402. KSIĄŻKI BEZ SŁÓW
Są takie dni, gdy nie mam sił. Przychodzę do domu, nogi bolą po wspinaniu się na czwarte piętro, w środku głowy mam jeszcze wciąż małpy z miliona maili, które przeczytałam tego dnia w pracy, a do tego zaczyna boleć głowa. Najchętniej zakopałabym się pod kocem, tak głęboko, że nie byłoby mnie widać i spałabym ze trzy dni. Ale w progu wita mnie radosny szczebiot mojej Córki: „poczytamy?”. Albo w sobotę rano… Sobota to magiczny dzień – w tygodniu zwlekam Majkę z łóżka, stosując drastyczne metody – zrywanie kołdry i przymusowe pionizowanie. A sobota – zimne stopy, które przytulają się do moich ciepłych, snem rozgrzanych i jakieś chichoty, jakieś słowa, twarda okładka książki wbita w mój bok… podnoszę powiekę – jest 6:23… I słodkie, donośne „poczytamy?”. No czasami mi się nie chce! Język mam zdrętwiały. Oczy bolą. Albo wolałabym poczytać sobie, „w głowie”. I choć uwielbiam głośne czytanie mojemu Dziecku, to czasem mam ochotę wrzeszczeć - „naucz się już literek!”. I wtedy pojawiają s...