316. CZASEM NIESIE MNIE W WALIZCE
TOON TELLEGEN
„TATA”
(TŁ. JADWIGA
JĘDRYAS)
DWIE SIOSTRY,
WARSZAWA 2016
ILUSTROWAŁA ROTRAUT
SUSANNE BERNER
„Mój tata
wszystko wie!”
„Mój tata
wszystko umie!”
„Mój tata
wszystko naprawia!”
Słyszę to z jej
ust codziennie. Słowa wypadają z nich z taką mocą, że uderzają
o chodnik i to chodnik się rozpryskuje. Ona nie przyjmuje odmowy,
nie przyjmuje, jakiegokolwiek cienia krytyki – wierzy w
nieomylność, w siłę ponadludzką, we wszechwiedzę, w
niezniszczalność, idealizuje, cechy boskie przeczepia mu do rąk,
do stóp, zawiesza na rzęsach i końcówkach włosów. Nie pozwala
mu być kimś zwykłym. To tata-bohater, tata-najwyższy człowiek na
świecie, tata-co ucisza wojny. I jest po to, żeby wyrzucać zbirów
spod jej łóżka.
Zupełnie,
dokładnie, identycznie jak tata Józefa! Jak to możliwe, że i ona
i on mają tatę, który jest naj-? Jak to możliwe, że i jeden i
drugi jest w ich oczach takiego samego wzrostu? Że aż trzeba się
wspinać mozolnie do jego ucha, by zadać jakieś pytanie – taki
jest wysoki!, że nigdy nie umrze, bo umie pokonać śmierć (i mama
nie umrze i dziecko, bo tata przecież ich też obroni), że tymi
spod-łóżkowymi zbirami obydwaj mogą puszczać kaczki na wodzie i
że obydwaj ocalają świat.
A tak, że każdy
tata jest bohaterem dla swojego własnego dziecka. Każdy jest dla
niego autorytetem, wyrocznią, najsilniejszym człowiekiem świata.
Nawet, jeśli ten
tata kocha nie do końca dobrze, źle, krzywo. Bo w tacie Józefa
(pewnie w każdym innym tacie też) ja, dorosła, odczytuję też
gorzkość. To tato-znikanie. To tato-zapadanie się w sobie. Widzę,
że czasem tata idzie tak szybko, że Józef za nim nie nadąża.
„Zapomniał o mnie?”- zastanawia się chłopiec. Tata Józefa ma
dziwną pracę – codziennie rano zakłada lwią skórę i grzywę i
pożera złych ludzi. Ale czasem zapomina w progu zdjąć kostium i
przerażony Józef widzi zakrwawiony pysk… A jak uda się Józefowi
podejrzeć tatowe sny, to okazuje się, że ucieka w nich na koniu –
oddala się od domu i zabiera tylko mamę, a Józefa zostawia w
zamkniętym na cztery spusty domu. Bo mimo całej siły, wiedzy i
miłości taty Józefa, to mama jest opoką. To do niej do łóżka
można się wślizgnąć w drżącą od strachu noc, a ona nawet
przez sen wypowie imię swojego dziecka. To mama nigdy nie zapomina.
To mama jest zwykłego wzrostu. Józef zastanawia się nad
przyszłością – chciałby mierzyć tyle centymetrów, żeby być
pomiędzy mamą a tatą. Bo to okropnie trudne mieć ojca, który
jednym gestem ucisza wiatr. Trudno, bo chciałoby mu się dorównać,
ale ma się głęboko w sobie strach, że to się nie uda… To
trudne także dlatego, że ten tata musi dzielić swoją uwagę i
oddawać część siebie także innym. A jak przychodzą tatowi
koledzy, to rozmawiają w takim języku, jakiego Józef nie rozumie.
I czasami ktoś go uprowadza. A czasem tata nie poznaje Józefa na
ulicy. Ale Józef kocha ojca bardziej niż siebie samego.
To wzruszająca,
mocna, piękna książka. O tym, że tata zawsze jest, niewidzialny
nawet i że nie wiadomo, jak on to robi, ale czasem szepce do ucha
rozwiązania matematycznych równań, gdy się nie wie, ile to jest
trzysta siedemdziesiąt osiem podzielone przez dwadzieścia siedem.
Że jest nawet wtedy, gdy odchodzi. To książka niełatwa, pełna
symboli, absurdalnych scen, jakiejś duszności też, niepokoju. Ale
to książka o miłości. Ja, zakochana w Tellegenie po koniuszki
uszu, uważam, że napisał książkę nadzwyczajną. Ot, kilka
historyjek w swoim stylu – rozmowy z muchami, złamanie człowieka
na pół i szycie go grubą czarną nicią i czerwony drewniany
młotek, którym mama zmniejsza tatę do rozmiarów jego syna. Ale w
tym wszystkim są jeszcze podziemne znaczenia, międzykartkowe oceany
uczuć, myśli, wzruszeń, łez. I tylko nie pasują mi do tej
książki ilustracje. Bo Berner jest jasna, dziecięca, uśmiechnięta,
kolorowa, a Tellegen jest czasem czarny do niewidzialności. I ten
pean na cześć taty mógłby być malowany ręką Ewy Stiasny (tak,jak dwie poprzednie jego książki u Dwóch Sióstr), bo jej
rozedrgana, zaplątana, nieprosta kreska, pasuje dużo bardziej. Bo
to trochę jak obrazem śpiewać pieśń pochwalną.
Tata umie przecież
wszystko – wyprowadzić za trąbę rozwścieczonego słonia z zoo
albo schować Józefa w walizce i nieść go na spacer. To nic, ze
czasem zapomina go z tej walizki wyjąć. To nic, że czasem zbyt
mocno chce, żeby Józef już dorównywał my wzrostem. I rozciąga
go jak gumę i nawet na chwilę mierzą tyle samo. To nic, że czasem
przestaje mówić, albo wpada w tajemniczą dziurę w podłodze.
Wszystko to nic, bo
najważniejsza i najpiękniejsza w tej książce nie jest miłość
taty do syna – ta jest ułomna, powykrzywiana, koślawa, nieporadna
czasem, czasem wręcz brutalna. Najważniejsza jest ta miłość
odwrotna, w drugą stronę, miłość syna do ojca, dziecka do ojca,
taka ślepa, gdy syn nie do końca wszystko rozumie, ale bierze
całość, bo wie, że tylko jego tata jest najwyższy na świecie,
tylko on nie da wyciąć mu migdałków i tylko on jeden sprzedaje
bohaterstwo i bohaterskie czyny, bo ma ich tyle, że wystarczy
przecież dla wszystkich...
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękuję za słowa do prywatnej kolekcji...