508. ALL YOU NEED IS LOVE


KELLY BARNHILL
„DZIEWCZYNKA, KTÓRA WYPIŁA KSIĘŻYC”
(TŁ. MARTA KISIEL-MAŁECKA)
WYDAWNICTWO LITERACKIE, KRAKÓW 2018

Może to wydarzyło się dawno, dawno temu i za siedmioma górami. A może dosłownie wczoraj, zupełnie blisko*. W pewnym mieście, pod rządami potężnego Protektoratu, żyli sobie ludzie. Żyli zupełnie zwyczajnie. Wytwarzając papier, albo sprzedając coś na targu, albo tkając, albo konstruując z drewna meble. Żyli pokornie. I w smutku. Pochylając się nisko przez Radą Starszych, przyjmując swój los z rezygnacją. Dawno już pogodzili się, że w ich świecie nie może mieszkać nadzieja. Nauczyli się widzieć we mgle, bo ich miasto wciąż zasnuwała szarość. Nauczyli się nie pytać. Nauczyli się nie ufać, ale podporządkowywać. Raz do roku zaś po ich plecach przebiegał dreszcz – Rada Starszych wybierała najmłodsze dziecko w całym Protektoracie i zanosiła je do lasu. Tam Najstarszy układał je na mchu i czym prędzej wracali do miasta. To była ofiara. Ofiara dla złej wiedźmy, które podobno mieszkała w lesie i zagrażała spokojowi mieszkańców. Raz w roku, w Dniu Ofiary, nakarmiona dziecięcym mięsem, dawała się obłaskawić. Dziecka nigdy już nie widziano. Nie widziano też nigdy wiedźmy, ale legenda o niej krążyła od setek lat i od setek lat raz do roku składano jej w ofierze najmłodsze… Żaden rodzic nigdy się nie sprzeciwił. Owszem, płakali, owszem, rwali włosy z głowy, owszem, smucili się i żałowali, ale ręce z zawiniątkiem, w którym spało niemowlę, wyciągały się karnie w stronę Rady Starszych. Nikt nigdy nie powiedział STOP! Aż do pewnego roku, gdy jedna z matek, z dziwnym znamieniem na czole, odważyła się zawalczyć o swoją córkę. Nie chciała jej oddać, gryzła, krzyczała, uciekała, ale dziecko zostało jej odebrane siłą. Nie miała szans, była zbyt słaba. Obłąkaną z tęsknoty smutku i rozpaczy, wsadzono ją do więzienia. A dziecko, zgodnie z corocznym rytuałem, zostawiono w lesie.
To tam, jak co roku, przybyła wiedźma. Jak co roku miała ze sobą mleko, czyste pieluszki, koc. Jak co roku wzięła porzucone dziecko, nakarmiła je, przytuliła i jak co roku wyruszyła w drogę do Wolnych Miast, żeby oddać dziecko jakiejś dobrej rodzinie na wychowanie. Jak zawsze, w tej dalekiej podróży, karmiła je gwiazdami. Wiedźma Xan była dobrą kobietą, nie rozumiała, dlaczego ktoś porzuca w lesie dzieci. Czyżby Miasto Smutku zamieszkiwali sami okrutni ludzie? Tym razem Xan zbyt mocno zapatrzyła się w piękne oczy dziewczynki i w jej niezwykłe znamię na czole. Tym razem zamiast gwiazdami nakarmiła dziecko blaskiem księżyca. A księżyc ma wielką moc, jest magią samą w sobie. Xan niechcący umagiczniła więc dziecko. Przerażona tym, co zrobiła, postanowiła, że zatrzyma dziewczynkę u siebie i nauczy ją wszystkiego o magii. Zwykli śmiertelnicy nie poradziliby sobie z magiczną dziewczynką, wypełnioną księżycem po brzegi. Poza tym Xan od pierwszej chwili poczuła więź z dziewczynką. Od pierwszej chwili ją pokochała, choć nie do końca chciała przyznać to przed samą sobą. „Nazwę cię Luna” - zdecydowała i zawróciła do swojego domu, w którym mieszkała z potworem i smokiem.
Jak wiele w historii świata zmieniła ta decyzja…
O czym są wszystkie bajki na świecie? O tym samym – o miłości… Z tą bajką nie jest inaczej. Z tym, że ta jest zupełnie niezwykła… Przepięknie napisana! Odwracając strony miałam wrażenie, że na opuszkach palców zostaje mi księżycowy blask. Ta książka wypełniła sobą calutką mnie i nie było już miejsca na nic innego – rzeczywistość przestała na chwilę istnieć, a ja byłam w samym środku wydarzeń i nie byłam w stanie wyjść z tego świata, póki nie poznam zakończenia. To historia o manipulacji. O tym, że drugiego człowieka można bardzo łatwo stłamsić, podporządkować sobie, omamić, zastraszyć. Że w sprzyjających okolicznościach każdy może być panem świata. Ale i ofiarą. Że łatwo kierować nieszczęśliwymi ludźmi, otumanionymi rozpaczą i lękiem. Że niezwykle prosto jest uciemiężyć ludzi, strasząc ich odebraniem czegoś, co ukochali najbardziej. Że smutek jest doskonałym narzędziem tortur. Że jeśli zabierze się komuś dostęp do wiedzy, można go zniszczyć bez walki. Ale też, jak to w bajkach, okazuje się, że zawsze jest ktoś, kto ma odwagę podnieść głowę i spojrzeć w oczy niebezpieczeństwu. Że zawsze jest kto, kto ma odwagę pytać. Że zawsze jest ktoś, kto ma odwagę walczyć o coś, na czym mu zależy. I że od tego zaczynają się rewolucje. Od miłości i głodu wiedzy. Od pytań – tych podstawowych, fundamentalnych, najprostszych, acz najważniejszych.
Ale ta baśń to przede wszystkim najcudowniejsza historia o miłości, jaką miałam okazję ostatnio czytać. I nie mówię tu tylko o miłości romantycznej, między kobietą a mężczyzną – o tej akurat najmniej. Mówię to o miłości rodzicielskiej, matczynej, o miłości, jaka może połączyć wnuczkę i babcię. Lunę i jej matkę łączyła więź szczególna – silna, nie do zerwania, choć wszystkim się wydawało, że już nie istnieje. Matka przez trzynaście lat wierzyła, że jej córka żyje, że oddycha i nie pożarła jej wiedźma. Spod jej palców wychodziła ciągle mapa - „ona tam jest” - szeptała w długie ciemne noce, wciąż na nowo. Jej skarb, jej wszystko, jej córka. Jako jedyna miała odwagę walczyć o swoje dziecko, choć pewnie wiedziała, że przegra. Starszyzna miała zbyt wiele do stracenia i zbyt wiele osób na swoich usługach, ale jaką byłaby matką, gdyby nie zawalczyła o swoje dziecko? Aby uratować swoją córkę, matka obudziła w sobie magię. A potem jeden z mężczyzn, który kiedyś miał zostać Najstarszym, też zawalczył o szczęście swojej rodziny. „Nie odbierzecie mi dziecka! Pokonam wiedźmę!” - zdecydował i choć bał się bardzo spotkania z wiedźmą, choć nigdy do tej pory nie skrzywdził nikogo i niczego, a teraz porywał się na walkę z potężną i okrutną istotą, to większym strachem napawała go myśl, że straci kogoś, kogo ukochał ponad wszystko. Wolał zginąć, niż żyć bez swojej żony i dziecka. I wreszcie przepięknie pokazany związek Luny i Xan – starszej kobiety, która poświeciła swój spokój, swoje zdrowie, wreszcie swoje życie, żeby wychować porzucone niemowlę. Choć nie były spokrewnione, to w ich żyłach i tak płynęła jedna krew. Xan oddała za Lunę życie. Dlaczego? Z miłości. Bo w ostatecznym rozrachunku tylko miłość ma sens. „Wszystko, co mam, wszystko, czym jestem, płynie do ciebie, skarbeńku. Tak właśnie powinno być.” - przekonuje Xan Lunę. A Luna chciałaby powiedzieć dokładnie to samo do swojej „babuni Xan”. I to jest w tej książce najcudniejsze – ta wzajemność, ta nieograniczoność miłości, to, że żaden z bohaterów nie myśli, po prostu działa, bo tak mu nakazuje serce.
Długo jeszcze nie wyjdę z tego świata. Jestem oczarowana ta historią. Jakbym napiła się blasku księżyca i nie do końca jeszcze umiała panować nad tym, co się ze mną dzieje. Oszalałam. Na punkcie tej książki.

*A mogło tak być, bo „nawet jeśli czegoś nie widzisz, nie znaczy to jeszcze, że nie istnieje. Wiele największych cudów tego świata pozostaje niewidzialnych dla oka. Ufając w rzeczy niewidzialne, sprawiasz, że stają się jeszcze bardziej potężne i cudowne.”

Komentarze

  1. Zaczyna się makabrycznie! Ale przeczytałam powyższe dalej... Koniecznie chcę tę książkę przeczytać! Lecę do biblioteki ;-)
    Dzięki :-)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za słowa do prywatnej kolekcji...