273. Z CYKLU: DZIECKO W GARNKU (2) SAM LUKIER CZYLI UWAGA BĘDĘ SŁODZIĆ!

TEKST, FOTOGRAFIE, RYSUNKI I KALIGRAFIA:
ZOFIA RÓŻYCKA
„ALFABET CIAST”
DWIE SIOSTRY, WARSZAWA 2015

Naprawdę nie wiem, czy wolę R czy H. Bo R zachwyciło mnie już na wstępie. Widziałam je oczyma wyobraźni, choć od razu wiedziałam, że moje R będzie mniej kaligraficzne. P zachwyciło. N połechtało podniebienie, nim go spróbowałam. O zaszokowało*, przy K się rozmarzyłam, ale to H właśnie sprawiło, że od razu obrałam kurs na kuchnię.
To naprawdę alfabet. Jest nawet X. I Y.

Zastanawiałam się, czy w ogóle jest sens pisać o tej książce, czy po prostu wkleić kilka zdjęć (wszystkie!) i to wystarczy. Ale jest sens z dwóch powodów.
Jeden: By w pas się skłonić Zofii Różyckiej. Ta książka budzi niekłamany zachwyt – jest dopracowana, dopieszczona, przemyślana. Ważny w niej każdy szczegół, każda kropka, widać serce i pasję. Zofia R. postarała się o książkę doskonale zaprojektowaną, edytorsko doskonałą i z doskonałym, acz prostym pomysłem. Połączyła w niej nie tylko proste, przejrzyste przepisy, nie tylko wysmakowane zdjęcia (najadam się patrząc na nie, ślina cieknie po brodzie, działa na mnie jak pawłowowski dzwonek – otwieram i biegnę do kuchni!), ale też własny font! Rzadko się zdarzają książki (a szczególnie kucharskie), które byłyby koncepcyjne od początku do końca – ta jest i dlatego jest wyjątkowa!
Wielbię!



Do tej pory miałam faworytów – myślałam, że mam już piękne, najpiękniejsze książki kucharskie, ale ta jest fenomenalna! Gdy przyniosłam ją do pracy, żeby się pochwalić, jedna koleżanka od razu spisała tytuł, a druga przepis. Ta pierwsza pognała po pracy do księgarni, ta druga do kuchni…
Drugi: Koleżanka numer jeden spisała też nazwę wydawnictwa. „Dwie siostry? - zapytała – ale to przecież nie jest książka dla Dzieci!” W pierwszy odruchu potwierdziłam – nie jest. W drugim zaczęłam nad tym myśleć. Doszłam do wniosku, że się mylimy! To, że książka kucharska nie ma w tytule słowa dziecko, odmienionego przez polskie przypadki, nie znaczy, że Dziecko nie może z niej korzystać. Przepisy Różyckiej są proste, z alfabetu kuchennych zapasów (mąka, cukier, jajko). A że zdjęcia, że kaligrafia, że zaawansowany projekt? Tym lepiej – można dodatkowo kształtować dziecięcą wrażliwość na piękno, zarażać je dobrymi edytorskimi praktykami…
Dość powiedzieć, że od kilku dni przerabiamy alfabet. Co wieczór, tuż przed pójściem do kąpieli, pieczemy „ciasta od Różyckiej”, żeby na rano były**. Raz był zapas, nie piekłyśmy. W ciemnym pokoju, wśród dźwięków kołysanek, spod półprzymkniętych powiek, spojrzało na mnie nagle dwoje zdziwionych, trochę przestraszonych oczu: „Mamo, a dziś nie pieczemy?”
Po prostu Vivat Różycka – i chyba się nie wygrzebie spod lukru!







*orzechowe z bekonem?!? z bekonem?!?

**dobre ćwiczenie silnej woli – nie spróbować nocna porą choćby kawalątka

Komentarze

  1. Rany, jakie to piękne... żeby jeszcze nie było glutenu (ja), jajek i pochodnych mleka (dziecię), to byłabym w raju... ale chyba i tak się skuszę, dla samej urody książki, może coś się uda zmodyfikować do naszych potrzeb. A rabarbar tak pięknie zwinąć mogę sobie też :) albo te porzeczki...

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękna książka, cudowna , nie mogę się napatrzeć.

    OdpowiedzUsuń
  3. Matko, ja tak choruję na tę książkę, że już dłużej nie zamierzam się opierać. Szczególnie, że Tymek bardzo lubi ze mną piec. Nie dalej jak wczoraj zapytał: Mama, pieczemy coś? Jakieś ciastka może?
    Cudnie wydana. Piękna :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziewczyny, gdzie jesteście? Wracajcie już!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za słowa do prywatnej kolekcji...