249.KOGUT MA GRZEBIEŃ
JULIA ROTHMAN
„ANATOMIA FARMY.
CIEKAWOSTKI Z ŻYCIA WSI”
(TŁ. BARBARA
BURGER)
ENTLICZEK, WARSZAWA
2014
ILUSTROWAŁA JULIA
ROTHMAN
Nigdy nie miałam
Dziadka na wsi. Ani Babci. Nie bawiłam się pomiędzy oborą a
stajnią. Jedyne moje kontakty z wsią ograniczały się do wykopków,
na które parę lat z rzędu jeździliśmy z Rodzicami i ich
przyjaciółmi. Dom pełen ludzi, wielki, ogromny gar ziemniaków,
brudne dłonie, jeżdżenie na pole na wozie, piec, który wtedy
jeszcze nie grzał i zwierzęta, których wszędzie było pełno.
Takie mam mgliste wspomnienie. To był zupełnie inny świat, czas
toczył się tam inaczej, inny był apetyt (to masło, własnoręcznie
ubijane przez gospodynię śni mi się po nocach do dziś), inne
problemy. Miastowi wpadali tam na chwilę i choć frajdę sprawiało
nam wkładanie ziemniaków do wielkich koszy i dzielenie ich na małe
i duże, to nigdy nie potrafiliśmy tak naprawdę wejść w ten
świat. Nie mieliśmy w tej ziemi korzeni, to, co my traktowaliśmy
jak zabawę i świetny sposób na spędzenie weekendu, dla wioskowych
było codziennością i harówką. Wpadaliśmy w ten świat trochę
jak meteory – szast, prast i już nas nie było. Bez pojęcia, jak
naprawdę funkcjonuje wieś. Beż pojęcia, że za słońcem, z
którego my się tak cieszymy, może stać susza, a za rzeką, w
której zażywamy kąpieli, widmo powodzi. Że zielony groszek, który
tak chętnie wyłuskujemy ze strączków, trzeba obrać ze
szkodników, a porzeczki, których uszczkniemy to tu, to tam, ktoś
będzie musiał wyzbierać co do najmniejszego owocka. Wieś
miastowych, to wieś ze snów.
Wieś sielską,
anielską odwiedza też Julia Rothman. Jej mąż dorastał na farmie,
robiąc tam wszystko, co dzieci mogą z powodzeniem robić –
zbierał jajka, doglądał zwierząt, pielił. Pewnie wstawał
jeszcze przed świtem, ale na polu mógł przywitać każde inne
wioskowe dziecko. Gdy poznali się z Julią i pojechali pierwszy raz
na farmę, ta zachwycała się kozami, opierającymi przednie nogi o
ogrodzenie i niebem pełnym gwiazd. Tak właśnie widzą wieś
przyjezdni – cisza, piękno przyrody i przestrzeń do oddychania i
biegania. Prawda kryje się głęboko.
I chyba dlatego,
żeby nauczyć się wsi, Julia napisała/narysowała tę książkę.
To coś w rodzaju
katalogu, coś na kształt ściągi (gdyby trzeba było pisać
egzamin przed rodziną męża z hodowli koni, z zawartości szopy na
narzędzia albo ze sposobu budowania owczarni). Ale też chyba trochę
pamiętnik. Bo mimo że książka ma formę „spisu inwentarza i
środków trwałych”, to mam wrażenie, że jest bardzo osobista.
Rothman stworzyła ją z miłości do męża, z chęci zbadania jego
dziedzictwa, dotarcia do korzeni.
Julia jest
metodyczna i drobiazgowa, z zapałem nowicjusza grzebie w farmy
bebechach i z zaciętością początkującego badacza kataloguje
wszystko, co jej przyjdzie do głowy – rośliny, narzędzia,
budynki, zwierzęta. Z kompletnego laika, który zachwyca się
kawałkiem drewna, z którego można zrobić półkę na książki,
staje się ekspertem. Bada, zgłębia, poznaje.
A ja jestem tą
książką zachwycona! Jej dokładnością, jej bogactwem, jej
różnorodnością. To niesamowite, jak mało wiem o świecie –
oglądając takie książki mocno zdaję sobie z tego sprawę! Że
ledwo odróżniam krowę od konia, a przecież tych krów i tych koni
jest setki odmian. Że nie bardzo wiem, które to żyto, a które
proso, a z drzew to znam wierzbę płaczącą i dąb. A Julia wie, z
czego zbudowana jest piła łańcuchowa, ile jest odmian suszonej
fasoli i jak zawiązać węzeł szybkouwalniający.
To przewodnik po wsi
– nie jakiejś konkretnej, ale wsi jako pojęcia – możemy wziąć
go i pospacerować między szopą, koziarnią, sadem a chlewem, z
chmur odczytać pogodę na następny dzień, wybrać po drodze jajka
spod kury i zbadać, czy są świeże, wydoić krowę, nakarmić
baranki miniaturki (które w rzeczywistości są królikami, z
ćwierćtuszami tylnymi i combrami, które możemy zlokalizować
dzięki poglądowemu rysunkowi królika), skoczyć do ula po miód, a
potem zasiąść do własnoręcznie upieczonego chleba i zacząć
zszywać narzutę...
I mam tylko
nadzieję, że ktoś kiedyś pokusi się o anatomię typowo polskiej
wsi.
[Po farmie
spacerowałam dzięki Entliczkowi]
Są różnice między amerykańską farmą, a małym gospodarstwem w świętokrzyskim, gdzie spędzałem wakacje, ale chętnie bym się dowiedział, jakie to :) A tu akurat w Arosie -34% :D
OdpowiedzUsuńSą na pewno, więc koniecznie kupuj i się wypowiadaj :-)
UsuńMyślałam, zeby kupić ta pozycje dla mojej dwulatki, ale widzę, ze tam szal ciał i prędzej to dla mnie ksiazka. Ale i tak kupie. Będzie miała mała na przyszłość. A w ogóle to super recenzja! Tyle szczegółów i świetnie napisana :D
OdpowiedzUsuńMania - moja dwulatka oglądała, trochę pytała, ale to zdecydowanie pozycja dla starszaków. A nawet starszych starszaków. Ale nic to - dorośnie przecież. Do tego czasu ja oglądam z lubością :-)
Usuńale ja jestem ostatnio do tyłu z fajnymi książkami :((
OdpowiedzUsuńMałgosiu, jak to się mogło stać???
Usuń