601. MUZYCZNY WEEKEND: TŁUMACZKA
JUSTYNA BEDNAREK
„W TO MI GRAJ!”
PORADNIA K, WARSZAWA
2016
ILUSTROWAŁ JÓZEF
WILKOŃ
Wyobrażam to sobie
tak: wielka gala tłumaczy literatury. Długie suknie, smokingi i
kryształowe kieliszki. I na podium jedna osoba: Justyna Bednarek. Z
nagrodą specjalną za tłumaczenie. Hę? Przecież „W to mi graj!”
nie jest tłumaczeniem, jest autorską książką Justyny Bednarek,
napisaną w rodzimym, ojczystym języku. Ale ja się będę przy tej
nagrodzie upierać. Bo Bednarek dokonała czegoś niezwykłego!
Przełożyła muzykę na słowa. Przełożyła nuty na litery.
Przełożyła walce, fugi, marsze i symfonie na bajki! Uczyniła
bohaterami bajek utwory statecznych panów – Vivaldiego, Ravela,
Mozarta, Bacha, Czajkowskiego, Griega, Bizeta, Beethovena, Verdiego,
Saint-Saënsa, Gershwina
i Chopina. Dwunastu genialnych muzyków spotkało się na stronach
jednej książki. Dwanaście utworów, które zna każdy. Nieprawda?
Prawda! Też nie zdawałam sobie z tego sprawy. Nie jestem znawczynią
muzyki poważnej. Słyszałam oczywiście o Szopenie, kojarzę
dźwięki marsza Mendelssohna, umiem zanucić fragmenty z „Czterech
pór roku” no i kiedyś słuchałam Vanessy Mae. Ale jeśli ktoś
miałby mnie egzaminować z librett znanych oper albo nazwisk
kompozytorów albo ich przynależności do epoki, to poległabym na
pytaniu o imię. Może nie moje, ale już Gershwina czy Bizeta to na
pewno. Więc zdawało mi się, że utwory, o których mowa w tych 12
bajkach będę słyszeć pierwszy raz. Tymczasem…
Ale od początku! Na
początku jest „Wiosna”. I Teodozja, która ma wrażliwe ucho. I
to ucho jest odstające. I to ucho ucieka jej nocami na dwór, żeby
słuchać gadania ptaków. Choć mama usilnie stara się je
przyklejać do głowy Teo, żeby tak nie odstawało. A ono tak się
napręża, tak się gimnastykuje, aż uwalnia się od Super Mocnego
Plastra i… hop! siup! przez okno! Słuchać, słuchać, słuchać!
Ale przed świtem wraca do głowy Teodozji, napełnione trelami,
piskami, ćwierkaniem i darowuje to wszystko Teodozji, która po
przebudzeniu pamięta każdy dźwięk. No i my włączamy tę
„Wiosnę” sobie i słuchamy. I jest dokładnie tak, jak to
opisuje Justyna Bednarek! Wszystko to, co w „Wiośnie” na
papierze, to też u Vivaldiego. Niesamowite! Jak ona to zrobiła? Jak
jej się udało tak sprytnie na bajkę zamienić muzykę klasyczną?
Ale dalej jest lepiej i lepiej! Współczesne dzieci, które łączy
miłość do dźwięków, pojawiają się na stronach tej książki i
biorą udział w przygodach, zbudowanych z dźwięków najbardziej
znanych melodii najbardziej znanych kompozytorów. Czy Bednarek ma
jakiś program komputerowy, który pozwala zapis nutowy zmieniać w
historie? Bo tak to właśnie czuję! Jakby dotknęła batutą nut, a
one się w szeregi literek złożyły i opowiedziały dzieciom bajki.
I dorosłym. Bo ja byłam równie zaczarowana, jak moje córka. A gdy
te bajki już przeczytamy, to litery znów są muzyką, bo włączamy
każdą po kolei melodię i słuchamy, porównujemy z treścią,
zachwycamy się. Więc trwa tu nieustanna alchemia słowno-muzyczna.
W jedną i w drugą stronę odprawiają się czary. A jeszcze okazuje
się, że te wszystkie melodie znamy dobrze! Nie wiem gdzie je
słyszałam, ale są we mnie, żongluję nutkami, nucę sobie, znam
świetnie każdy kolejny dźwięk, wiem, co nastąpi. Ale wszystko
słyszę teraz inaczej! Bo słyszę też historiami! I moja córka
nasiąka tymi dźwiękami, łowi je swoimi nieodstającymi uszami,
bierze do serca, zupełnie mimochodem edukuje się muzycznie. No a do
tego ilustracje! Fenomenalne! Właściwie to oczywiste, skoro wziął
się za nie jeden z najważniejszych, największych mistrzów
ilustracji polskiej – Józef Wilkoń. Ale czuję, że Wilkoń tak
dobrze słyszy muzykę! Słyszy ją wszystkim, nie tylko uszami,
słyszy ją całym ciałem. I pędzlem!
To wszystko razem
jest materiałem na lekturę obowiązkową, na klasykę. Tak pięknie
skomponowane, że ja mogę tylko tańczyć i śpiewać. I grać na
wszystkim, co pod ręką!
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękuję za słowa do prywatnej kolekcji...