to
oznacza, iż przez jej głowę przebiega tysiące myśli… Nie
wzdycha, gdy pozostała szóstka dzieci zapala się do tego pomysłu.
Od książki odrywa się, gdy tata stwierdza, że powinni pojechać
wszyscy. Wtedy to już nawet protestuje, bo nie umie jeździć na
rowerze. Ale zaczyna wzdychać, gdy tata wypowiada słowo: „Dania”.
Podobno tam jest raj dla rowerzystów, więc powinni pojechać
właśnie tam. Wtedy babcia wyobraża sobie, jak zajrzy jesienią do
domu spokojnej starości i będzie mogła opowiadać znajomym, że
latem była na wyciecze za granicą. Wtedy i ona wzdycha… ech…
Ale jak to wszystko przeprowadzić? Najmłodsze dzieci mają tylko
trójkołowe rowerki! Nie dadzą rady jechać tak daleko. No a babcia
w ogóle nie umie jeździć i nie chce się tego uczyć na starość.
Tata główkuje. Już się zapalił do pomysłu rowerowej wycieczki
do Danii. Już w myślach pedałuje i przystaje tam, gdzie mu się
podoba. I oczywiście, jak zawsze, wpada na doskonały pomysł! Po
obiedzie zabiera rodzinę do miasta, na tor wyścigowy dla kłusaków.
Kłusaki to takie konie, które kłusują w wyścigach ze specjalnymi
dwukołowymi wózkami. I o te wózki właśnie chodzi. Są idealne,
żeby w drewutni, z pomocą Henryka i kilu narzędzi, doczepić taki
wózek do dwóch rowerów. Na wózku tata zamontował starą
wiklinową kanapę i okazało się, że jak mama i tata zabawią się
w „kłusaki”, to Babcia, Morten i Mina mogą jechać na
wycieczkę! Czyli jadą wszyscy!
No i pojechali.
Ach co to była za wycieczka! Jak zawsze u tej rodziny – zwykła, najzwyklejsza. Po prostu jechali, zwiedzali, czasem się zatrzymali na postój, wypili mleko od miejscowego gospodarza, czasem ktoś wywrócił się na rowerze, kąpali się w morzu, spali na plaży, przemokli podczas okropnej burzy, odwiedzili zoo, poznali mnóstwo ludzi.
Ach co to była za wycieczka! Jak zawsze u tej rodziny – kompletnie szalona i nadzwyczajna! Babcia nieomal wypadła za burtę na promie, słoń porwał trąbą jej nowy kapelusz i Mads wszedł do jego klatki, żeby go odzyskać, gdy nocą dopadła ich ulewa i burza z piorunami, to suszyli się przy piecu w piekarni, poznali Rosę, czarnoskórą kobietę, która nie mówiła po duńsku ani norwesku i porozumiewała się z nimi za pomocą rysunków, a gdy tata pogubił na plaży swoje dzieci, to zwoływał je do siebie dźwiękiem puzonu.
Czytam tę książkę – to kolejna przygoda tej cudownej rodzinki, jaką mam okazję pochłaniać – i kolejny raz myślę sobie o nastawieniu do życia. Że to ono jest najważniejsze. 8+2 (no i jeszcze babcia!) to rodzina, która jak nikt inny intonuje „always look on the bright side of life”. Słyszę niemal, jak gwiżdżą ten przebój na 11 głosów. Są mistrzami w postrzeganiu wszystkiego w jasnych barwach. Nie załamują się. Zawsze szukają rozwiązań. Uśmiechają się nawet podczas burzy z piorunami, leżąc twarzami do ziemi wzdłuż drogi (wyobrażam sobie, jak musiał się wystraszyć kierowca wozu przeprowadzkowego, który zobaczył ich tak około 4 rano). I chłoną! Chłoną wszystko – cały świat! Wszystko ich zachwyca, wszystko ich fascynuje! Dostrzegają magię w każdym skrawku rzeczywistości. Myślę o wycieczkach za granicę na drugi koniec świata, za które płaci się kilka (-naście?) tysięcy złotych. I porównuję je z wycieczką rowerową do Danii, na której na samym końcu zabrakło pieniędzy i na której trzydaniowa składała się z chleba (bez masła, bo zabrakło), marchewek i pomarańczy. Myślę o tym, jak jedenaście osób siedzi w kopenhaskim wesołym miasteczku i o północy zachwyca się fajerwerkami. I myślę sobie, że wolałabym być właśnie tam, niż w luksusowym hotelu nad brzegiem czystego basenu. Byleby tylko z właściwymi ludźmi...
No i pojechali.
Ach co to była za wycieczka! Jak zawsze u tej rodziny – zwykła, najzwyklejsza. Po prostu jechali, zwiedzali, czasem się zatrzymali na postój, wypili mleko od miejscowego gospodarza, czasem ktoś wywrócił się na rowerze, kąpali się w morzu, spali na plaży, przemokli podczas okropnej burzy, odwiedzili zoo, poznali mnóstwo ludzi.
Ach co to była za wycieczka! Jak zawsze u tej rodziny – kompletnie szalona i nadzwyczajna! Babcia nieomal wypadła za burtę na promie, słoń porwał trąbą jej nowy kapelusz i Mads wszedł do jego klatki, żeby go odzyskać, gdy nocą dopadła ich ulewa i burza z piorunami, to suszyli się przy piecu w piekarni, poznali Rosę, czarnoskórą kobietę, która nie mówiła po duńsku ani norwesku i porozumiewała się z nimi za pomocą rysunków, a gdy tata pogubił na plaży swoje dzieci, to zwoływał je do siebie dźwiękiem puzonu.
Czytam tę książkę – to kolejna przygoda tej cudownej rodzinki, jaką mam okazję pochłaniać – i kolejny raz myślę sobie o nastawieniu do życia. Że to ono jest najważniejsze. 8+2 (no i jeszcze babcia!) to rodzina, która jak nikt inny intonuje „always look on the bright side of life”. Słyszę niemal, jak gwiżdżą ten przebój na 11 głosów. Są mistrzami w postrzeganiu wszystkiego w jasnych barwach. Nie załamują się. Zawsze szukają rozwiązań. Uśmiechają się nawet podczas burzy z piorunami, leżąc twarzami do ziemi wzdłuż drogi (wyobrażam sobie, jak musiał się wystraszyć kierowca wozu przeprowadzkowego, który zobaczył ich tak około 4 rano). I chłoną! Chłoną wszystko – cały świat! Wszystko ich zachwyca, wszystko ich fascynuje! Dostrzegają magię w każdym skrawku rzeczywistości. Myślę o wycieczkach za granicę na drugi koniec świata, za które płaci się kilka (-naście?) tysięcy złotych. I porównuję je z wycieczką rowerową do Danii, na której na samym końcu zabrakło pieniędzy i na której trzydaniowa składała się z chleba (bez masła, bo zabrakło), marchewek i pomarańczy. Myślę o tym, jak jedenaście osób siedzi w kopenhaskim wesołym miasteczku i o północy zachwyca się fajerwerkami. I myślę sobie, że wolałabym być właśnie tam, niż w luksusowym hotelu nad brzegiem czystego basenu. Byleby tylko z właściwymi ludźmi...
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękuję za słowa do prywatnej kolekcji...