69. NA DŁONI
ROBERTO PIUMINI
„MACIUŚ I DZIADEK”
(TŁ. EWA NICEWICZ-STASZOWSKA)
ILUSTROWAŁA EWELINA WAJGERT
[Królowa Bona otworzyła Polskę na
świat, Bona otwiera Polskę na niesłusznie zapomniane książki]
„Pójdźmy na taki spacer jaki
najbardziej lubimy” - mówi Dziadek do Maciusia.
Maciuś jest najmłodszym wnukiem i
chyba tym najulubieńszym, tym, który pewnie przychodzi do Dziadka
powierzając mu swoje sekrety i pewnie przynosi my zerwane po drodze
źdźbło trawy. Bo Dziadek traktuje Maciusia jak myślącą, pełną
istotę. I chyba te sekrety chowa głęboko w kieszeń, a potem
zażywa jak pastylki. Bo między nim a wnuczkiem jest niesamowita
więź, niepowtarzalna i niebanalna – to oni mają wspólny spacer,
który najbardziej lubią i to Maciusia dziadek bierze za rękę i
wymyka się z nim z łoża śmierci. Mimo, że wkoło niego stoją
mama, tata, sześcioro wnucząt i kilkoro przyjaciół rodziny.
Bo cała rodzina przyszła pożegnać
się z Dziadkiem – jedni płaczą, a inni dopiero będą płakać.
Tylko Maciuś zastanawia się, dlaczego, bo Dziadek przecież jest
taki jak dawniej. Tak jak dawniej chwyta dłoń ukochanego wnuczka i
tak jak dawniej idą – tylko sposób jest trochę inny, bo wymykają
się światu i wychodzą przez zwykłe drzwi, a znajdują się na
niezwykłej łące.
Dwóch mężczyzn – taki, który już
odchodzi i taki który dopiero się wypoczwarza z dzieciństwa, idą
obok siebie w swój ostatni spacer. Rozmawiają, bo to lubią robić
najbardziej. Zastanawiają się nad pojęciem prądu rzeki, łapią
dwukolorowego konia na jabłko, przechodzą wspólnie przez labirynt
słoneczników, wdrapują się na wieżę widokową.
I jeszcze szukają skarbu – mapą są
ich splecione dłonie – gdy układają je tuż obok siebie, rysuje
się na nich wyraźna droga – czy odnajdą coś na jej końcu?
I tylko Dziadka jest coraz mniej, jest
coraz niższy, coraz chudszy, nawet już Maciuś przewyższa go
wzrostem. Ale wciąż wędrują, do czasu, aż Dziadek mieści się
już w maciusiowym wnętrzu...
Dawno żadna książka tak mnie nie
wzruszyła – kartki mokre od łez. Nie za Dziadkiem – taka jest
kolej rzeczy, choć umieranie boli tych, co pozostają. Płakałam
nad pięknem tej śmierci, nad jej uwzniośleniem, nad tym, jak w
magiczny sposób można uczyć się od Dzieci żałoby. W głowie mam
opowieść mojej cioci – mój Tata, gdy był mały, patrzył, jak
umiera jego Dziadek. Dawno to było i w zwyczaju było wystawianie
zwłok w domu, aby każdy miał szansę się pożegnać ze zmarłym.
I, wedle słów mojej cioci, mój mały wtedy jeszcze nie-Tata,
przychodził do swego martwego dziadka i opowiadał mu dzień i
pokazywał nowe spodnie, wszystko jak dotychczas, bo miał go w sobie
i umiał z nim rozmawiać, mimo że usta dziadka już się nie
poruszały.
O tym jest ta książka. O wierze, że
śmierć to tylko taki żart, takie przymrużenie oka, że człowiek
też może zmienić stan skupienia i zamienić się w uczucie, o tym,
że gdy się kocha naprawdę to po prostu połyka się swoją miłość,
albo wciąga nosem. A ta miłość jest z nami na zawsze.
„Wiem” - odpowiedział na to
Maciuś.
[mojej własnej Babci, w rocznicę
tego, jak stała się tak mała, że zmieściła się do mojego
wnętrza]
[Dziękujemy królowej Bonie za
mecenat]
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękuję za słowa do prywatnej kolekcji...