586. RYTUAŁY
W każdej książce
dla rodziców jest powiedziane, że dzieciom potrzebne są rytuały,
coś stałego, coś niezmiennego, coś, do czego zawsze będą mogły
się odwołać, na tym oprzeć. Lubię nasze. Te małe i te duże.
Również mi dają one poczucie komfortu, rozlewają się ciepełkiem
po okolicach serca. Jednym z naszych rytuałów jest coroczne
wieszanie kalendarza na ścianie u Majki w pokoju. I to od majkowego
„zawsze” czyli od roku 2013 (urodziła się na koniec września
2012 roku) jest kalendarz z Panem Kuleczką. Od zawsze są w nim
naklejki (które w pierwszych latach rekwirowałam ja, ozdabiając
nimi z radością i niestopowaną niczym obfitością swój podręczny
kalendarz książkowy), od zawsze jest w nim opowiadanie, które nie
znajduje się w wersji książkowej, od zawsze jest w każdej kratce
trochę miejsca, żeby zapisać imię koleżanki, która ma urodziny
albo też informację, że akurat tego dnia wypadł pierwszy ząb
(albo się pojawił). I od zawsze są w nim przepiękne ilustracje
Elżbiety Wasiuczyńskiej (ze wspaniałymi, metaforycznymi lub
dowcipnymi podpisami, dokładnie w stylu panakuleczkowym, które
dopełniają całości). Tylko jedno się zmienia – mam wrażenie,
że co roku te ilustracje są piękniejsze, bardziej dopracowane,
bardziej wysmakowane.
Sami zerknijcie, czy w tym roku nie jest jeszcze piękniej niż w zeszłym?
TU możecie zobaczyć kalendarz na filmiku.
TU możecie zobaczyć kalendarz na filmiku.
Zgadzam się, z roku na rok ilustracje są coraz piękniejsze. Jeśli położymy obok siebie ostatnie kalendarze i któryś z pierwszych, widać jak ciągle rozwija się warsztat malarski Elżbiety Wasiuczyńskiej. Obrazy są mniej dosłowne niż na początku, niesamowite operowanie światłem i kolorem. Przestałam już patrzeć na nie jak na ilustracje dziecięce, mogłyby być niezależnymi obrazami. Najnowszego kalendarza jeszcze nie mam (nadrobię w najbliższych dniach), ale ciągle wpatruję się w grudzień już minionego roku. Brak choinki, Mikołaja lub prezentów, a nastrój grudniowych przedświątecznych dni oddany niesamowicie, chociaż w nieoczywisty sposób. Chapeau bas.
OdpowiedzUsuń