309. POBUDKA!
CATHERINE RAYNER
„ERNEST”
(TŁ. ANNA
GOŁEBIOWSKA)
ENEDUERABE, GDAŃSK
2013
ILUSTROWAŁA
CATHERINE RAYNER
Rodzic czyta książkę
dziecięcą trochę z przymrużeniem oka. Czasem czyta tylko jednym
okiem. A drugim okiem śpi. Albo zerka w komórkę. Albo podgląda
wyniki meczu na ekranie telewizora. Rodzic czyta książkę dziecięcą
połowicznie, bo wie, jakie będzie zakończenie. Przed czasem
rozwiązuje zagadkę kryminalną w dziecięcych kryminałach. Nie
uroni łezki nad smutnym losem czyimś, bo wie, że wszystko „będzie
dobrze”. Nie zaskakują go zwroty akcji, bo zwrócony już był
przez zakrętem. Rodzic wie za dużo, dlatego wydaje mu się, że w
książkach dziecięcych nic nie może go zaskoczyć. Stagnacja,
dobra ze złem wygrywanie, moralizatorstwo… Suspens? Jaki suspens?!
To nie „prawdziwa literatura”! To przecież zwykła książka dla
dzieci.
Tym razem jest zgoła
inaczej, choć wszystko zaczyna się jak zwykle…
Rodzic czyta książkę
swojemu dziecku. Książkę wybitnie dziecięcą, wielką, z
ogromnymi obrazkami, z wielkimi literami, których jest malutko
(dobra nasza, pójdzie szybko!). Bohaterów jest dwóch – jeszcze
większy, jeszcze ogromniejszy niż książka łoś i maleńki gryzoń
(chomik jakiś…), więc muszą być dwa głosy. Dla łosia gruby,
przypodłogowy bas. Bo przecież skoro jest taki ogromny, że wystaje
poza książkę, to musi mieć potężne struny głosowe! Okazuje
się, że gryzoń właściwie się nie odzywa. Ale jest, wytrwały,
lojalny i pomocny. Cała zaś rzecz w tym, że łoś koniecznie, ale
to koniecznie musi dostać się do książki. Tylko albo noga
wystaje, albo poroże, albo sam tył się mieści, albo tyłu
brakuje. Nie pomaga wciąganie za nogę, nie pomaga pchanie ni
wciskanie. Książka za mała, a łoś za duży. Ernest chce tak
bardzo, że „wkręca się, wczołguje, wdziera, wgramola, próbuje
wtargnąć i wtarabanić się” do środka. Ale tu nie da się siłą,
tu trzeba sposobem… I nagle okazuje się, że Rodzic budzi się ze
swojego pół-letargu, bo jak właściwie ten łoś wejdzie do
książki? Że wejdzie, to przecież oczywiste! To duża, piękna
książka dla dzieci, z prześlicznie namalowanymi bohaterami, z
przesłaniem. Przesłanie jest proste – dasz radę, trzeba tylko
znaleźć sposób. I jeszcze to, że jeśli obok masz kogoś, kto cię
wspiera, nic nie jest niemożliwe. Wszystko jasne, wszystko
oczywiste. ALE JAK ŁOŚ WEJDZIE DO KSIĄŻKI?
Rodzicu, pobudka!
Jesteś Ty, Twoje Dziecko i Wasze czytanie. W ciągu tych paru minut,
które trwa lektura czujecie dokładnie to samo: czystą, niezmąconą,
dziecięcą ciekawość…
Ja już wiem. Moje
Dziecko wie. Wiemy obydwie po kilkanaście już razy… I mimo
zaspokojenia ciekawości, uśmiechamy się za każdym razem.
„Sprytne!” - mówimy do siebie porozumiewawczo i puszczamy oczko.
Genialnie napisana recenzja! Lecę do biblioteki! :-)
OdpowiedzUsuńPodobne odczucia miałam przy czytaniu "Książki bez obrazków" - kilkanaście razy pierwszego dnia i niezliczoną ilość razy przez kolejne miesiące ku uciesze mojego dziecka. Bez zaangażowania rodzica się nie da. Widzę, że w tym przypadku szaleństwo tkwi w ilustracjach. Koniecznie muszę tę książkę przetestować na sobie.
OdpowiedzUsuńUwielbiam Twoje teksty! Pierwszy akapit - sama prawda, ale jest mnóstwo wyjątków. Teraz czytamy z Młodszym "Pionierów" i oko nigdzie nie ucieka, ni tryb stand by się nie włącza :P Obaj chłoniemy :)
OdpowiedzUsuń