383. DZIADKA DZIEŃ CZYLI O DOCENIANIU
DAVID WALLIAMS
„WIELKA UCIECZKA
DZIADKA”
(TŁ. KAROLINA
ZAREMBA)
MAŁA KURKA, PIASTÓW
2016
ILUSTROWAŁ TONY
ROSS
Dziadkowie są
różni. Są tacy, którzy gotują wyśmienicie i tacy, którzy
podają budyń czekoladowy w zupie pomidorowej. Są tacy, którzy
zabierają swoje wnuki na stateczne spacery, na których nie można
się wybrudzić i tacy, którzy ćwiczą z nimi na sucho skoki
spadochronowe. Są tacy, którzy nie pozwalają oglądać telewizji i
tacy, którzy puszczają „Dosięgnąć nieba” tak często, że
zna się na pamięć wszystkie dialogi. Bo też nie każdy dziadek
był kiedyś pilotem Królewskich Sił Powietrznych. A Dziadek Jacka
owszem. Wciąż chodzi ubrany w wykrochmaloną koszulę i krawat
RAF-u i cały czas hoduje imponujące wąsy asa przestworzy. To, że
nie jest już pilotem spitafire'a można poznać po tym, że na
nogach ma zawsze kapcie, bo zapomina założyć buty. Jack jest
wielkim fanem swojego dziadka – to dziadek kształtuje jego
światopogląd, pasje i marzenia – w przeciwieństwie do zahukanego
ojca, wymęczonego życiem księgowego i matki, sprzedawczyni serów,
która nieustannie pachnie goudą i niebieskim pleśniowym. Jack jest
inny od swoich rówieśników – nie interesują go gwiazdy popu,
ani nawet popularna kostka Rubika, nie gra w piłkę ani nie biega po
podwórku – Jack skleja modele samolotów i czeka na niedzielę. To
w niedzielę może pojechać do Dziadka i spędzić z nim najlepszy
wieczór z całego tygodnia. Są najlepszymi przyjaciółmi, rozumują
się jak nikt! Jack uwielbia opowieści Dziadka o tym, jak brał
udział w II wojnie światowej, o tym, jak szybował w przestworzach,
uwielbia improwizowane walki, gdy dziadek niewidzialnym działem
niewidzialnego samolotu zestrzeliwuje niewidzialnych wrogów i nawet
te chwile, gdy rozpościerają nad sobą niewidzialny spadochron, bo
muszą się ewakuować. Jack żyje marzeniami – o tym, że kiedyś
będzie latał. Przecież to mu właśnie obiecuje Dziadek – że
Jack będzie kiedyś doskonałym pilotem…
Wszystko układa się
dobrze, aż do czasu, gdy pewnego dnia Dziadek słysząc sztuczne
ognie, upiera się, że wszyscy muszą schować się w schronie. A
innym razem dzieli maleńki kawałek czekolady na cztery, mówiąc,
że to racje żywnościowe. No i jest jeszcze ten raz, gdy w
supermarkecie wskakuje do koszyka, przekonany, że to bombowiec
Lancaster… „Ta przypadłość dotyka wielu starszych osób. Jest
poważna i niestety nie odkryto na nią skutecznego lekarstwa”…
Jest coraz gorzej, bo Dziadek w swojej wyobraźni przenosi się w
czasie i wierzy, że wciąż trwa wojna, a on jest pilotem, który
musi ratować świat… Nie pamięta już nawet, że ma wnuczka –
Jack zostaje w jego oczach majorem i towarzyszem broni. Nie ma już
„Dziadka” jest „podpułkownik”, któremu trzeba salutować i
oddawać inne należne honory. Nie ma już spokojnych niedziel –
teraz trzeba się zmagać z Niemcami i latać, latać, latać…
Rodzice nie radzą sobie z uciekającym i gubiącym się nieustannie
Dziadkiem, którego trzeba szukać po całym mieści. Z Dziadkiem,
który zrzuca w sklepie mączne bomby, który jednej nocy wdrapuje
się na dach kościoła – to najwyższy punkt w miasteczku… I
jakkolwiek mocno Jack broni swojego idola, rodzice postanawiają
oddać Dziadka do domu opieki. Dziadek w niewoli? Ten wolny duch, ten
as przestworzy w zamknięciu? Jak mu pomóc??? Jack odwiedza Dziadka
w osobliwym miejscu, jakim jest dom starców Zmierzch życia i
konstatuje, że nie wszystko wygląda tam jak obiecywany „Dinseyland
dla starców”.
„Majorze, tak się cieszę, że się pan zjawił. Teraz możemy szast-prast wcielić w życie mój plan.”
„Majorze, tak się cieszę, że się pan zjawił. Teraz możemy szast-prast wcielić w życie mój plan.”
„Jaki plan,
podpułkowniku?”
„Plan ucieczki,
oczywiście!”.
Ale nie będzie to
takie proste…
Można Davida
Walliamsa lubić, lub nie, można śmiać się z jego rubasznych
żartów, lub odwracać się z niesmakiem, można zaczytywać się w
nieprawdopodobnych, pełnych przygód powieściach, lub odkładać je
na półkę z pobłażliwym uśmiechem. Ale nie sposób mu odmówić
jednego – o ciężkich, poważnych sprawach, o których zazwyczaj
woli się milczeć, opowiada jak nikt inny! Szmugluje ważne prawdy
zabytkowym samolotem, ukradzionym z Imperialnego Muzeum Wojny, chowa
je do kieszeni dwurzędowej marynarki, tuż po orderami i wciska do
tych nieszczęsnych kapci, przyczepia do kierownicy dziecięcego
trójkołowego rowerka, na którym gimnazjalista, dziadek i gruba
pensjonariuszka domu starców, uciekają od Zmierzchu Życia,
kamufluje w zabawnej, rozedrganej kresce Tony'ego Rossa, który
ilustruje Dziadka, przemyca w zaskakującej typografii i w
niecodziennym składzie tekstu książki… To niby zabawna książka
o chłopcu, którego marzeniem jest latanie i jego szalonym Dziadku.
Z wielką ilością zbirów, pościgów, samolotów tankowanych na
stacjach benzynowych za tysiąc funtów i nawet ze Scotland Yardem.
Ale gdy się zeskrobie fasolkę po bretońsku z brzoskwiniami w
puszce i podroby z wiśniami w syropie, to zostaje wzruszająca,
smutna, rozdzierająca serce historia małego chłopca i jego chorego
Dziadka, który traci pamięć oraz ich wielkiej ucieczki od choroby.
Taka ucieczka przecież nie może się udać, prawda? Dlatego będą
musieli zaakceptować fakt, że Dziadek nie wyzdrowieje, że nie
można go uratować, że umrze… To historia o odchodzeniu i o
godzeniu się ze śmiertelnością. O uczeniu się przemijania. O
tym, że można wygrać bitwę o Anglię i przegrać bitwę o siebie.
Że nie zawsze da się po prostu wyskoczyć ze spadochronem… choć
czasem można odejść – odlecieć!!! - na własnych warunkach…
Zeskrobuję więc humor, akcję i nieprawdopodobieństwo i zostaje mi
historia wielkiej, ogromnej miłości Dziadka i wnuka, o miłości
bezwarunkowej i ponadczasowej. Zostaje piękna historia o chłopcu,
który „uwielbiał zabawę, dlatego zwyczajnie doszedł do wniosku,
że właśnie to cały czas robił jego dziadek. Wystarczyło się do
tej zabawy przyłączyć.”
Interesująco sie prezentuje.
OdpowiedzUsuńMyślę, ze przypadlaby nam do gustu :-)