313. EDYTOR TEKSTU PODKREŚLA
PIOTR WAWRZENIUK
„STRAŻACZKA”
POŁAWIACZE PEREŁ, WARSZAWA 2015
ILUSTROWAŁA DOROTA WOJCIECHOWSKA
PIOTR WAWRZENIUK
„AGENTKA”
POŁAWIACZE PEREŁ, WARSZAWA 2016
ILUSTROWAŁA DOROTA WOJCIECHOWSKA
Niedawno moja znajoma dziwiła się, że jej studentki mówią o
sobie: „logopeda, pedagog, terapeuta, nauczyciel, wychowawca”. Że
tylko ona jest „nauczycielką, terapeutką, trenerką”. A ja się
nie dziwię. W kulturze języka polskiego dominują mężczyźni, a
kobiety podporządkowują się i przyjmują te wszystkie męskie
końcówki, jak swoje. Bez zastanowienia. Zupełnie naturalnie. Bo
wrosły w ich świat, na języku układają się odpowiednio, są z
językiem zrośnięte, nie trzeba nad nimi myśleć. Dziwnie brzmią
te kobiecie odpowiedniki, jakby tworzone na siłę, jakby wycięte z
papieru, doklejane nie tam gdzie trzeba, rozlatujące się,
nieprzystające, niewłaściwie ulepione ze słownego ciasta,
niestrawne. Oglądam je sobie z boku i widzę, jaka to wielka, jaka
ogromna walka, żeby żeńskość przebiła się do języka.
Pamiętacie „Kosmonautkę”? Dziwiłam się już wtedy językowym
zlepkom i podziwiałam wojnę, na którą wybrali się Poławiacze
pereł. To wojna o prawo kobiet do bycia w języku, do bycia
mówionymi, do bycia formalnie poprawnymi. Oczywiście, gdzieś w
podtekście można wyczytać, że kobiety mają prawo do robienia
wszystkich tych rzeczy, co mężczyźni, jeśli tylko chcą.
Oczywiście, z takim tematem łączy się nieodwołalnie słowo
„feministka”. Ja feministką nie jestem, ale doskonale rozumiem
to, co leży u podstaw tego ruchu. Wiara w kobiecą siłę, w kobiecą
moc sprawczą, w to, że nie są gorsze od mężczyzn. Niestety wiele
wieków historii sprawiło, że tak właśnie kobiety się postrzega
i dużo czasu jeszcze minie, zanim „strażaczka, kustoszka,
leśniczka czy weterynarka będzie tak samo łatwo wypowiadalne, co
strażak, kustosz, leśnik i weterynarz. Może dla córek, które
teraz przerzucają kartki tej książki maleńkimi łapkami, to
będzie już słownictwo powszechne, a może dopiero dla ich córek.
Może treści, jakie zawarte są w takich książkach, dokonają
rewolucji bezkrwawo, naturalnie i będzie tak, jakby wyssać z
mlekiem matki te wszystkie geolożki wiertnicze, elektryczki i
grabarki? Bo przecież dyrygentka, himalaistka, rzeźbiarka,
ogrodniczka, konduktorka brzmią familiarnie, wypowiada się je bez
potknięć i bez przystanków. Więc może jest nadzieja? Tyle, że
cukierniczka to wciąż, wiadomo, pojemnik na cukier na środku
stołu...
„Strażaczka” i „Agentka” są więc niewątpliwie książkami
z przesłaniem, z zadaniem, z misją. Ale ja chcę na nie patrzeć
jak na kawałek świetnej literatury i jak na genialnie
zaprojektowany przedmiot! Jak na dopracowanego, ślicznego picture
booka. Podziwiam teksty Piotra Wawrzeniuka, to igranie ze
znaczeniami, zupełnie beztroskie, zabawę ze słowami, w której się
zatracam, dna podwójne i uśmiech od ucha do ucha. Na przykład moja
ukochana hydrauliczka (tak, tak, mój edytor tekstu podkreśla mi to
słowo czerwoną, falowaną linią!) „co niedzielę spaceruje po
parku, spuszczając tygodniowe ciśnienie i kanalizując radość
rurkami z kremem”. Fantastyczne, prawda?
No i te ilustracje! Ten brak słów na obraz! Te rozedrgane linie,
kolory w niewielkiej ilości, te zawijasy i ta mnogość szczegółów!
Dorota Wojciechowska skradła mi serce już przy „Kosmonautce” i
od tamtej pory trzyma je mocno, nie puszcza. W „Strażaczce” i
„Agentce” jest w wyśmienitej formie, choć nie widziałam dotąd,
by nie była. Piękna książka, piękny przedmiot. Daję córce do
czytania, oglądania, zabawy. Niech przesiąka, a nuż uda jej się
być tym, kim chce?
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękuję za słowa do prywatnej kolekcji...