588. THE WEEK OF HOPE: NA CZERWONO
MARCIN
SZCZYGIELSKI
„LEO
I CZERWONY AUTOMAT”
INSTYTUT
WYDAWNICZY LATARNIK, WARSZAWA 2018
ILUSTROWAŁA
DOROTA WOJCIECHOWSKA-DANEK
Zaczyna
się od pani Adeli. Niby nic. Pani Adela to sąsiadka z drugiego
piętra. Nie wychodzi z domu, ale świat przychodzi do niej przez
telewizor. Telewizor jest zawsze włączony. Ale tym razem – cisza…
Pani Adela nie chce już oglądać telewizji, martwi się, denerwuje
i nie chce już patrzeć na to, że „ludziom znudziło się być
dobrymi.” [s.36]. Pani Adela prosi też, by zamknąć drzwi na
klucz. Do tej pory nie pamiętała nawet, że ma w nich zamek...
Zaczyna
się od napisów. Niby nic. Pomazana witryna baru, w którym pan Ali
sprzedawał pyszny hummus i zapiekanki. Nie da się zmyć tych bardzo
brzydkich napisów. Pan Ali stoi bezradnie obok wiadra i szczotki.
Przepędza chłopców, których do tej pory częstował słodką
baklawą…
Zaczyna
się od tego, że mamy nie ma w domu. Niby nic. Ale przecież była
zawsze. Czekała z ciepłym obiadem. W piekarniku zawsze było jakieś
ciasto, bo mam piekła torty na zamówienie. A teraz zimne kanapki i
obietnica, że wróci na kolację. Tylko dlaczego tak trudno najeść
się takim obiadem?
Zaczyna
się od aluzji. Niby nic. Dwóch przyjaciół, takich na dobre i na
złe, takich, którzy podają ci swój kod do domofonu, rzucają w
powietrze małą uwagę o tym, że jesteś „nienaturalny”,
zrobiony. Pod tymi słowami jest inne: „nie pasujesz”, choć
jeszcze nie wypowiedziane głośno, to już wibruje i boli...
Zaczyna
się od niewielkiej śrubki. Niby nic. Maleńkiej, prawie
niewidocznej. W czerwonym kolorze. Z jakiegoś dziwnego materiału.
Te śrubki zaczynają pojawiać się wszędzie – w szafie mamy
przyjaciela, w kieszeni sąsiada, nawet w twoim własnym piekarniku,
choć do tej pory były tam tylko ciasta...
Zaczyna
się od krat, od systemów antywłamaniowych, od alarmów…
Zaczyna
się od wielkiej budowy, którą widać z każdego miejsca w Mieście.
Ta dziwna konstrukcja pod rusztowaniem ma czerwony kolor. Zupełnie
jak...
A
nie, tak naprawdę najpierw było Miasto. Piękne. Pełne szerokich
ulic, fontann i parków. I wesołe, bo mieszkali w nim dobrzy ludzie.
Tacy, którym zależy na Mieście. Życzliwi. Radośni. Którzy nawet
jak się pokłócą, to się godzą, bo „po prostu wszystkim w
Mieście zależy, aby mieszkańcy mieli dobre życie – nie tylko
oni sami, ale też ich sąsiedzi.” [s.37]. W Mieście mieszkał
chłopiec. Leo. Zwyczajny. Choć z próbówki. Urodził się z dzięki
metodzie in vitro. In vitro znaczy w szkle. Znaczy też tyle, że
czasem miłości potrzebna jest nauka. Że ktoś kiedyś wpadł na
pomysł, by nauka służyła ludziom i wykorzystał swoją wiedzę i
talent, by opracować metodę poczęcia dziecka w warunkach
laboratoryjnych, a nie… no jak zwykle… Wszystko było dobrze,
normalnie, choć nie wszyscy Leo lubili. Czasem słyszał o sobie
dziwne rzeczy, ale nauczył się nie zwracać na nie uwagi. Wierzył
w siebie, bo miał kochającą mamę, przyjaciół, którzy nigdy nie
zawodzili, marzenia jak „normalne” dzieci, lubił czytać komiksy
jak „normalne” dzieci i miał nawet pępek, choć nie każdy w
Mieście w to wierzył.
Co
się stało, że nagle ktoś nazywa go „innym”, wytyka palcami, a
jego nauczycielka sugeruje chyba nawet, żeby zmienił szkołę…?
W
tej książce wszystko układa się jak na dobrze wykreślonej mapie.
To mapa szlaku od nienawiści z powrotem do miłości. No a jeśli
nie aż do miłości, to przynajmniej do tolerancji. Nienawiść
wymaga siły, jest wyczerpująca. Nic dziwnego, że gdy budujesz
machinę hejtu, to nie masz czasu na nic innego – na bliskich, na
rozmowę, na radość, na zaufanie, na normalne życie. Możesz tylko
dokładać wciąż nowe śrubki, złączki, rury i przekładnie. Ale
Szczygielski, ustami Leo, oczami Leo, jego postawą i zaangażowaniem
daje wskazówki – jak obudzić się z tego snu, jak znów zacząć
patrzeć sobie w oczy.
Marcin
Szczygielski jak zawsze skradł mi serce. Nie! Właściwie oddałam
mu je bez walki. Masz, weź, skoro w zamian opowiadasz takie piękne,
mądre, wzruszające historie! Jako czytelnik dorosły oprócz
perfekcyjnie wymyślonej fabuły, doceniam te wszystkie literackie
aluzje, tę symbolikę, tę dbałość o każdy najmniejszy szczegół!
To naprawdę doskonała książka, bardzo współczesna, aktualna,
odważna (kto, jak nie Szczygielski podjąłby się pisania o dziecku
z in vitro, no kto?), a jednocześnie uniwersalna i ponadczasowa.
Szczygielski kolejny raz spisał przykazania dla współczesnego
człowieka. Są właściwie takie same od wieków, ale powiedziane
językiem baśni, mogą trafić do większej liczny serc. A jeśli
trafią do serca dziecka, do serca czystego jeszcze, to może
rozsieje się to dobro po całym Mieście? A trafić do tych serc nie
będzie trudno, bo czyta się tę książkę doskonale, akcja nie
zwalnia ani na sekundę i do końca nie wiadomo, czy to wszystko nie
skończy się po prostu jedną wielką, wcale niepiękną,
katastrofą. Dech zapiera, włos się jeży i nie można odłożyć
lektury choćby na minutę. Leo został właśnie moim nowym
ulubionym superbohaterem! Szczygielski jest nim od dawna.
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękuję za słowa do prywatnej kolekcji...