645. O MIEJSCU URODZENIA
HANS
CHRISTIAN ANDERSEN
„DZIKIE
ŁABĘDZIE”
(TŁ.
BOGUSŁAWA SOCHAŃSKA)
TAKO,
TORUŃ 2017
ILUSTROWAŁA
JOANNA CONCEJO
Jest
takie miejsce na mapie Polski. 18 km od morza. Nazywa się Słupsk.
Stamtąd pochodzę. Tam się urodziłam. Jest taki moment, gdy jestem
bardzo dumna z tego, że właśnie tam. Moment, gdy otwieram kolejną
książkę ilustrowaną przez Joannę Concejo. To jedna z tych
artystek, które cenię najbardziej. Jedna z tych, które wypracowały
swój własny, niepodrabialny styl. Ilustrowane przez nią książki
głaszczę i przytulam. Obrazy przez nią stworzone mieszkają pod
moimi powiekami. Za delikatną, filigranową kreską, taką jakby
nieśmiałą, kryje się zawsze mocny, ważny przekaz. I miłość do
natury, która na ilustracjach Concejo jest obecna chyba zawsze.
„Dzikie
łabędzie” nie są w czołówce najbardziej znanych baśni
Andersena. Zdecydowanie wypiera je „Dziewczynka z zapałkami”,
„Królowa śniegu”, „Brzydkie kaczątko” i „Calineczka”.
Nie będę jednak, mimo wszystko, streszczała fabuły – powiem
tylko, że to opowieść o wygnanej z domu Elizie, pięknej
dziewczynce o czystym sercu, której nie ima się zła magia, o jej
ojcu królu, który sprowadził do domu złą macochę i bardziej
zawierzył zazdrosnej kobiecie niż własnej córce i o jedenastu
braciach Elizy, którzy nieszczęśliwym zrządzeniem losu,
wynikającym z zawiści i zaborczości macochy, zostali zamienieni w
białe łabędzie. Wspomnę, nie zdradzając zakończenia, że można
czytać tę książkę dzieciom bez obawy o ich kruchą psychikę –
wszystko będzie dobrze, Eliza się uratuje (w przeciwieństwie do
dziewczynki z zapałkami) – nawet Andersen nie byłby chyba w
stanie uśmiercić tak dobrego dziecięcia, jak ona. O czym jest ta
baśń? Każdy pewnie dałby trochę inną odpowiedź na to pytanie.
Podobno sam Andersen powiedział, że jego baśnie to pudełka -
dzieci oglądają opakowanie, ale to dorośli mają zajrzeć do
środka. I wydobyć sens. Dla mnie to książka o wielkiej sile
siostrzanej miłości. O wytrwałości. I o sile dobra.
To
piękna baśń, ale jej piękno wynika dla mnie z oprawy graficznej.
I z mojego podziwu dla ilustratorki, która nie idzie krok w krok za
tekstem. Concejo przeczytała baśń, wzięła ją sobie do serca, a
potem namalowała tylko to, co ją w niej poruszyło. Dopowiada,
rozszerza, pogłębia, czasem igra z tekstem, jest wierna, ale
niezależna.
Chciałabym,
żeby każde dziecko czytało Andersena w takiej oprawie.
Myślę
o wszystkich wydaniach klasyków baśni, które są na wyciągnięcie
małych rączek – o tych wszystkich Czerwonych Kapturkach,
Królewnach Śnieżkach, Calineczkach i brzydkich kaczątkach, które
leżą nisko na półkach w księgarniach i kosztują kilka złotych.
Bez redakcji, korekty, dobrego składu. I z infantylnymi obrazkami. I
porównując je z „Dzikimi łabędziami” duetu Andersen-Concejo,
widzę, jak te niedopracowane obrazki spłycają treść, jak
odbierają wolność interpretacji, jak blokują wyobraźnię!
Concejo niesie moje myśli, uruchamia mi w głowie milion dodatkowych
znaczeń, rozbudowuje tekst Andersena, dobudowuje piętra znaczeń.
Dzięki niej ta książka jest dziełem sztuki!
I na
koniec jedno zdanie do przemyślenia: książki powinni ilustrować
ilustratorzy – niby oczywistość, ale dlaczego w dzisiejszych
czasach stała się postulatem?
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękuję za słowa do prywatnej kolekcji...