389.NIECH MYSZY ŻYJĄ DŁUGO I SZCZĘŚLIWIE
RUTH
KRAUSS
„PRZYJĘCIE
DLA MOTYLI”
(TŁ.
MACIEJ BYLINIAK)
DWIE
SIOSTRY, WARSZAWA 2016
ILUSTROWAŁ
MAURICE SENDAK
Siedzę
przy komputerze, a ona zniknęła w swoim pokoju. Nie ma jej
kilkanaście minut. Wraca ubrana w strój kąpielowy, nałożony na
spodnie i bluzkę, w rękawice – na dłoniach i stopach, w szaliki
i czapki dwie – z czego jedna z daszkiem i mówi, że będzie
ćwiczyć skoki. „Bo żeby wysoko skakać, muszę dużo ćwiczyć
to skakanie. A żeby nic mi się nie stało, to muszę mieć strój
ochronny.” Patrzę oniemiała, właściwie nie mówię nic. Nawet,
gdy buduje skocznię z krzeseł i pufy… Kolejny raz zaskoczyła
mnie swoją wizją świata i wyobraźnią. Takie bowiem są Dzieci.
Nieprzewidywalne,
niezatrzymywalne, nieograniczalne! Nie znają słowa „niemożliwe”.
Meblują świat po swojemu. Podporządkowują sobie rzeczywistość.
Zmieniają realizm w magię, jeśli z realizmem im nie po drodze. Po
dziecięcemu tłumaczą świat, będąc przekonanymi o swoich racjach
i po dziecięcemu go nazywają, tworząc wyrazy na swój własny
użytek, ale dzieląc się nimi chętnie i hojnie.
Uwielbiam
obserwować moją Córkę, gdy jej wyobraźnia wychodzi z głowy i
obejmuje sobą to, co dookoła niej. Uwielbiam słuchać, jak
przepuszcza codzienność przez swój własny słownik. Uwielbiam jej
„jestem!”, zaznaczone ogromnym wykrzyknikiem.
O
tym jest „Przyjęcie dla motyli”. O podglądaniu świat
dziecięcego, o tym dziecięcym jestestwie, o dziecięcej
pomysłowości, która nie musi mieścić się w ramach tak zwanego
„dobrego wychowania” i „co-mi-wypadania”. Tylko dziecko może
zaprosić motyle na przyjęcie. Tylko dziecko może „wyrzucić
zmęcz”, gdy się zmęczy. Tyko dziecko potrzebuje „piosenki
ugniatacza gliny” i „piosenki na wertepy”. Tylko dzieciom
wiadomo, po co brać ze sobą miseczkę mleka, co zrobić, gdy się
skończą płatki i jaki jest dobry sposób na indiański pióropusz.
Całe
szczęście, że jestem mamą i dzięki temu, dzięki mojej Córce,
mam możliwość uczestniczyć w procesie „absurdalnościowania”
wszechrzeczy! Dzięki niej mam przyzwolenie świata na głośne
śpiewanie w środkach komunikacji miejskiej, wymyślanie wyrazów,
które do tej pory nie istniały i tańczenie na środku zaludnionej
ulicy. „No przecież z dzieckiem jestem!” - usprawiedliwiam się
i czerpię radość z pierwszego śniegu („Pierwszy śnieg można
poznać po tym, że wszyscy wybiegają na dwór i rzucają czapki w
górę”).
Ta
dziecięcość jest zabawna, ciekawa, fascynująca, dziecięca logika
powala i wygrywa z naukowymi wywodami profesorów, dziecięca radość
życia zaraża i rozprzestrzenia się. Nic więc dziwnego, że Ruth
Krauss i Maurice Sendak kolejny raz przycupnęli blisko Dzieci i
zaczęli podsłuchiwać i podpatrywać. Musieli odrzucić swoją
dorosłość, nakazy, zakazy, niedowierzanie i sceptycyzm. Musieli
odłożyć na półkę słowniki. Musieli dać dzieciom skakać,
biegać, tańczyć, wygrywać po swojemu wyścigi i obchodzić to, że
się urodziło dziecko. A nade wszystko mówić. I jeszcze śpiewać.
Jestem
pełna wdzięczności, że mogłam usiąść obok nich i tak po
prostu wejść w czystą, niczym nie zmąconą, szczerą, prawdziwą
dziecięcość. Moje dziecko wewnętrzne tańczy sobie teraz na
przyjęciu z motylami i śpiewa krzykliwą piosenkę (którą dobrze
jest znać, gdy chce się krzyczeć, a ja właśnie chcę – z
radości i zachwytu nad tą malutką, acz doskonałą książeczką).
A
jakie jest dobre zakończenie?
„Książę
i księżniczka żyli długo i szczęśliwie, a myszy też żyły
długo i szczęśliwie.”
No to niech się myszom darzy!
No to niech się myszom darzy!
Bardzo ciekawie to zostało opisane. Będę tu zaglądać.
OdpowiedzUsuń