511. AUTOGRAFY WTK 2018 – JUSTYNA BEDNAREK (I DANIEL DE LATOUR)
JUSTYNA
BEDNAREK
„BABCOCHA”
SERIA
LATAWIEC
PORADNIA
K, WARSZAWA 2018
ILUSTROWAŁ
DANIEL DE LATOUR
Myślałam,
że już się nie da. Że tekst (teksty!) o Skarpetkach są doskonałe
i absolutnie nie ma możliwości, żeby napisać coś lepszego. Że
to szczyt szczytów i Everest możliwości. No bo czy może być coś
doskonalszego, niż te Skarpetki? Takie już poprzecierane na piętach
od czytania (pierwsza część jest w końcu lekturą szkolną!). A
tu nagle… Whops! She did it again! I zrobiła to jeszcze lepiej,
niż wcześniej. Jak to w ogóle możliwe?
Kiedyś,
w zamierzchłych czasach, gdy decydowałam się na temat mojej pracy
magisterskiej, to bardzo chciałam pisać o prozie (i filmach) Jana
Jakuba Kolskiego. Dlaczego? Bo zafascynowana byłam jego autorskim
mikrokosmosem! Wziął polską wieś – trochę biedną, trochę
zapyziałą, trochę zabobonną, bardzo wsobną, nie znoszącą
zmian, wciąż w chustce na głowie, zawiązanej pod brodą, z
przydrożnymi krzyżami i figurkami świętych na rozstajach dróg i
unurzał ją w cudach. To był taki swoisty realizm magiczny, bardzo
polski, związany z naszym dziedzictwem, z naszą historią, z naszą
kulturowością, z naszym postrzeganiem świata. Bardzo zaplątany w
religię, ale religię nie wolną od cudów wszelkich, religię, w
której święty był niejako kumplem, do którego można przyjść,
wyżalić się i złożyć prośbę o pożyczenie 5 złotych na wino.
W tym upatrywałam tej magii – w zaprzyjaźnieniu z nienazwanym, z
magicznym, w przyjmowaniu go ot tak, po prostu. Jańciowi Wodnikowi
woda stała się posłuszną? Nie dociekamy, dlaczego, idziemy za
nim, wyznajemy go, dopóki będzie miał moce. Dlaczego piszę teraz
o Kolskim i jego mikroświatach? Bo to drżenie serca, które
towarzyszyło mi wtedy przy czytaniu, to absolutne zespolenie z
tekstem, tę magiczną więź i całkowite zrozumienie i oddanie,
poczułam ponownie przy lekturze „Babcochy” Justyny Bednarek.
Dziś usłyszałam w radiu przy okazji jakiejś rozmowy o muzyce,
termin „psychika polskości” - i tak, to właśnie wtedy tak
ukochałam w prozie Kolskiego i tak, to właśnie znalazłam teraz w
„Babcosze”!
Między
Krzywym, Końskim i Dydnią jest sobie wieś Grajdołek (no czy może
być lepsze miejsce akcji niż wieś Grajdołek???). Do Grajdołka
przywiewa Babcochę. Nie na miotle, ale na gradowej chmurze. Kim jest
Babcocha? Ni mniej ni więcej, tylko wiedźmą. W każdej wiosce musi
być wiedźma, bo inaczej to nie jest prawdziwa polska wieś. Czasami
czarownice posługują się tylko ziołami, czasami łapią w dzbany
światło księżyca. Babcocha ma walizkę pełną mazideł i
wewnętrzną moc. Strzela palcami stóp i już się staje to, co
sobie postanowi! Zatrzymała chmurę, wylądowała, weszła do chaty
i została. A w chacie było miło. Bo po poprzednim właścicielu
został garniec z miodem, a w kątach pajęczyny (jak wiadomo,
czarownice i pająki żyją w wielkiej zgodzie). A żeby obraz był
pełny, pełniuteńki, w rozłupywanych właśnie orzechach Babcocha
znalazła Orzechowe Licho, które oczywiście z Babcochą zostało.
Babcocha
jest obca, więc Grajdołek przyjmuje ją z rezerwą. Najpierw, jak
na zamknięty mikrokosmos przystało, najeża się i patrzy spod
byka. Ale szybko okazuje się, że Babcocha przybyła, by czynić
dobro. Dba o tych najbardziej pokrzywdzonych przez los, na sercu leży
jej los zwierząt i roślin (jakaż piękna jest historyjka o tym,
jak Babcocha ratuje stroskanego żołędzia!), jest w zgodzie z
naturą. Nie waha się dać prztyczka w nos tym, którzy śmiecą,
kradną, niszczą. Nawet, jeśli to najbardziej szanowane osoby w
wiosce – sołtys, młynarz czy sprzedawca.
Babcocha
wylądowała obok opuszczonej grajdołkowej chaty nie bez przyczyny.
Owszem, Grajdołek nie ma czarownicy na etacie (i chyba do tej pory
nie zdawał sobie sprawy, że jej potrzebuje), ale tak naprawdę
Babcocha przyleciała tu z powodu jednej małej dziewczynki –
Bernadetty. Bernadetta i Babcocha spotykają się w lesie.
Dziewczynka ma czarne oczy, czarne włosy, czarne skarpetki i czarne
paznokcie. I pewnie trochę czarno jej w sercu.
„-Czemu łazisz sama po lesie?- ciągnęła Babcocha. (…)
„-Czemu łazisz sama po lesie?- ciągnęła Babcocha. (…)
-Przyszłam
do lasu, bo gdzie indziej nie jest dziś zbyt przyjemnie.” -
odpowiada Bernadetta. I Babcocha już wie, czuje po prostu, po co
jest w Grajdołku. I zabiera Bernadettę na omlet z jagodami. Między
Babcochą a Bernadettą rodzi się piękne uczucie, to najprawdziwsza
przyjaźń, która polega na zaufaniu, na opiekowaniu się, na
doglądaniu drugiej osoby, na tym, że przyjaciel czuje się
najważniejszy na świecie. Bernadetta do tej pory chyba jeszcze
nigdy się tak nie czuła. Nie ma mamy (a tak bardzo chciałaby
mieć!), a jej tata, stolarz Antonii Ryba, od długiego już czasu
nie zwraca uwagi na córkę (a może nigdy nie zwracał?). Woli
spotykać się z kolegami (sołtysem, młynarzem i sprzedawcą),
słuchać głośno muzyki, nie zważając na to, że w pokoju obok
pewna mała dziewczynka próbuje zasnąć, nie czytając jej bajek na
dobranoc i pijąc nieustannie sok malinowy z puszkach i butelkach…
Po to jest Babcocha. Nie tylko po to, żeby ratować żabę, której
młynarz z Nowotańca niechcący obciął nogę kosą, nie tylko po
to, żeby sklepowa Renata mogła kupić sobie wymarzony telewizor
(zresztą za zaczarowane żołędzie), nie tylko po to, by pomóc
młynarzowi posiać rzepak (zresztą pod rękę ze świętym
Bartłomiejem, co zwykle stoi sobie przy drodze z Grajdołka na
Krzywe), ale po to, by zabrać Bernadettę na przejażdżkę na
wietrze, by zamienić jej dziś na wczoraj, a wczoraj na jutro (żeby
się zrobiło przyjemniej), żeby nauczyć ją wyć do księżyca jak
wilk, żeby zabrać ją na poszukiwanie skarbów albo żeby po
prostu, posiedzieć z nią nad rzeką i powrzucać piasek do wody
(„bardzo miły dźwięk”). Jest po to, żeby jedna mała
dziewczynka uwierzyła w siebie. Jest po to, żeby jednej małej
dziewczynce uratować świat. Spłakałam się na dwie i pół paczki
chusteczek!
I
żeby nie było, że ja tu z mikrokosmosami, polską tożsamością
kulturową, Janem Jakubem Kolskim, analizą dziedzictwa narodowego, a
dzieci, do których przecież kierowana jest ta książka nie mają
pojęcia „co poeta miał na myśli” – 5,5-latka „Czytaj,
czytaj 'Babcochę!' Nie kończ jeszcze! Jeszcze dwa rozdziały
chociaż” (a ciężko jest dzielić czytanie „Babcochy” na
kilka razy, bo rozdzialiki są krótkie, jednostronicowe, więc „No
dobrze, jeszcze tylko jeden” aż samo się ciśnie na usta).
5,5-latka po lekturze „Podobało mi się! Bardzo mi się
podobało!”. Na pewno ja i ona zupełnie inaczej postrzegamy tę
lekturę (sok malinowy kontra „sok malinowy”), ale każda wyciąga
coś dla siebie. Ona bajki, które mają morał – czyń dobro!, ja
realną historię z życia wziętą (tylko trochę przebraną), która
ma morał - czyń dobro! Bo ostatecznie cała magia świata jest po
to, żeby na świecie było lepiej. Przynajmniej ta magia, którą
uprawia Justyna Bednarek.
Tylko
tydzień został do Targów Książki, które w tym roku będą dla
mnie wyjątkowo pracowite. Będę siedzieć i podpisywać bajki i
nie-bajki przy stoiskach pięciu wydawnictw. Gdyby ktoś miał ochotę
spotkać się ze mną przy tej okazji, wrzucam małą ściągawkę :)
W
PIĄTEK, 18 maja - będę podpisywać Pana Kardana, przy stanowisku
wydawnictwa Bajka, między godziną 14 a 15 (bardzo żałuję,
że Adam
Pękalskibędzie
w tym czasie daleko!)
W
SOBOTĘ, 19 maja
między 11 a 12 będziemy z Jagna Kaczanowska podpisywać Ogród Zuzanny, przy stanowisku wydawnictwa WAB
między 11 a 12 będziemy z Jagna Kaczanowska podpisywać Ogród Zuzanny, przy stanowisku wydawnictwa WAB
od
12.30 do 13.30 razem z Marta
Kurczewska będę
podpisywać Dusię i Psinka-Świnka przy stanowisku Naszej Księgarni
od
13.30 do 14.30 razem z Daniel
de Latour będziemy
podpisywać Babcochę, przy stanowisku Poradni K (i nie chcę już
słyszeć o Skarpetkach! Babcocha jest lepsza!)
od
15.30 do 16.30 razem z Marcin
Minor poprowadzimy
warsztaty Kudełkowo-Grubelkowe (Kudełek i Grubelek to dwa kłębki
kurzu, z Historii spod podłogi w trzech częściach) przy stanowisku
wydawnictwa Egmont.
Voila.
Będzie mi bardzo miło zobaczyć znajomych i nieznajomych
:)
Justyna Bednarek
<3 <3 <3 !!!
OdpowiedzUsuńFaktycznie bardzo ciekawie napisane. Czekam na więcej.
OdpowiedzUsuń