390.MOŻESZ BYĆ KIM ZECHCESZ CZYLI RĘKA FRANKENSTEINA
WOJCIECH MIKOŁUSZKO
„WIELKIE
EKSPERYMENTY DLA MAŁYCH LUDZI”
AGORA, WARSZAWA 2016
ILUSTROWAŁA JOANNA
RZEZAK
Z fizyki i chemii
zawsze ściągałam. Nie rozumiałam ni w ząb, o czym prawią moi
nauczyciele. Starałam się skupić, starałam się zapamiętać,
starałam się dociec, wyłapać sens. Ale moje myśli odlatywały ku
ciekawszym rzeczom, zaraz na początku wykładów, przepisywania z
tablicy nudnych wzorów i kartkowania opasłych podręczników.
Jednego dnia, pan L.
od fizyki, lat sporo po pięćdziesiątce, stanął na biurku i
zaczął rzucać małymi piłeczkami oraz zgniecionymi i
rozprostowanymi kartkami. W jednej chwili przykuł uwagę każdego
jednego ucznia. I nawet ja zrozumiałam tego dnia wykład o
grawitacji i szybkości spadania ciał, zależnej od siły oporu,
jaką stawia im powietrze. To było jednak zdarzenie incydentalne i
być może dlatego nie zostałam wielkim naukowcem...
Nie mogę się
zgodzić, by ktoś odebrał także mojemu Dziecku prawo do bycia
fizykiem! Nie mogę się zgodzić na to, by ktoś zaprzepaścił jej
szansę na wynalezienie czegoś wielkiego! Żądam, by nauczyciele
wraz ze mną powtarzali mojemu Dziecku: możesz być kim tylko
zechcesz – i udowadniali to na każdym kroku!
Dokładnie tak, jak
zrobił to Wojciech Mikołuszko w szkole podstawowej Eureka w Zalesiu
Górnym koło Warszawy.
Co to jest
eksperyment? - zapytał dzieci, a gdy już ustalili teorię („miesza
się różne składniki i robi się wybuch!”, „to coś, co się
sprawdza i nie zawsze wychodzi”, „robi się coś bez
instrukcji”), przystąpili do praktyki. Po prostu zaczęli
eksperymentować!
Ta książka to
narzędzie do tego, by zaciekawić Dziecko, co się stanie gdy…
...włoży
wypełnioną wodą plastikową butelkę do zamrażalnika…
...potrze balonem o
sweter, a potem zbliży go do własnych włosów…
...na dwa dni
zostawi jajko zalane octem…
...położy na
powierzchni wody łódkę z plasteliny…
Wszystkie te
eksperymenty mają różną trudność (spiralka wycięta z kartonu i
przywiązana do ołówka na pewno jest prostsza do zrobienia niż
minisilnik elektryczny), różny czas trwania (zrzucenie zmiętej i
rozprostowanej kartki, dla zbadania szybkości ich lotu trwa znacznie
krócej, niż kilkudniowa obserwacja dżdżownic), ale są możliwe
do wykonania w domu. Czasem trzeba użyć do ich przeprowadzenia
czegoś, po co będzie trzeba iść do sklepu (my na przykład nie
miałyśmy pod ręką puszki do zbudowania własnej maszyny parowej,
ani czerwonej kapusty do badania kwasów i zasad, ale wszystko, co
potrzebne do ręki Frankesteina, było akurat w domu), ale
gwarantujemy, że będzie to każdy pobliski osiedlowy sklepik, a nie
hipermarket na obrzeżach miasta lub specjalistyczny sklep w
centralnej Polsce.
Zachwyciła mnie ta
książka! Pomysłami na eksperymenty – to jasne! Ale też
konstrukcją. Każdy z rozdziałów to krótka, zajmująco napisana
minibiografia jakiegoś naukowca. Są tu Archimedes, Galileusz,
Robert Boyle, Isaac Newton, Benjamin Franklin, Michael Faraday,
Ludwik Pasteur (tak, tak, jest hodowanie pleśni!) czy nawet Karol
Darwin. A potem są propozycje eksperymentów i opis spodziewanych
skutków czyli „zrozum swój eksperyment”. Wszystko napisane dla
Dziecka – DO Dziecka. Albert Einstein powiedział kiedyś, że
jeśli nie umiesz czegoś prosto wytłumaczyć, to znaczy, że sam
nie do końca to rozumiesz. Mikołuszko rozumie świetnie to, o czym
opowiada. I widać jego pasję i chęć zarażania Dzieciaki miłością
do wiedzy jako takiej. To nie musi być konkretnie chemia, fizyka,
matematyka, to musi być ciekawość świata, otaczającej
rzeczywistości i chęć dowiedzenia się dlaczego? po co? jak? - ta
potrzeba zdobycia odpowiedzi cechuje każdego naukowca, bez
kategoryzowania i dzielenia na dziedziny nauki.
Polecam tę książkę
każdemu! Być może jest to wynik tego, że nasze eksperymenty w
większości się powiodły.
Bo jak już
pooglądałyśmy, pozachwycałyśmy się ilustracjami, to nie
pozostało nic innego, jak zabrać się do pracy.
Eksperymentowałyśmy
pół soboty! A zaczęłyśmy spektakularnie, bo od… ręki
Frankensteina czyli od sprawdzenia, co się stanie, gdy wymieszamy ze
sobą ocet z sodą oczyszczoną czyli kwas i zasadę… Byłyśmy jak
Johann Rudolf Glauber, który odkrył, że gdy te dwie grupy
substancji zetkną się ze sobą, to zaczyna się gwałtowna reakcja,
którą nazwał „bitwą”.
Tak, potwierdzamy!
Dokładnie tak było! I to nie jeden raz, a chyba pięć… („Jeszcze
mamo, jeszcze!!!”).
Oczywiście, że dla
Majki to była tylko i wyłącznie dobra zabawa, że nie zrozumiała
czym są kwasy, a czym zasady (ja też tak do końca tego nie
rozumiem…), ale powiedziałam jej o tym, a później wracałyśmy
do tego jeszcze kilka razy. Może za jakiś czas, gdy kwasy i zasady
pojawią się na lekcji chemii, w jej głowie pojawi się ręka
Frankensteina i dzięki temu będzie wiedziała, że te dwie
substancje „się biją”?
„Gdy dzieci
wkraczają w wiek poznawania świata, eksperymentują niemal bez
przerwy. (…) Z czasem jednak (…) eksperymentują coraz mniej.
Rodzice i nauczyciele przekonują ich, że najlepszym sposobem
poznawania świata jest przyswajanie gotowej wiedzy z książek i z
lekcji. Do tego można jeszcze dorzucić rozumowanie, czyli logiczne
myślenie, oraz – ewentualnie – choć mniej chętnie –
obserwację przyrody i ludzi. O eksperymentach prawie się nie mówi.
Niesłusznie. Bo świat warto poznawać wszystkimi metodami, jakie są
dostępne.” [s.8-9] Wojciech Mikołuszko potraktował każde
Dziecko jak naukowca, którym w istocie każde z nich jest.
W Dzieciach jest
naturalna ciekawość świata, Dzieci uwielbiają się dziwić.
Uwielbiają dociekać, badać, sprawdzać, udowadniać. To dlatego
Majka po tym, jak pół niedzieli robiłyśmy eksperymenty z książki,
wzięła mydło, ocet, sodę, pojemnik pełen wody i gumowe rękawice
i zaszyła się z nimi w łazience. Sprawdzała. Dolewała, mieszała,
potrząsała, żeby sprawdzić, co z tego wyjdzie. Miałam nadzieję,
że jedyne co wyjdzie na pewno, to łazienka bez szwanku. Ale, jak
wiemy z historii (i z książki Mikołuszki), niektóre eksperymenty
wymagają ofiar… (mokre kolana, mokra podłoga…). Zacisnęłam
zęby, bo przecież czasem zaczyna się od błahostki, od zwykłego
zamieszania w jednej próbówce dwóch składników. Bo przecież kto
sam nie sprawdzi, ten nigdy nie będzie wiedział na pewno...
Ja też ni w ząb ani z fizyki ani z chemii, zabrakło pasji u nauczycieli, a po mojej stronie chęci. Niestety, ale chyba muszę pozbawić Cię złudzeń - mam dzieci starsze od Mai - nauczyciel, który chce i potrafi zainteresować uczniów swoim przedmiotem trafia się jeden na ...., w każdym bądź razie rzadko. A już taki, który by powtarzał dziecku, że może być kim chce... oj oj! A książka rzeczywiście interesująca, może zasiać ziarnko... ;) uściski m.
OdpowiedzUsuń