280. MIASTO, MASA, MASZYNA
KATARZYNA BOGUCKA
„ROK W MIEŚCIE”
NASZA KSIĘGARNIA,
WARSZAWA 2015
ILUSTROWAŁA
KATARZYNA BOGUCKA
Wydawałoby się, że
to najprostsze książki świata, że wystarczy dać je Dziecku i
zaparzyć sobie dzbanek kawy, bo będzie się taką książką
zajmowało samo. Przecież nie ma liter, więc nie trzeba użyczać
swojej umiejętności czytania, której jeszcze samo nie posiadło.
Można dać zadanie – znajdź Lucjana, który „robi dużo różnych
rzeczy, bo nie chce sam siedzieć w domu”, albo Karolinę, która
„samotnie wychowuje Stasia, a Staś jest najmądrzejszym chłopcem
na świecie” lub Zbyszka policjanta, co po godzinach gra w rockowej
kapeli.
Ale nie!
Ta książka ma
zupełnie inne zadanie, niż po prostu pokazać parę obrazków. To
książka do nawiązywania relacji, do interakcji, książka-kanwa,
na której zaplata się opowieść. Nie musi się zaczynać od słów
„dawno, dawno temu”, bo to miasto jest zwyczajne i całkiem jak
„z dzisiaj”, albo „wczoraj”. To miasto, które każdy
mieszczuch może obserwować, wyglądając przez okno. Z centrum
handlowym (w którym w grudniu są przeceny), z Zoo (z którego w
listopadzie jakimś cudem uciekł niedźwiedź), ze szpitalem,
cukiernią, restauracją i korporacją. Miasto przeobrażające się,
miasto oddychające, miasto czasem szare, a czasem kolorowe, miasto
które żyje dzięki swoim mieszkańcom, kłębi się, a w każdym
jego zakątku toczą się dramaty i radości. Normalne. Rzeczywiste.
Jest gwarne, wypchane po brzegi sekundami, z których składa się
całe nasze życie, ułożone ze stop-klatek, a mimo to nie
zatrzymujące się.
Oglądanie tej
książki to oczywiście może być trening spostrzegawczości. Można
wybrać sobie ulubionego bohatera i śledzić jego losy przez całą
książkę. Można patrzeć na miasto szerzej, na kawałek lasu i na
to, co się w nim dzieje w poszczególnych porach roku (dokarmianie
zwierząt, trening jogi, lipcowy obóz harcerski pod namiotami),
można sprawdzać menu restauracji, albo ewidencjonować kartę
przyjęć do szpitala (kto ma złamaną nogę? kto urodził dziecko?
kto leży właśnie na stole operacyjnym?). To już sprawdzony
pomysł, eksploatowany na wiele sposobów, ale wciąż niewyczerpany.
Zdecydowanie nie
można pić kawy, prawie zimna stoi samotnie na stole… bo ta
książka wciąga. A wciąga przede wszystkim dlatego, że jest
doskonale narysowana!
Nie mogę się
oprzeć wrażeniu, że Peiperowski manifest Awangardy Krakowskiej,
doskonale charakteryzuje „Rok w mieście”. Przede wszystkim to
właśnie awangardziści mówili o głębi tekstu przy minimum słów.
Słów tutaj przecież jak na lekarstwo, a wywołują całe potoki
skojarzeń, komentarzy, dyskusji. Te wszystkie „kogo lubisz
najbardziej?”, poruszenie, gdy szuka się czerwonej spiczastej
czapki, radość ze śledzenia zmian – tak właśnie ma oddziaływać
dzieło sztuki – być niepozorne, a nieść przekaz.
I jeszcze: „W
nowocześnie i umiejętnie ubranej kobiecie śpieszącej trotuarem
podziwiać motyla, jakiego nie umiałaby stworzyć natura. W płynnej
jeździe automobilu widzieć tę samą słodycz, co w linii
opadającego ptaka. O to chodzi.” Bogucka
pokazuje miasto jako arcydziełko, zwraca uwagę swoim pięknem na
jego piękno, ukazuje ludzi, jako składniki masy, ale też elementy
bez których nie byłoby ono pełne, a maszyny, jako coś, co miasto
w pewien sposób definiuje (maszyny rozumiane bardzo, bardzo
szeroko). Wycina z wielkomiejskości tętniący jeszcze krwią
kawałek i taki prawdziwy wpasowuje w strony książki. I czyni to po
mistrzowsku. Tak, że chciałoby się tym miastem wykleić ściany w
pokoju.
Więc
co – na kawę to jednak do cukierni babci Krysi?
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękuję za słowa do prywatnej kolekcji...