231.CHODŹMY!
Zaledwie
wczoraj…
Pamiętam
moje biblioteki z dzieciństwa.
Pierwsza
była ta w szkole. Otwarta niby na każdej przerwie, ale tylko na
dużej można było faktycznie z niej skorzystać. Jedna pani
bibliotekarka, która tylko wymieniała lektury. Wszystkie książki
obłożone w jasnobrązowy papier pakowy, na grzbiecie czarnym
flamastrem miały wypisane tytuły. Nie można było dotknąć
okładki, powąchać liter, słów. Wymieniało się tytuł i już,
już, chwytało się książkę niemal w locie, bo następny,
następny, następny… Raz jeden pani bibliotekarka zaprowadziła
mnie „na zaplecze”, skąd tajemniczo czarowała kolejne tomy. I
ja, oniemiała, zaczadzona tym widokiem, tą książek
nieprzebranością (jak mi się wydawało), nie mogłam się
zdecydować. Dokładnie pamiętam, że wybrałam wtedy książkę z
„tarpanem” w tytule*. Trochę dlatego, że kochałam zwierzęta,
trochę dlatego, że urzekło mnie to słowo i nie byłam pewna jego
znaczenia, a trochę dlatego, że była na półce, której
dosięgałam…
Była
jeszcze biblioteka osiedlowa, nawet dwie. Jedna była prywatna i trzy
kroki ode mnie. Byłam tam częstym gościem. Do czasu, aż
zapomniałam oddać książkę. W strachu przed konsekwencjami, karą,
która będę musiała zapłacić ze swojej skarbonki i więzieniem,
które niechybnie mnie czeka, jeśli książki nie oddam, schowałam
ją bardzo głęboko, za innymi książkami. Niebieska okładka śniła
mi się po nocach, a ja czatowałam na listonosza, żeby odbierać
pocztą przysłane ponaglenia i drzeć je na drobne, nieczytelne
kawałeczki. Po roku mama przez przypadek znalazła książkę i
musiałam iść ją oddać – jak na szafot szłam, wolno, noga za
nogą. Przeprosiłam ze łzami w oczach – „Następnym razem
staraj się oddać na czas, dobrze? Wypożyczasz coś dzisiaj?” –
usłyszałam tylko. I to było wszystko… Chyba bibliotekarka
widziała, że karę wymierzyła mi moja własna wyobraźnia.
Ta
państwowa była ciemna, w piwnicy, albo w suterenie. Zawsze paliło
się w niej słabe światło. Miała ogromny plus – w części dla
dzieci były niskie półeczki, do których bez problemu można było
sięgnąć. Komiksy stały w wielkich koszach, wprost na podłodze
(po latach dowiedziałam się, że mój Mąż jako dziecko wypożyczał
tam Thorgale). To stamtąd jako 11-latka pożyczyłam „My, dzieci z
dworca Zoo”, które czytałam włożone w inną książkę, żeby
mama nie zabrała mi tej książki tuż przed końcem. A wiedziałam,
że raczej do tej lektury jeszcze nie dorosłam…
Dziś…
Jest
lato. Upał, żar, a ja i Majka mamy wolne. Zastanawiam się, co
robić, jak wypełnić Nam czas po brzegi. Nie chcemy na plac zabaw,
bo gorąc Nas podgryza… Idziemy do biblioteki. Spędzamy tam pół
dnia… Czytamy, słuchamy muzyki, ktoś gra w jakąś grę, ktoś
korzysta z interentu, ktoś maluje jakiś komiks. Majka biega bez
butów od krzywych luster, do huśtawek i sortera. Jest szczęśliwa.
Z uwagą ogląda pudła pełne książek i przebiera w lekturach
stojących na półce. Nie równo, nie w rządku, stoją tak, jak
lubią dzieci, w kompletnym chaosie, ale w kolorowym majestacie.
Uczymy się, że każdą trzeba odłożyć na miejsce. I że trzeba
oglądać je ostrożnie, bo to książki wszystkich Dzieci.
Zakładamy kartę, na której jest imię i nazwisko Majki i
wypożyczamy trochę książek i nawet jedną płytę („Ile tu
muzyczki!” – zachwyca się Majka podziwiając regały z
płytoteką).
To
biblioteczny kosmos, to kilkanaście lat różnicy i dwie różne
rzeczywistości. Zachwycam się postępem, zachwycam się podejściem
do Dzieci. Owszem, w bibliotece tuż koło naszego bloku są jeszcze
regały, które pewnie stoją tam od tego „wczoraj”, ale na nich
stoją nowości, obok worek sako, w który Dziecko może wpaść
razem z dobrą książką, a dalej stolik z kredkami… „Niby nic,
a znaczy wiele…” – śpiewam sobie w duchu. A będzie jeszcze
lepiej – wierzę w to, być może naiwnie. A wierzę
dlatego, że coraz częściej do pracy w bibliotekach trafiają
ludzie z pasją, z misją, z uporem. Pomimo braku funduszy, chcą
działać. I organizują spotkania, organizują konkursy, tworzą
fajne karty***, które są już nie tylko kartami do biblioteki, ale
kartami do kultury.
W
Naszym codziennym czytaniu nie ma wielu lektur
z biblioteki. Jest tak dlatego, że zbyt mocno jeszcze przywiązujemy
się do książek, także
jako
przedmiotów.
Majka czasem śpi z nimi, czasem czyta sama, przywołując dobrze
znane frazy. Ale mimo wszystko są, zdarzają się. I chodzimy do
biblioteki. Wybieramy razem. Tłumaczę jej zasady tam panujące,
konieczność oddania książek na czas, szczególne
o nie dbanie. I to, że biblioteka to miejsce gdzie po prostu warto
chodzić.****
*** w Gdańsku jest świetny projekt pod nazwą Karta do kultury.
****
Majka
jako niespełna dwumiesięczniak brała udział w akcji Chodzę do biblioteki.
[wpis przygotowany w ramach projektu "Przygody z książką"
W ramach projektu zajmujemy się książkami dla dzieci, czytaniem z dziećmi i literaturą dziecięcą. Popularyzujemy tym samym czytanie w rodzinach i wskazujemy wartościowe książki dla dzieci. Przede wszystkim przekazujemy dzieciom miłość do książek i zachęcamy do przygody z czytaniem!]
tak, ta biblioteka to kosmos! sama od razu ją pokochałam, bo zawsze o takim miejscu marzyłam, Janek nawet się specjalnie nie zdziwił - wiadomo - są książki, jest zabawa :) szkoda, że mamy tak daleko...
OdpowiedzUsuńdobrze, ze wspominasz też o tych "zwykłych", osiedlowych, szkolnych - często gościmy z synkiem właśnie w takich i nie zapominamy, że najważniejsze kryje się - nawet na nieco zakurzonych i starych regałach - pomiędzy okładkami :)
Dzięki, tym wpisem przypomniałaś mi, że mam zapisać syna na ,,Bibliotekę malucha". Próbowałam już kilka razy ale za każdym razem nie było już miejsc. W tym miesiącu musi nam się udać.
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o szkolne biblioteki, kiedyś w podstawówce byłam wolontariuszką w bibliotece :)
Bardzo poruszające słowa i wspomnienia, także mi bliskie, bo dotykasz czegoś wspólnego dla wcześniejszego pokolenia z czasów książek w papierze pakowym podpisanych czarnym flamastrem... Piękną podróż odbyłam, czytając Twoje wspomnienie pierwszych bibliotek. Tej szkolnej tak dobrze nie pamiętam, ale tę miejską, do której zapisał mnie tata, z której zasobów wprost pochłaniałam książki... tak!
OdpowiedzUsuńTwój blog jest wyjątkowy. Ostatni post w projekcie książkowym też zrobił na mnie ogromne wrażenie, a mój rozedrgany komentarz romantycznie wcięło ;-)
Wybieram się z córką do biblioteki - zapisać się - ciekawe czy dla niej to doświadczenie też będzie przeżyciem.
Pamiętam też ten klimat "zgubienia książki" - powagi sytuacji, która za tym stała. I jeszcze zabawy w bibliotekę (niektóre książki w moim domu rodzinnym wciąż kryją między stronami własnej roboty kartę biblioteczną) ;-)
Pozdrowienia.
:-D Też produkowalam karty biblioteczne domowym książkom :-D
UsuńŚwietne miejsce! Nasze dzieciaki są szczęściarzami, że pojawiają się takie biblioteki ;-) Też drzalam na myśl o karze w bibliotece :-D
OdpowiedzUsuńMy tez uwielbiamy chodzić do biblioteki, choć nasza nie jest taka fajna :/ ale może to i lepiej, bo pewnie nigdy byśmy z niej nie wychodzili ;)
OdpowiedzUsuńWspaniałe miejsce! Taka biblioteka może konkurować z salami zabaw! I dobrze, przecież czytanie to najlepsza zabawa!
OdpowiedzUsuń