436. OKULARY W PASZTECIE
CLÉMENTINE
BEAUVAIS
„PASZTETY,
DO BOJU!”
(TŁ.
BOŻENA SĘK)
DWIE
SIOSTRY, WARSZAWA 2017
Pamiętam
pewno okropne, koszmarne badanie u szkolnej pielęgniarki na koniec
podstawówki. Wszyscy grzecznie stali w kolejce, ważyli się,
mierzyli, a potem zasiadali przed tablicą z cyferkami i literkami,
do jednego oka przykładali drewniany lizak , a drugim mieli
odczytywać literki i cyferki. Standard. Zwykła formalność.
Czekałam, roześmiana, rozgadana, w grupie koleżanek. Zupełnie
spokojna. Do czasu, gdy zasiadłam sama na twardym krześle i wzięłam
do ręki lizak… Jaka to litera? Jaka to cyfra? Nie widzę…
Pamiętam jak przez mgłę, że koleżanki ucichły. Po ciasnym,
małym gabinecie poniosły się szepty… A ja siedziałam ze
ściśniętym gardłem i obserwowałam rękę pielęgniarki,
notującej coś czerwonym długopisem na mojej karcie zdrowia. W domu
zakopałam się pod kołdrą i najzwyczajniej w świecie rozryczałam,
a mama nie mogła wydobyć ze mnie, co się stało. To był płacz
histeryczny, płacz spazmatyczny, płacz rozpaczliwy, płacz
niekontrolowany. W końcu, przerażona usłyszała, co mówię,
między łykaniem jednej i drugiej łzy i litrów smarków z nosa:
„Bo będę musiała nosić okularyyyyyyyyyy….”.
To
nie były czasy kolorowych oprawek, fantazyjnych kształtów i
hipsterów z wielkich brylach na nosie. To były czasy denek od
butelek, brązowych oprawek i krzyków z głębi gardeł:
„Okularnica!”. Ostatecznie okulary założyłam 1,5 roku później
i już dużo spokojniej podeszłam do badania u okulisty, ale wciąż
wzdrygam się na wspomnienie tamtego dnia. Już słyszałam w głowie
te docinki, te obelgi, te śmiechy…
Nie
wiem, czy upokorzenie można stopniować. Czy coś może boleć
bardziej lub mniej. Ale mogę sobie wyobrazić, że Mirelle, Astrid i
Hakima cierpiały znacznie mocniej od nastoletniej dziewczynki, która
miała założyć na nos okulary. Te dziewczyny w facebookowym
głosowaniu otrzymały tytuły Złotego, Srebrnego i Brązowego
Paszteta… Ała!
Całe
szczęście, że w tym roku Brązowym Pasztetem została Mirelle
Laplanche. Jak mogę mówić w tym kontekście o szczęściu? Mogę!
Bo Mirelle przez dwa poprzednie lata zdobywała tytuł Złotego
Paszteta. Bo Mirelle nauczyła się mechanizmu obronnego. Bo Mirelle
wypracowała w sobie taki dystans, że może pod ogłoszeniem wyniku
na Facebooku kliknąć „lubię to!”. Bo jest inteligentna,
wygadana, dowcipna, a do tego zupełnie i absolutnie przeurocza! To
nie znaczy, że nie płakała, gdy po raz pierwszy wygrała w
konkursie. To nie znaczy, że jest ze stali i żadne kamienie w nią
rzucane nie zostawiają siniaków. To nie znaczy, że gdy ktoś ją
obraża, to nie dociera do jej ucha środkowego… To znaczy, że
jest silna i postanowiła być ponad to. Że założyła sobie: „nie
będę cierpieć, bo szkoda mojego czasu, łez, szkoda mnie” - i
nie cierpi. A przynajmniej doskonale udaje. Nieświadomie
wykorzystuje wszystkie mechanizmy obronne, jakie podsuwają
podręczniki psychologii, ale radzi sobie doskonale. Dlatego, gdy w
jej okno puka Astrid, która ma kaprawe oko i tytuł Złotego
Paszteta, Mirelle wie co robić. Wspierać. Ale też wyśmiać.
Wytrzeć jej oczy ironią. I śmiechem. I jeszcze raz ironią. A
potem trzeba jeszcze pocieszyć Paszteta Srebrnego. I nagle okazuje
się, że trzy brzydkie dziewczyny, których nikt w szkole nie
poważa, z którymi nikt nie chce siedzieć w ławce, z którymi nikt
nie chce rozmawiać, mogą mieć przyjaciółki. Hmmm, można to
nawet nazwać paczką. A gdy do paczki dołącza jeszcze brat Hakimy,
oślepiająco wprost piękny, ale bez nóg, które stracił na wojnie
– nie pozostaje nic innego jak wymyślić plan. Jaki plan? No
jakiś! Taki, który pozwoli odwrócić głowę od facebookowego
rankingu, taki, który pozwoli miło spędzić czas, a może nawet
taki, który zawstydzi/wbije w ziemię/zaskoczy wszystkich, którzy
głosują w pasztetowym konkursie?
Plan
rodzi się dość szybko – trzy dziewczyny, trzy rowery, jedna
przyczepka i jeden opiekun w postaci beznogiego chłopaka na
sportowym wózku inwalidzkim i droga z Bourg-En-Bresse do Paryża. W
Paryżu muszą być 14 lipca. Nieodwołanie! Absolutnie! Koniecznie!
Po co? Każda z nich ma swój własny prywatny powód, ale każda z
nich chce go zachować dla siebie aż do godziny zero. Chciałam
tylko powtórzyć - jadą na rowerach! Podczas gdy każda z nich jest
otyła, z zerową kondycją fizyczną … Ale jest jeszcze trochę
czasu, więc zdeterminowane wsiadają na siodełka niemal od razu! I
zaczyna się ciężki trening, pokonywanie własnych słabości i
praca nad sobą.
Ale
to nie jest książka o chudnięciu! To nie jest książka o zmianie
siebie i akceptacji rosnącej wraz z malejącą liczbą kilogramów.
To nie jest nawet książka o akceptacji siebie „taką, jaką
jestem”. Żadna z nich nie akceptuje tego, jak wygląda, ale żadna
z nich nie chce też tego zmieniać. To taka forma buntu przeciwko
chorym zasadom, ustalonym przez nie-wiadomo-kogo. Ale to też nie
jest książka o tym, że trzeba łamać stereotypy i ustalać własne
zasady. To nawet nie książka o tym, że piękno wewnętrzne jest
najważniejsze i że „nie oceniaj książki po okładce”, choć
każda z bohaterek (i jeden bohater), to fantastyczne osobowości.
Oczywiście najbardziej uwielbiam Mirelle za jej język, dowcip,
inteligencję i hart ducha.
Albo
owszem, to książka o tym wszystkim naraz, ale mnie najważniejsze
wydaje się, że to książka o dojrzewaniu, o nauce życia, o tym,
jak spod kół uciekają kilometry, a w głowie układa się świat,
o wyzbywaniu się dziecięcego egoizmu, poświęcaniu siebie dla
innych i odnajdywaniu w tym przyjemności, satysfakcji, spełnienia.
Brzmi
bardzo, bardzo górnolotnie i… nudno! A przecież to doskonała
książka! Pełna humoru (głównie za sprawą ciętych ripost
Mirelle i mistrzowskiego przekładu Bożeny Sęk), akcji i napięcia.
Jak zakończy się wyprawa Pasztetów? Czy dadzą radę dojechać do
Paryża i zrealizować swój plan? Czy opony wytrzymają?
A
zakończenie – petarda! Nie zmieniłabym go ani na jotę! Powtórzę
się - to doskonała książka! I jeszcze raz – to doskonała
książka! W czysto słownikowym znaczeniu tego słowa.
Rewelacyjna recenzja! Też mam za sobą przeżycia okularnicy z czasów burych oprawek.
OdpowiedzUsuńKsiążkę koniecznie muszę wypożyczyć dla córki, zwłaszcza z uwagi na ten mechanizm obronny. Trzeba uczyć dzieci jak sobie radzić z... otoczeniem. I nieważne, czy chodzi o okulary, aparat na zęby (wyobrażasz coś takiego sobie w swoim dzieciństwie?), czy niemarkowe ciuchy>